część pierwsza
część druga zaginęła
część trzecia
część czwarta
Kolejne tomy nie są ze sobą kompatybilne, odnoszą się do zdarzeń i sytuacji nie mających związku ze sobą nawzajem, ani z niczym innym.
Można je czytać oddzielnie.
Wszelkie podobieństwa do prawdziwych sytuacji, osób, miejsc, zwierząt oraz części ciała są bynajmniej zamierzone.
Betowała Grammar Nazi: Tytezterefere
Było wczesne, zimowe popołudnie. Zachodzące nisko słońce skrzyło się złociście na połaciach nieskalanego ludzką i nieludzką stopą białego puchu. Środkiem tego bajkowego krajobrazu podążali, niczym obleśne łapsko wąsatego wuja przy niedzielnym obiedzie wzdłuż gładkiego uda nieletniej siostrzenicy, nasi utrudzeni trzyletnią tułaczką bohaterowie. Cycgrall przodem, na dumnie wyprężonym koniu, połyskiwał na obrzeżach swej przydużej zbroi. Za nim Don Paolo von Kugelschreiber na osiołku, gdyż wciąż nie umiał na rumaka z przyłożenia wskoczyć (stara kontuzja wojny z Zagadką, Hydro), poza tym uważał się od niedawna za mesjasza, więc i osioł mu zdatnie do imidżu pasował. Na końcu powozem wlókł się Din Don Tarara, w łachmanie zniszczonym, z długą brodą i pejsami, z nieodłącznym bukłakiem bimbru w ręce i dziwnym jakimś ustrojstwem dymiącym na wozie. Załzawionymi oczami spoglądał na dym z kominów okolicznej wsi się dobywający.
- Pomału kurwa, pomaaaaału, bo trzęsie, do chuja, a jak pierdolnie, to nie tylko ja z dymem pójdę, ale i prezent nasz bezcenny, jaki wieziemy damom naszych serc i przyjaciołom. Meter najprzedniejszego bimbru w całym królestwie!!!
- Jaki meter? - zdziwił się Cycgrall, do innych miar objętości nawykłszy.
- Sześcienny.
- Ile to będzie w stopach?
- W stopach? Bimbru nie mierzy się w stopach, owczy pierdzie! - oburzył się Din Don.
- A co się mierzy? - zapytał z zaciekawieniem Cyc.
- Ja wiem, co w kostkach! Cukier!!! Zawył radośnie Don Paolo.
- A wodę w kolanach!!! - z rechotem dołączył Cyc.
- Ja pierdolę, znowu! - westchnął Din Don i, chwyciwszy leżącą mu przy nodze dardę, wykurwił z sił całych każdemu z przyjaciół przez łeb. Ci padli na ziemię, a Tarara, podparłszy się na swej broni, odpalił fajkę, pociągnął z butelki i, czekając na oprzytomnienie kamratów, zamyślił się nad nieustającymi skutkami przekleństwa, jakim oberwali w odległej krainie Piry (skrót od Prawo i Reguła). Objawy były straszne. Na szczęście w miarę oddalania się od Piry ataki były coraz rzadsze i mniej intensywne. Niemniej przychodziły znienacka i nie było wiadomo, czy człowiek nagle nie zrobi z siebie cymbała, w towarzystwie śmiejąc się z czegoś, co mógł wymyślić byle pachoł z oderwanej rzeczywistości i wyklętej wioski Ajmniu.
Przyjaciele nasi dotarli w końcu do wsi swojej, domu, przez wielkie DE. Przejeżdżając obok swej spalonej chaty, dostrzegli przepiękny dowód nieustającej pamięci mieszkańców - kopiec opróżnionych i potłuczonych dzbanów oraz niedopałków. Aż łza im się zakręciła na pięcie ze wzruszenia. Z oddali lekko przykurzony napis „QRWY ŚWIATA” wzywał ich, niczym niemowlę płaczem wzywa swą matkę, by przyssać się do jej piersi pełnej życiodajnego nektaru. Gdy stanęli przed drzwiami, zadumali się, gdyż pod znanym im napisem widniało coś jeszcze. „24 H”- to ich trochę zbiło z tropu, gdyż H mieli tylko trzy, ale natychmiast wzięli się w garść, złapali trop, spuścili mu wpierdol niewąski i grzmotnęli w drzwi swej Alma Mater.
