Wystawa. Wystawka właściwie. Kwiatki i motylki głównie, parę ptaszków i ja w upierdolonych roboczych ciuchach. Przyjechał teatr dziecięcy i mam wrażenie, że mijają mnie ludzie z wyczuwalnym poczuciem winy. Wchodzę do projektorni. Tam, gdzie stał kiedyś Reksio, Bolek, Lolek i Pampalini stoję ja i czuję magię. Może to przez moje wieśniackie spodnie w marmurki i za długie sznurowadła. Jeszcze dwie godziny intensywnego wynoszenia gruzu i już jestem oddelegowany do przygotowania wystawy fotograficznej. Wiem, że śmierdzą mi skarpetki.
Jest coś w tym. Nie wiem dlaczego, ale Zygmunt odżył. W innym tempie i jakby nieśmiale je kanapki z domowego, wiejskiego chleba i kruszy niesamowicie. Nie wiem, co ma w środku. Trochę mnie to wkurza, bo muszę to zamieść.
Na razie panuje w galerii artystyczny nieład intelektualny. Ptaszki, kwiatki i trzynaście ważek zaproszonego mistrza poruszyły uśpione struny mojego niepełnoartysty. Kilka anegdot o ostatnio brodatych, porysowane pleksi i propozycja, by dwie ruchające się muchy rozpoczęły wystawę, otworzyły puszkę Pandory. Nabraliśmy wigoru, rozmawialiśmy o impresjonistach i łamaliśmy konwencje w postaci nieregularnego rozstawienia czarnych i białych antyram. Potem po prostu było czyste szaleństwo identycznych makrokwiatów, sikorek i jednej wiewiórki. W kąt poszła linijka odmierzająca zwisające na szarych, pokopanych ścianach kolorowe rusałki, niepylaki i modraszki. Na kafelkowej podłodze galerii błysnął mokry mop nieokrzesanej wolności.
Najjaśniejsza niesie cukierki na metalowych tacach. Artysta jednak spóźni się na otwarcie, bo po drodze miał spotkanie z sarną. Czerwonego wina nie będzie.
Jest coś w tym. Nie wiem dlaczego, ale Zygmunt odżył. W innym tempie i jakby nieśmiale je kanapki z domowego, wiejskiego chleba i kruszy niesamowicie. Nie wiem, co ma w środku. Trochę mnie to wkurza, bo muszę to zamieść.
Na razie panuje w galerii artystyczny nieład intelektualny. Ptaszki, kwiatki i trzynaście ważek zaproszonego mistrza poruszyły uśpione struny mojego niepełnoartysty. Kilka anegdot o ostatnio brodatych, porysowane pleksi i propozycja, by dwie ruchające się muchy rozpoczęły wystawę, otworzyły puszkę Pandory. Nabraliśmy wigoru, rozmawialiśmy o impresjonistach i łamaliśmy konwencje w postaci nieregularnego rozstawienia czarnych i białych antyram. Potem po prostu było czyste szaleństwo identycznych makrokwiatów, sikorek i jednej wiewiórki. W kąt poszła linijka odmierzająca zwisające na szarych, pokopanych ścianach kolorowe rusałki, niepylaki i modraszki. Na kafelkowej podłodze galerii błysnął mokry mop nieokrzesanej wolności.
Najjaśniejsza niesie cukierki na metalowych tacach. Artysta jednak spóźni się na otwarcie, bo po drodze miał spotkanie z sarną. Czerwonego wina nie będzie.
Ostatnio edytowany:
2015-06-18 23:27:11
--
https://www.youtube.com/watch?v=vkOAuY3o90E