Wyobraziłem sobie biednego człowieka, jak codziennie siada na murku i w samotności kontempluje przyrodę. Układa sobie w głowie szatański plan pow*urwiania ludzi, po czym przystępuje do jego realizacji. Wieczorem, w przepoconych gaciach na tyłku, siedzi przed komputerem i szuka atencji na różnorakich portalach, z których go jeszcze nie wyrzucili. Pukanie do drzwi, zanim cokolwiek odpowie te się uchylają i do pokoju wchodzi jego mama. Na jej zatroskanej twarzy widać tony współczucia dla jej kochanego synusia. "Dlaczego ten wspaniały mężczyzna nie znalazł sobie jeszcze żony? To chyba nie dlatego,że karmiłam go piersią do 8 roku życia? Przecież ma takie wspaniałe predyspozycje do bycia kochającym mężem i ojcem". Po czym po cichu kładzie stawia na biurku szklankę z dolewką herbaty, obok kładzie talerzyk z drożdżowym ciastem, głaszcze synka po głowie i całuje w czubek głowy. Wychodząc spogląda jeszcze na niego przez ramię i uśmiecha się nostalgicznie, podczas gdy on układa już sobie w głowie kolejne popie*dolone pytanie.
--
Oh it's Youuu! Hiiii! Go away!!!