Można by zauważyć pewną zależność: ci, którzy znają się na humanistyce (tylko serio, a nie kupione lekcje), mogą potwierdzić... Czy konfederacja to nie tacy racjonalni ścisłowcy skupieni na jedynym co może być, czyli rozwoju, typu: "po trupach do celu"?
Takie czasem odnoszę wrażenie. Jakbym dała porównanie do szkolnej ławy to:
To ten dzieciak, co go nie lubią, bo się mądruje, prawdziwego życia i prawdziwej ciężkiej pracy nie zaznał (bo nie musiał, bo na złotej tacy podano wszystko), a z rodzinnej tradycji wyniósł bałwochwalstwo i honor nad wszystko inne i idzie do lepszej, prestiż, szkoły za rok, za to, że go nie lubią w szkole.
Takie na to wszystko odnoszę wrażenie. Przepraszam, za skojarzenia