Jak weszli, tak stanęli w bezruchu, który przytłoczony ciężarem oddał żywota, kwiląc żałośnie. We środku, zamiast muzyki i gwaru, przytłumione rozmowy jak w bożnicy po sumie. Zamiast strumieni alkoholu, pojedyncze kufle wstydliwie chowane przez klientów przybytku. Jednym słowem - degrengolada jakaś zaistniała sromotna, a kamraci nasi poczuli się, jakby w noc poślubną, wyczekiwaną, zamiast nadobnej dziewki w alkowie oczekiwała ich stara kurwa z rachunkami za chuci pradziadka. Na domiar złego, za kurewskim barem, miejscem świętym, tabernakulum przybytku uciech, wisiały na ścianie podobizny różowego kota o wielkim łbie.
Zanim jednak doszli do ostatecznego przekonania, że jakimś cudem zbłądzili i trafili do piekła z lekka przedwcześnie, stanęli przed nimi Kopen von Hagen, który lubił być zwany Magnum Calvussimus, Scape de Goat i, na wszystkie mendy świata, Dorothea!
- Dorothea!!! Wrzasnął Whiskus Tarara i wpił się łapczywie w jej usta mlaszcząc, siorbiąc i chciwie łykając.
- Ręce precz!!! Goł ełej ju pervert Din Don! – wrzasnęła Dorothea – byłam na studiach w Oksfordzie, teraz mów mi Cool as Di! Lub Lady Di, w skrócie.
Scape de Goat klęknął i zaintonował – wyyyyklęęęęty powstań luuudu ziemiii, to ja powróciłem, gdyż wiadomo kto, wiadomo co i jestem!!!
- No to wszystko jasne! – ucieszył się Cyc.
- No kogóż to widzi smutne oko mego najlepszego przyjaciela!! – dobiegł wszystkich głos ze schodów, a należąca do głosu postać zaprezentowała rzeczonego przyjaciela, po czym szybko poczęła upychać go w galotach i mocować się z trokami.
- Don Ciusos i jego bydlę! – ucieszył się Don Tarara i rzucił się w trzy strony jednocześnie ściskać przyjaciół.
Don Paolo w tym czasie zaczął się wśród ciżby przechadzać i namawiać do przyjęcia chrztu za drobną opłatą w wysokości sakwy tytoniu, bądź galona okowity.
Scape de Goat zaprowadził wtulonych w siebie Ciusosa i Din Dona do baru, po chwili dołączyli Paolo, Cyc, von Hagen i Lady Di. Z kąta Sali dało się słyszeć tłumione „ooooooOOOoooo”
- A ten co? – przyjaźnie spytał Paolo, znak krzyża nad rozlanym w kufle alkoholem czyniąc.
- Ten, to taki sobie wypierdek. Wpada czasem i próbuje wszystkich uwagę przyciągnąć – de Goat z niesmakiem spojrzał na jękajłę – Dziś właśnie przybył i oświadczył, iż duchowej przemiany chce doznać i plugawienia języka poprzestać zamierza.
- Ochujeł? – życzliwie zdziwił się Cyc, któremu spirytus czysty lekko mordę wykrzywił. – To pewnie się tu ze śmiechu zesraliście?
- Eeee, no tak jakby – de Goat, von Hagen i Lady Di uciekli wzrokiem, lecz ich ciała niestety przy barze zostały. Strasznie było to niewygodne, toteż wiercić się poczęli, co przykuło uwagę splecionych ze sobą Ciusosa i Whiskosa. Przykuta uwaga obraziła się za takie traktowanie, choć don Paolo próbował ją udobruchać, porównując do będącego w podobnej swego czasu sytuacji Barabasza. Uwaga jednakże, Barabasza żadnego nie znając, rozplątywać ze złością przyjaciół poczęła, a don Paolo zbyt późno przypomniał sobie, że w tym samym czasie jeszcze Jezus był przykuty – postać, jakby nie było, bardziej znana. Za późno…
- Jak to „Tak jakby”? – wrzasnął Whiskos, próbując oderwać Uwagę od Ciusosa. – Wyśmiać, jebnąć, rzygnąć i pozamiatane! Co jest? I gdzie jest Kurewna? Ja tu do niej w rocznicę przyjeżdżam z prezentem!
