Zwyczajny, leniwy dzień w pracy. Każdy zajęty swoimi sprawami, ten podpisze umowę, tamten odda dekodery po zerwaniu umowy, ot dzień jak co dzień. Nagle wszystko ucicha, w powietrzu czuć jakieś dziwne napięcie. Nie słychać nawet tego wkurwiającego "pik pik" dochodzącego z kasy Tesco. Wszyscy milkną i kierują wzrok w stronę wejścia.
I nagle pojawia się ona! Niby niepozorna pani po sześćdziesiątce, ale ma taki dziwny błysk w wymalowanych do granic absurdu oczach. Ostry zapach tanich perfum z Biedronki drażni moje nozdrza, moje ręce zaczynają lekko drzeć. Włos jeży się na karku. Pewnym krokiem podchodzi do mojego biurka i już wiem, że ten dzień skończy się dla nas obojga nieciekawie.
Nie zwraca uwagi na kilka osób stojących w kolejce, zręcznie, niczym wytrawny narciarz (pewnie wyrobiła sobie ten nawyk podczas podróży tramwajami, co mnie dziwi, bo przecież u nas nie ma komunikacji miejskiej), omija każdą z nich szturchając tego i tamtego swoją przysadzistą torebką z imitacji skóry krokodyla.
Napięcie jest coraz większe, z sąsiedniego biurka czuję na sobie nerwowy wzrok pani kierownik, coś do mnie mówi, ale ja tego nie słyszę. Widzę tylko tę starszą panią i wiem, co za chwilę nastąpi.
Nadciąga apogeum, z ust jegomościny docierają do mnie wyplute z pogardą słowa:
"Jakie...bonusy...dajecie...za...rejestrację...karty?!"
Triggered!
Nagle spod biurka wyjmuję packę na muchy, w ciągu kilku ostatnich tygodni przyozdobiłem ją pinezkami, zszywkami i niespełnionymi ambicjami. Adrenalina robi swoje, zręcznie jak na swoje 105 kg przeskakuję biurko i zaczynam okładać packą starego kaszalota po pomarszczonej mordzie. Strzępki skóry, oderwane od jej twarzy, przyklejają się do packi i niczym konfetti opadają na innych klientów oraz współpracowników. Nikt nawet nie drgnie, współpracownicy rozumieją, klienci mają to w dupie, najważniejsze, aby dostali jak najlepszą ofertę. Babsztyl skrzeczy i piszczy, ale kolejny skuteczny cios wyrywa jej struny głosowe razem z połową krtani. Pada na podłogę zasłaniając się rękami. Skuteczny kop w nerki odbiera jej władzę w członkach i twarz, nie przypominająca już ludzkiej, może przyjąć kolejne ciosy. Lewe oko wyskoczyło z orbity i potoczyło się po podłodze. Nadeptuję na nie uśmiechając się lubieżnie na odgłos cichego plaśnięcia. Prawa ręka się zmęczyła, więc przekładam packę do lewej. Nie jestem mańkutem, więc ciosy są niezbyt celne, ale skuteczne. Bab przestała się miotać i jej ręce bez siły opadły na podłogę. Nie przeszkadza mi to w dalszym masakrowaniu jej twarzy. Po kilku minutach jest już po wszystkim. Stoję nad zwłokami ciężko dysząc, z pogardą spoglądam na krwawą miazgę, która leży u mych stóp. Pomimo natarczywej myśli, że w tym miesiącu premii nie będzie, uśmiecham się lubieżnie.
Z obłędem w oczach spoglądam na kolejnego klienta podnosząc już packę gotową do ataku. Facet zorientowawszy się co mu grozi duka: "ja tylko chciałem przedłużyć umowę...".
I nagle pojawia się ona! Niby niepozorna pani po sześćdziesiątce, ale ma taki dziwny błysk w wymalowanych do granic absurdu oczach. Ostry zapach tanich perfum z Biedronki drażni moje nozdrza, moje ręce zaczynają lekko drzeć. Włos jeży się na karku. Pewnym krokiem podchodzi do mojego biurka i już wiem, że ten dzień skończy się dla nas obojga nieciekawie.
Nie zwraca uwagi na kilka osób stojących w kolejce, zręcznie, niczym wytrawny narciarz (pewnie wyrobiła sobie ten nawyk podczas podróży tramwajami, co mnie dziwi, bo przecież u nas nie ma komunikacji miejskiej), omija każdą z nich szturchając tego i tamtego swoją przysadzistą torebką z imitacji skóry krokodyla.
Napięcie jest coraz większe, z sąsiedniego biurka czuję na sobie nerwowy wzrok pani kierownik, coś do mnie mówi, ale ja tego nie słyszę. Widzę tylko tę starszą panią i wiem, co za chwilę nastąpi.
Nadciąga apogeum, z ust jegomościny docierają do mnie wyplute z pogardą słowa:
"Jakie...bonusy...dajecie...za...rejestrację...karty?!"
Triggered!
Nagle spod biurka wyjmuję packę na muchy, w ciągu kilku ostatnich tygodni przyozdobiłem ją pinezkami, zszywkami i niespełnionymi ambicjami. Adrenalina robi swoje, zręcznie jak na swoje 105 kg przeskakuję biurko i zaczynam okładać packą starego kaszalota po pomarszczonej mordzie. Strzępki skóry, oderwane od jej twarzy, przyklejają się do packi i niczym konfetti opadają na innych klientów oraz współpracowników. Nikt nawet nie drgnie, współpracownicy rozumieją, klienci mają to w dupie, najważniejsze, aby dostali jak najlepszą ofertę. Babsztyl skrzeczy i piszczy, ale kolejny skuteczny cios wyrywa jej struny głosowe razem z połową krtani. Pada na podłogę zasłaniając się rękami. Skuteczny kop w nerki odbiera jej władzę w członkach i twarz, nie przypominająca już ludzkiej, może przyjąć kolejne ciosy. Lewe oko wyskoczyło z orbity i potoczyło się po podłodze. Nadeptuję na nie uśmiechając się lubieżnie na odgłos cichego plaśnięcia. Prawa ręka się zmęczyła, więc przekładam packę do lewej. Nie jestem mańkutem, więc ciosy są niezbyt celne, ale skuteczne. Bab przestała się miotać i jej ręce bez siły opadły na podłogę. Nie przeszkadza mi to w dalszym masakrowaniu jej twarzy. Po kilku minutach jest już po wszystkim. Stoję nad zwłokami ciężko dysząc, z pogardą spoglądam na krwawą miazgę, która leży u mych stóp. Pomimo natarczywej myśli, że w tym miesiącu premii nie będzie, uśmiecham się lubieżnie.
Z obłędem w oczach spoglądam na kolejnego klienta podnosząc już packę gotową do ataku. Facet zorientowawszy się co mu grozi duka: "ja tylko chciałem przedłużyć umowę...".
Ostatnio edytowany:
2017-01-24 14:02:34
--
Oh it's Youuu! Hiiii! Go away!!!