No jutro chrzczę, córunię naszą, ALE tylko dlatego, że babka i ciotka tak naciskały, że nie można było ich spoookojnie odwiedzić, co by tematu nie drażniły i wkurzały przy okazji. One są bardzo.. takie no... z kościołem żżyte, i z ludźmi, "bo co ludzie powiedzą!". Moja strona rodziny miała to całkiem gdzieś, chrzcili jak dzieci miały rok, półtora.
No i chrzcimy, wszystko załatwione, madere moja zadowolona jednak, że przyczyni się do obiadu pichcąc itd, etc.
I teraz kurna pytanie, ile temu Xiendzu jutro tam dać? Dać w ogóle? Kurczę, szczerze to finansowo odżyjemy za 2 tygodnie jak do przedszkola wrócę uczyć i po konferencji przeleją manianę.
A jak nie damy nic?
Chryste, czemu ja się tym przejmuję
--