- Nie wychodzi…- wyszeptał przestraszony von Hagen – Klientów nie przyjmuje, z pokoju nie wychodzi, dopóki tu siedzi…- tu ruch zamaszysty brodą w kierunku jęczącego bobka uczynił. Obok bobka siedziała niepierwszej już co prawda świeżości postać, ale grozy nie budząca, w obejściu sympatyczna. Jeśli tu pracowała, z pewnością chętnych znaleźć mogła, wszak różne zboczenia krążą w przybytku takim jak ten.
- No i co z nią? – zapytał Ciusos, waląc po łbach nieprzytomnie znów chichoczących Cyca i Kugelschreibera.
- No ona nas yyy lubi… i ten… i wierzy w nas, mimo naszych wad… i chwali, i nawet jak ją zjebiemy, to nam wybacza i ten… - de Goat skoczył za bar, gdyż ręka Ciusosa skoczyła w kierunku jego twarzy.
- A co ty mi tu pierdolisz jakieś klechdy? Co to ma być, Klecha z kuciapą nawraca burdel? A wy co? Egzorcyzmów świętej pały na świątobliwej rzyci nie widzieliście? Iluż braciszków swym chujogromem nawróciłem?! – Ryczał Ciusos, pryskając śliną niczym niedoświadczony onanista nasieniem .
- Ona jest całkiem zabawna, a ja już nigdy języka nie splugawię! – krzyknął z kąta jękajło o prymitywnym wyrazie twarzy.
- Jak spojrzeć pod specjalnym kątem, to nawet bardzo zabawna! – Wrzasnął jakiś szaleniec z końskim łbem na głowie i w trzech skokach wypadł za drzwi.
część druga zaginęła
część trzecia
część czwarta
Kolejne tomy nie są ze sobą kompatybilne, odnoszą się do zdarzeń i sytuacji nie mających związku ze sobą nawzajem, ani z niczym innym.
Można je czytać oddzielnie.
Wszelkie podobieństwa do prawdziwych sytuacji, osób, miejsc, zwierząt oraz części ciała są bynajmniej zamierzone.
Betowała Grammar Nazi: Tytezterefere
Było wczesne, zimowe popołudnie. Zachodzące nisko słońce skrzyło się złociście na połaciach nieskalanego ludzką i nieludzką stopą białego puchu. Środkiem tego bajkowego krajobrazu podążali, niczym obleśne łapsko wąsatego wuja przy niedzielnym obiedzie wzdłuż gładkiego uda nieletniej siostrzenicy, nasi utrudzeni trzyletnią tułaczką bohaterowie. Cycgrall przodem, na dumnie wyprężonym koniu, połyskiwał na obrzeżach swej przydużej zbroi. Za nim Don Paolo von Kugelschreiber na osiołku, gdyż wciąż nie umiał na rumaka z przyłożenia wskoczyć (stara kontuzja wojny z Zagadką, Hydro), poza tym uważał się od niedawna za mesjasza, więc i osioł mu zdatnie do imidżu pasował. Na końcu powozem wlókł się Din Don Tarara, w łachmanie zniszczonym, z długą brodą i pejsami, z nieodłącznym bukłakiem bimbru w ręce i dziwnym jakimś ustrojstwem dymiącym na wozie. Załzawionymi oczami spoglądał na dym z kominów okolicznej wsi się dobywający.
- Pomału kurwa, pomaaaaału, bo trzęsie, do chuja, a jak pierdolnie, to nie tylko ja z dymem pójdę, ale i prezent nasz bezcenny, jaki wieziemy damom naszych serc i przyjaciołom. Meter najprzedniejszego bimbru w całym królestwie!!!
- Jaki meter? - zdziwił się Cycgrall, do innych miar objętości nawykłszy.
- Sześcienny.
