Jeśli chodzi o samą przemoc, konwencja zawiera tylko pewne zalecenia legislacyjne. One już są zrealizowane przez polskie prawodawstwo. Oczywiście mowa o prawdziwej przemocy; bo oczywiście banda kretynów uważa, że istnieje również coś takiego, jak "przemoc werbalna" -- ale i przeciwdziałanie niej jest jakoś tam realizowane przez polskie prawodawstwo.
Tyle że i bez tej konwencji polskie prawodawstwo jest przeładowane i zwyczajnie egzekutywa i judykatura sobie z tym nie radzi i dostaje zadyszki. Tutaj inaczej nie będzie. Gdyby tak łatwo dało się rozwiązywać problemy, to wystarczyłoby wysmarować kilka konwencji -- i niepotrzebny byłby już sejm, bo wszystko rozwiązane. A nawet jedną: konwencję o zapobieganiu wszystkim problemom, jakie mogą się pojawić w przyszłości.
W rzeczywistości zaś w Polsce zjawisko przemocy domowej stało ostatnio na znacznie niższym poziomie niż w wielu państwach, które konwencję ratyfikowały. To może być koincydencja i samo w sobie nie jest zarzutem wobec konwencji. Natomiast poważnym zarzutem wobec jej zwolenników jest to, że w ogóle się do tego nie odnieśli. Ani do statystyk, ani do prób ich wyjaśnienia.
A można podawać argumenty za tym, że to jednak nie koincydencja, a kauzacja. Na przykład: za moich czasów szkolnych chłopaki się tłukły między sobą, jak to chłopaki. Były animozje i alianse, które zresztą często się zmieniały. Ale jedna zasada była święta: dziewczyn się nie bije, bo są słabsze. Jak ktoś to naruszył, wszystkie dotychczasowe animozje i sojusze szły w kąt, a delikwent nie miał życia. Była jedna jedyna rzecz, która pozwalała zdjąć znad dziewczyny parasol ochronny: zainicjowane przez nią uczestnictwo w bójce, świadczące o tym, że ona sama nie uważa się za słabszą. Natomiast również wtedy trwało to tylko tak długo, jak długo sama się nie wycofała, i nie rozciągało się na inne dziewczyny. Po prostu: nie biło się z kimś, kogo uważało się za słabszego ze względu na jakąś cechę: płeć żeńską, bycie młodszym, złamaną nogę, czy jakąkolwiek inną formę fizycznej niepełnosprawności (czyt.: cokolwiek, co na zawodach sportowych wymagających fizycznych umiejętności może spowodować fory polegające na umożliwieniu startu w grupie, w której startować mogą wyłącznie osoby cechujące się daną niepełnosprawnością). Bitka ze słabszym nie ma racji bytu, chyba że to ten słabszy ją zainicjuje. Co innego bitka między równorzędnymi.
No, ale jeśli się tych chłopaków nauczy, że dziewczyna się od chłopaka nie różni jakoś istotnie, a przede wszystkim, że nie jest słabsza... Chyba że ktoś naprawdę wierzy w to, że od konwencji zmieni się budowa biologiczna. Ale moim zdaniem nawet lewicowcy nie są aż tak durni (choć akurat ile razy mówiłem w jakimś kontekście, że lewicowcy nie są aż tak durni, okazywało się, że akurat w tym aspekcie ich nie doceniałem).
Tak naprawdę jest to raczej konwencja przeciwko tradycji i kulturze polskiej (rozumianej jako to, co odróżnia Polaków od nie-Polaków na poziomie pewnych rytuałów i zachowań). I nie chodzi o to, że nie wolno kulturą czy tradycją usprawiedliwiać przemocy, bo w myśl obecnych przepisów też nie wolno. Chodzi o to, że wymusza się kontrkulturowe i kontrtradycyjne nauczanie (które w dodatku jest powszechne).
To nawet nie jest tak, że nie wolno przypisywać ról płciom: wolno, o ile są niestereotypowe. Tak jakby stereotyp był czymś złym (https://skorpion-na-weekend.pl/dlubanie-lutownica-w-nosie/ -- tu wyjaśnienie, dlaczego nie jest). Generalnie dla większości ludzi tym, co ta konwencja nakazuje, jest postępowanie wbrew ich własnej naturze. Niektórzy nie będą mieli z tym problemu, ponieważ przyzwyczaili się już do zwalczania własnej natury w imię tego, co wypada. Zresztą: po tym odróżnia się człowieka od bydląt, że człowiek potrafi postąpić wbrew własnej naturze właśnie dlatego, że uważa coś za właściwe, a bydlę nie potrafi. Ale i u człowieka ta umiejętność nie jest nieograniczona. Zwłaszcza jak mu się każe negować świadectwo własnych oczu.
Popatrzcie sobie przez okno. Opiszcie, sami dla siebie, sto pierwszych osób, które pod tym oknem przejdą. Czy znajdziecie w tych opisach chociaż jedną cechę pozwalającą domniemywać, że ludzie są sobie równi? Chromosomów liczyć przez okno nie będziecie, możecie ocenić wzrost, chód, płeć, być może sposób mówienia, być może nawet kolor oczu. Kilka mierzalnych cech, a dla każdej z nich wyjdzie Wam, że ludzie są różni. Teraz wracamy do pierwszych lekcji tej "cudownej", powszechnej edukacji. Tych, na których tłuczono, że "różnica" to antonim "równości".
Po czym ludziom każe się nagle traktować tamtych, jakby wszyscy byli równi, wobec jakiegoś sztucznego tworu zwanego "prawem", które nie ma odzwierciedlenia w żadnej łatwo obserwowalnej cesze.
Bydlę zrobi, co mu się każe. Człowiek zacznie się sprzeciwiać.
--
Pietshaq na YouTube