Bardzo zimno.
Luty w 2011 roku nie rozpieszczał nas pogodą i pamiętam, że w duchu często powtarzałem sobie regułkę wyniesioną ze szkoły podstawowej: "idzie luty, szykuj buty". Nie miałem przyszykowanych butów. Oj nie!
Gotując się do pracy nie spodziewałem się żadnych niespotykanych sytuacji, jak pewnie większość ludzi, którym życie nagle zdecyduje się spłatać "figla", ot dzień jak co dzień - kawa, stolec, papieroch i śniadanie. Niekoniecznie w takiej kolejności. Wsiadając do mojej srebrnej strzały (Opel Corsa 1.2, 1998 rocznik, nie zasługiwał na takie miano, ale żona się uparła) modliłem się żeby akumulator jeszcze raz, choć ten jeden jedyny raz, zlitował się nad moją biedną, grzeszną duszą i odpalił od pierwszego przekręcania kluczyka.
Cud, jednak nie będę musiał zapierdalać astronomiczne 1,5 kilometra w trzydziestocentymetrowych zaspach! Silnik cicho zakaszlał, wypluł chmurę toksycznych oparów i po kilku sekundach zamruczał jednostajnym warkotem. Boże pobłogosław benzyniaki!
Ten stary kurwiszon spod trójki znowu mnie zastawił. Olać ją, patrząc na jej karoserię można wywnioskować, że ten grat uczestniczył w bitwie pod Verdun. Biorąc pod uwagę wiek właścicielki jest to bardzo prawdopodobne, więc jedna rysa w te, czy we wte nie zrobi jej różnicy. Zresztą stara raszpla nie oddała mi termosu, który pożyczyłem jej jakieś trzy lata temu, więc tym bardziej mam to w dupie.
śmieszna (klawiatura mi szwankuje i nie mogę zrobić dużego ś) sprawa z tym termosem, kurwiszon nie pamiętał imienia mojego i mojej żony, ale pamiętał, że jeżdżę srebrnym samochodem.
Z satysfakcją zauważyłem, że jej zielony Hjundaj po lekkim impulsie kinetycznym przekazanym przez moją Corsę cofnął się o jakiś metr, zastawiając tym samym bramę wjazdową do posesji sąsiada. Sąsiad jest ekscentrykiem, w środku miasta, na obrzeżach osiedla pasie kozy na trawniku. Kij mu w oko, niech zgłasza na policję, sąsiadka i tak pewnie wybroni się grupą inwalidzką.
Wyjeżdżam z podporządkowanej, ruch w niedzielę nad ranem jest jak zawsze znikomy nie licząc niedobitków wylewających się z okolicznej sali bankietowej.
Jadąc główną drogą jak zawsze zastanawiam się jak mogę spierdolić dzień klientom, którzy przyjdą dzisiaj zapytać o ofertę. Ogólnie lubię ludzi, ale w niedzielę włącza mi się tryb skurwysyna. I to takiego, który może doprowadzić do samobójstwa głowy rodziny po wcześniejszym unicestwieniu reszty członków rodziny.
I wtedy to poczułem. Zazwyczaj mam w dupie to, co dzieje się wokół mnie i skupiam się na jeździe. Tym razem było inaczej. Prawa noga mimowolnie zmniejszyła nacisk na pedał gazu. Mój wzrok poszybował na prawą stronę jezdni. To było silniejsze ode mnie. Zobaczyłem JĄ! Stała tam sama, błyszcząca w słońcu i (mogę przysiąc!) uśmiechająca się do mnie maską.
CDN
Luty w 2011 roku nie rozpieszczał nas pogodą i pamiętam, że w duchu często powtarzałem sobie regułkę wyniesioną ze szkoły podstawowej: "idzie luty, szykuj buty". Nie miałem przyszykowanych butów. Oj nie!
Gotując się do pracy nie spodziewałem się żadnych niespotykanych sytuacji, jak pewnie większość ludzi, którym życie nagle zdecyduje się spłatać "figla", ot dzień jak co dzień - kawa, stolec, papieroch i śniadanie. Niekoniecznie w takiej kolejności. Wsiadając do mojej srebrnej strzały (Opel Corsa 1.2, 1998 rocznik, nie zasługiwał na takie miano, ale żona się uparła) modliłem się żeby akumulator jeszcze raz, choć ten jeden jedyny raz, zlitował się nad moją biedną, grzeszną duszą i odpalił od pierwszego przekręcania kluczyka.
Cud, jednak nie będę musiał zapierdalać astronomiczne 1,5 kilometra w trzydziestocentymetrowych zaspach! Silnik cicho zakaszlał, wypluł chmurę toksycznych oparów i po kilku sekundach zamruczał jednostajnym warkotem. Boże pobłogosław benzyniaki!
Ten stary kurwiszon spod trójki znowu mnie zastawił. Olać ją, patrząc na jej karoserię można wywnioskować, że ten grat uczestniczył w bitwie pod Verdun. Biorąc pod uwagę wiek właścicielki jest to bardzo prawdopodobne, więc jedna rysa w te, czy we wte nie zrobi jej różnicy. Zresztą stara raszpla nie oddała mi termosu, który pożyczyłem jej jakieś trzy lata temu, więc tym bardziej mam to w dupie.
śmieszna (klawiatura mi szwankuje i nie mogę zrobić dużego ś) sprawa z tym termosem, kurwiszon nie pamiętał imienia mojego i mojej żony, ale pamiętał, że jeżdżę srebrnym samochodem.
Z satysfakcją zauważyłem, że jej zielony Hjundaj po lekkim impulsie kinetycznym przekazanym przez moją Corsę cofnął się o jakiś metr, zastawiając tym samym bramę wjazdową do posesji sąsiada. Sąsiad jest ekscentrykiem, w środku miasta, na obrzeżach osiedla pasie kozy na trawniku. Kij mu w oko, niech zgłasza na policję, sąsiadka i tak pewnie wybroni się grupą inwalidzką.
Wyjeżdżam z podporządkowanej, ruch w niedzielę nad ranem jest jak zawsze znikomy nie licząc niedobitków wylewających się z okolicznej sali bankietowej.
Jadąc główną drogą jak zawsze zastanawiam się jak mogę spierdolić dzień klientom, którzy przyjdą dzisiaj zapytać o ofertę. Ogólnie lubię ludzi, ale w niedzielę włącza mi się tryb skurwysyna. I to takiego, który może doprowadzić do samobójstwa głowy rodziny po wcześniejszym unicestwieniu reszty członków rodziny.
I wtedy to poczułem. Zazwyczaj mam w dupie to, co dzieje się wokół mnie i skupiam się na jeździe. Tym razem było inaczej. Prawa noga mimowolnie zmniejszyła nacisk na pedał gazu. Mój wzrok poszybował na prawą stronę jezdni. To było silniejsze ode mnie. Zobaczyłem JĄ! Stała tam sama, błyszcząca w słońcu i (mogę przysiąc!) uśmiechająca się do mnie maską.
CDN
--
Oh it's Youuu! Hiiii! Go away!!!