To nie jest problem tylko opłat czy wyrażania się w konkretny sposób, tak samo jak to nie jest problem porad z internetu. Z tego co doczytałem, w całym ruchu chodzi o to, żeby wykazać dość konkretny status - nie być traktowanym jako obywatel USA (dokładnie - nie podlegać rządowi federalnemu), a jednocześnie nie być traktowanym jako osiedlony obcokrajowiec - zamiast tego, twierdzą że są lokalnymi mieszkańcami niepodlegającymi federacji.
Z tego podejścia wynika (w założeniu) sporo korzyści - skoro nie podlegasz rządowi federalnemu, to czemu masz płacić im podatki, albo przestrzegać prawa federalnego? Jednocześnie - skoro nie jesteś obcokrajowcem, to (znowu, w założeniu) nie podlegasz ekstradycji czy innym formom wyrzucenia Cię z USA.
Próbują to uzasadniać szukając luk w sformułowaniach ichniej konstytucji (z czego wywodzą właśnie niepodleganie prawu federalnemu) - jak na razie chyba bez większych efektów, bo skoro rozprawy odbywają się przed sędziami US, to z oczywistych względów takie tłumaczenia są oddalane jako niepoważne itd.
Natomiast sam problem jest dość ciekawy z takiego czysto filozoficznego punktu widzenia - wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że podlegamy takim czy innym umowom społecznym, do tego stopnia, że chociaż sami ich nie zawieraliśmy to uznajemy je za oczywiste. Mieszkamy w tym czy innym kraju, więc podlegamy jego prawu? "Suwerenni Obywatele" pytają - a jeśli masz skrawek swojej ziemi, to ona jest Twoja czy danego państwa? Jeśli Twoja to jakim cudem dalej obowiązuje tam prawo państwowe?
Śmieszni, czy nie - wskazują dość brzydką prawdę: nie masz wolności wyboru, nie jesteś samowładny, podlegasz takiej czy innej organizacji państwowej od dnia narodzin aż do śmierci.
ps. FBI traktuje ich jako zagrożenie na pograniczu "domestic terrorists". Nic dziwnego - jak odpowiednio dużo ludzi przyjmie takie, anty-państwowe, podejście to skończy się tak, że do każdego takiego obywatela będą musieli dodawać jednego państwowego szeryfa