- Ile to będzie w stopach?
- W stopach? Bimbru nie mierzy się w stopach, owczy pierdzie! - oburzył się Din Don.
- A co się mierzy? - zapytał z zaciekawieniem Cyc.
- Ja wiem, co w kostkach! Cukier!!! Zawył radośnie Don Paolo.
- A wodę w kolanach!!! - z rechotem dołączył Cyc.
- Ja pierdolę, znowu! - westchnął Din Don i, chwyciwszy leżącą mu przy nodze dardę, wykurwił z sił całych każdemu z przyjaciół przez łeb. Ci padli na ziemię, a Tarara, podparłszy się na swej broni, odpalił fajkę, pociągnął z butelki i, czekając na oprzytomnienie kamratów, zamyślił się nad nieustającymi skutkami przekleństwa, jakim oberwali w odległej krainie Piry (skrót od Prawo i Reguła). Objawy były straszne. Na szczęście w miarę oddalania się od Piry ataki były coraz rzadsze i mniej intensywne. Niemniej przychodziły znienacka i nie było wiadomo, czy człowiek nagle nie zrobi z siebie cymbała, w towarzystwie śmiejąc się z czegoś, co mógł wymyślić byle pachoł z oderwanej rzeczywistości i wyklętej wioski Ajmniu.
Przyjaciele nasi dotarli w końcu do wsi swojej, domu, przez wielkie DE. Przejeżdżając obok swej spalonej chaty, dostrzegli przepiękny dowód nieustającej pamięci mieszkańców - kopiec opróżnionych i potłuczonych dzbanów oraz niedopałków. Aż łza im się zakręciła na pięcie ze wzruszenia. Z oddali lekko przykurzony napis „QRWY ŚWIATA” wzywał ich, niczym niemowlę płaczem wzywa swą matkę, by przyssać się do jej piersi pełnej życiodajnego nektaru. Gdy stanęli przed drzwiami, zadumali się, gdyż pod znanym im napisem widniało coś jeszcze. „24 H”- to ich trochę zbiło z tropu, gdyż H mieli tylko trzy, ale natychmiast wzięli się w garść, złapali trop, spuścili mu wpierdol niewąski i grzmotnęli w drzwi swej Alma Mater.
Jak weszli, tak stanęli w bezruchu, który przytłoczony ciężarem oddał żywota, kwiląc żałośnie. We środku, zamiast muzyki i gwaru, przytłumione rozmowy jak w bożnicy po sumie. Zamiast strumieni alkoholu, pojedyncze kufle wstydliwie chowane przez klientów przybytku. Jednym słowem - degrengolada jakaś zaistniała sromotna, a kamraci nasi poczuli się, jakby w noc poślubną, wyczekiwaną, zamiast nadobnej dziewki w alkowie oczekiwała ich stara kurwa z rachunkami za chuci pradziadka. Na domiar złego, za kurewskim barem, miejscem świętym, tabernakulum przybytku uciech, wisiały na ścianie podobizny różowego kota o wielkim łbie.
Zanim jednak doszli do ostatecznego przekonania, że jakimś cudem zbłądzili i trafili do piekła z lekka przedwcześnie, stanęli przed nimi Kopen von Hagen, który lubił być zwany Magnum Calvussimus, Scape de Goat i, na wszystkie mendy świata, Dorothea!
- Dorothea!!! Wrzasnął Whiskus Tarara i wpił się łapczywie w jej usta mlaszcząc, siorbiąc i chciwie łykając.
- Ręce precz!!! Goł ełej ju pervert Din Don! – wrzasnęła Dorothea – byłam na studiach w Oksfordzie, teraz mów mi Cool as Di! Lub Lady Di, w skrócie.
Scape de Goat klęknął i zaintonował – wyyyyklęęęęty powstań luuudu ziemiii, to ja powróciłem, gdyż wiadomo kto, wiadomo co i jestem!!!
- No to wszystko jasne! – ucieszył się Cyc.
- No kogóż to widzi smutne oko mego najlepszego przyjaciela!! – dobiegł wszystkich głos ze schodów, a należąca do głosu postać zaprezentowała rzeczonego przyjaciela, po czym szybko poczęła upychać go w galotach i mocować się z trokami.
