lat temu calkiem sporo, kiedy mlodziezowo, aczkolwiek juz po studiach zawitalismy na polwysep helski - podczas grillowan wieczornych podchodzily do nas dziki, wreczy wyrywajac nam z rak zeberka. no powaznie... komendat miejscowej jednostki, gdzie spedzalismy wakacje twierdzil, ze to nic dziwnego, bo turysci je dokarmiali.
byl tez incydent, kiedy z kolega wracalismy z trasy dosc dalekiej, do Łodzi i w okolicach Łasku, ciemno juz bylo i troche mgly - kolega prowadzil, a ja sie zachlysnalem wskazujac palcem przestrzen przed soba "O!! o!, oooo!!!" - jakos nie umialem wykrztusic nic innego, a sytuacja wymagala jednak ostrzezenia kierowcy, ze za chwile bedzie zderzenie.
kolega dal po hamulcach, az nas szarpnelo: "co, O!?" - zatrzymal sie prawie.
- no patrz -wciaz paluchem wytykalem przestrzen przed nami, na poboczu.
- o kurwa, wilk!
- no...
spasiony basior, wylaniajacy sie noca z mgly, w najmniej spodziewanym miejscu jednak jest czyms co pozostaje w pamieci...
inna sprawa, jakies 4 lata temu wracalem z delegacji do slupska. a wracalem droga podrzedna usilujac dobic do szerszej trasy, gdzies w okolicach Koscierzyny - ciemno bylo, popadywalo, ale jechala mala kolumna pojazdow, ja w niej... i tak patrze, ze kolejne pojazdy migaja swiatlami stopu w sposob jakby niekontrolowany, podczas, gdy w swiatlach aut z naprzeciwka widze, ze jakies cienie przez droge przebiegaja...
ki diabel?! hamulcow uzylem, jednak toczac sie dalej, az przed maska zobaczylem jakis wielki cien w sposob bezposredni przemykajacy! heble na 100% jednakowoz auto potoczylo sie jeszcze pare metrow i slysze na bocznych drzwiach lup, lup, lup.
rodzinka dzikow przechodzila przez ulice...
zas calkiem niedawno, bo moze z poltora roku temu, na osiedlu domkow na obrzezach Lodzi (w kierunku na Strykow/Łowicz) - prawie rozjechalem mala rodzinke jezy - na szczescie nie. zgarnalem te nieszczescia na kocowa szmate z bagaznika i u zaprzyjaznonego czlowieka niedaleko w ogrodzie je wypuscilismy.
wiec moze jednak nie jest gorzej z dzikimi. i ze zwierzetami tez