- Don Ciusos i jego bydlę! – ucieszył się Don Tarara i rzucił się w trzy strony jednocześnie ściskać przyjaciół.
Don Paolo w tym czasie zaczął się wśród ciżby przechadzać i namawiać do przyjęcia chrztu za drobną opłatą w wysokości sakwy tytoniu, bądź galona okowity.
Scape de Goat zaprowadził wtulonych w siebie Ciusosa i Din Dona do baru, po chwili dołączyli Paolo, Cyc, von Hagen i Lady Di. Z kąta Sali dało się słyszeć tłumione „ooooooOOOoooo”
- A ten co? – przyjaźnie spytał Paolo, znak krzyża nad rozlanym w kufle alkoholem czyniąc.
- Ten, to taki sobie wypierdek. Wpada czasem i próbuje wszystkich uwagę przyciągnąć – de Goat z niesmakiem spojrzał na jękajłę – Dziś właśnie przybył i oświadczył, iż duchowej przemiany chce doznać i plugawienia języka poprzestać zamierza.
- Ochujeł? – życzliwie zdziwił się Cyc, któremu spirytus czysty lekko mordę wykrzywił. – To pewnie się tu ze śmiechu zesraliście?
- Eeee, no tak jakby – de Goat, von Hagen i Lady Di uciekli wzrokiem, lecz ich ciała niestety przy barze zostały. Strasznie było to niewygodne, toteż wiercić się poczęli, co przykuło uwagę splecionych ze sobą Ciusosa i Whiskosa. Przykuta uwaga obraziła się za takie traktowanie, choć don Paolo próbował ją udobruchać, porównując do będącego w podobnej swego czasu sytuacji Barabasza. Uwaga jednakże, Barabasza żadnego nie znając, rozplątywać ze złością przyjaciół poczęła, a don Paolo zbyt późno przypomniał sobie, że w tym samym czasie jeszcze Jezus był przykuty – postać, jakby nie było, bardziej znana. Za późno…
- Jak to „Tak jakby”? – wrzasnął Whiskos, próbując oderwać Uwagę od Ciusosa. – Wyśmiać, jebnąć, rzygnąć i pozamiatane! Co jest? I gdzie jest Kurewna? Ja tu do niej w rocznicę przyjeżdżam z prezentem!
- Nie wychodzi…- wyszeptał przestraszony von Hagen – Klientów nie przyjmuje, z pokoju nie wychodzi, dopóki tu siedzi…- tu ruch zamaszysty brodą w kierunku jęczącego bobka uczynił. Obok bobka siedziała niepierwszej już co prawda świeżości postać, ale grozy nie budząca, w obejściu sympatyczna. Jeśli tu pracowała, z pewnością chętnych znaleźć mogła, wszak różne zboczenia krążą w przybytku takim jak ten.
- No i co z nią? – zapytał Ciusos, waląc po łbach nieprzytomnie znów chichoczących Cyca i Kugelschreibera.
- No ona nas yyy lubi… i ten… i wierzy w nas, mimo naszych wad… i chwali, i nawet jak ją zjebiemy, to nam wybacza i ten… - de Goat skoczył za bar, gdyż ręka Ciusosa skoczyła w kierunku jego twarzy.
- A co ty mi tu pierdolisz jakieś klechdy? Co to ma być, Klecha z kuciapą nawraca burdel? A wy co? Egzorcyzmów świętej pały na świątobliwej rzyci nie widzieliście? Iluż braciszków swym chujogromem nawróciłem?! – Ryczał Ciusos, pryskając śliną niczym niedoświadczony onanista nasieniem .
- Ona jest całkiem zabawna, a ja już nigdy języka nie splugawię! – krzyknął z kąta jękajło o prymitywnym wyrazie twarzy.
- Jak spojrzeć pod specjalnym kątem, to nawet bardzo zabawna! – Wrzasnął jakiś szaleniec z końskim łbem na głowie i w trzech skokach wypadł za drzwi.
--
I'm the bitch you hated, filth infatuated. Yeah. I'm the pain you tasted, fell intoxicated.