Siemka!
Człowiek z wioski obok - Paweł Pieczka (btw. - z rodziny Franciszka) - postanowił sobie zrobić wyprawę życia - wsiadł na rower i obrał sobie dość daleki cel
Jedzie sobie już chyba ze 2 miesiące, ale dopiero niedawno odkryłem, że robi z tego fajną relację na fb. Poniżej wycinek Jego przygód, do poczytania przy porannej kawce :
"15 września
3 dni, 440km, brak zasięgu, step, góry, brak asfaltu (180km bardzo słabego szutru, potem archaiczny asfalt oraz w końcu ostatnie 150km "asfaltu" ). Do tego sraczka i wymioty. Aha. No i w sumie 9 zerwanych szprych --> Bugla Bike Service - SUP Lifting Takiego zawodnika jeszce nie miałeś.
Zapraszam do relacji z kilku ostatnich dni
Gdy ruszałem z Karagaily, gospodarz oatrzegał mnie o fatalnej nawierzchni oraz dużej ilości ciężarówek, które korzystają z drogi do Kainar. Transportują one rudę miedzi. Chciał poodrzucić mnie jedną z nich, ale odmówiłem. A było się zgodzić.
W końcu rusza. Pierwsze 5km super. Asfalt. A potem się zaczyna. Szuter, żwir, piasek, resztki asfaltu, kurz. Maskakra! Do tego step albo góry w około. Do następnego miasta ze sklepem jakieś 170km. Po 60km walki pierwsza awaria. Strzelają 2 szprychy. Naprawiam obok jurty of jednego z pasterzy. Dostaję herbatę na rozgrzanie. Bo temperatura nie przekroczyła tego dnia 8 stopni. Do tego zimny wiatr. Po naprawie została mi jedna zapasowa szprycha. Ruszam dalej.
Na 80km strzela kolej a szprycha. I po zapasie. Nie chcę tracic czasu na naprawę i jadę dalej. Średnia super - 15km/h. Wieczorem, robi się ciemno o 19.30. Jadę do oporu. Chcę dobić do 120km. Niestety, na 115km kilometrze padła szpeycha numer 4... Koniec. Koło sie rozcentrowało. Rozbijam się w stepie. Zimno. Około 0 stopni. Wskakuję do domku i biorę się za operację koła. Mam 1 zapas. Do tego 6 dłuższych szprych z przod. Jakoś tak to zaplatam, że wszystkie dziury zapełnione. Zupka na kolacje i idę spać.
I tu sie zaczęła jazda. W nocy jakoś brało mnie na wymioty. Na dworze z -5 stopni. Ale śpiwór od Cumulus daje radę! Cieplutko. Nie mogę spać. W końcu rano jak mnie wzięło to musiałem zwymiotować. Ufff. Wszystko poszło. Wracam do namiotu. I nagle atakuje wróg numer dwa - sraczka go zwą. Znów walka z czasem. Dobrze że step tak blisko. Potem brak apetytu i sił. Leże tak z 2h. W końcu jak temleratura jest lekko na plusie gotuje makaron i zwijam majdan.
Powoli jadę kolejne kilometry. Droga fatalna. Zimno ale słonecznie. Super widoki. Zaliczam wysokość ponad 1000m n.p.m. I 14.00 po 50km docieram do wioski Kainar. Cały czas dużo piłem. Na siłę ale trzeba było. Jeść się nie dało. Tam zakupy w sklepie. Pogaduszki i zaproszwnie na herbatę. Zleciała 1h. Zagrzałem się, zjadłem coś makaronu. Ruszam z nowymi siłami. Droga trochę lepsza ale cisnę pod wiatr... Po drodze mijam raptem kilka samochodów. Taki mały tutaj ruch. Z 80% zatzymuje się i dopjnguje, pozdrawia.
Wszystko psuje kolejna zerwana szprycha. I następna. A tak byłem dumny z mojej roboty
Człowiek z wioski obok - Paweł Pieczka (btw. - z rodziny Franciszka) - postanowił sobie zrobić wyprawę życia - wsiadł na rower i obrał sobie dość daleki cel
Jedzie sobie już chyba ze 2 miesiące, ale dopiero niedawno odkryłem, że robi z tego fajną relację na fb. Poniżej wycinek Jego przygód, do poczytania przy porannej kawce :
"15 września
3 dni, 440km, brak zasięgu, step, góry, brak asfaltu (180km bardzo słabego szutru, potem archaiczny asfalt oraz w końcu ostatnie 150km "asfaltu" ). Do tego sraczka i wymioty. Aha. No i w sumie 9 zerwanych szprych --> Bugla Bike Service - SUP Lifting Takiego zawodnika jeszce nie miałeś.
Zapraszam do relacji z kilku ostatnich dni
Gdy ruszałem z Karagaily, gospodarz oatrzegał mnie o fatalnej nawierzchni oraz dużej ilości ciężarówek, które korzystają z drogi do Kainar. Transportują one rudę miedzi. Chciał poodrzucić mnie jedną z nich, ale odmówiłem. A było się zgodzić.
W końcu rusza. Pierwsze 5km super. Asfalt. A potem się zaczyna. Szuter, żwir, piasek, resztki asfaltu, kurz. Maskakra! Do tego step albo góry w około. Do następnego miasta ze sklepem jakieś 170km. Po 60km walki pierwsza awaria. Strzelają 2 szprychy. Naprawiam obok jurty of jednego z pasterzy. Dostaję herbatę na rozgrzanie. Bo temperatura nie przekroczyła tego dnia 8 stopni. Do tego zimny wiatr. Po naprawie została mi jedna zapasowa szprycha. Ruszam dalej.
Na 80km strzela kolej a szprycha. I po zapasie. Nie chcę tracic czasu na naprawę i jadę dalej. Średnia super - 15km/h. Wieczorem, robi się ciemno o 19.30. Jadę do oporu. Chcę dobić do 120km. Niestety, na 115km kilometrze padła szpeycha numer 4... Koniec. Koło sie rozcentrowało. Rozbijam się w stepie. Zimno. Około 0 stopni. Wskakuję do domku i biorę się za operację koła. Mam 1 zapas. Do tego 6 dłuższych szprych z przod. Jakoś tak to zaplatam, że wszystkie dziury zapełnione. Zupka na kolacje i idę spać.
I tu sie zaczęła jazda. W nocy jakoś brało mnie na wymioty. Na dworze z -5 stopni. Ale śpiwór od Cumulus daje radę! Cieplutko. Nie mogę spać. W końcu rano jak mnie wzięło to musiałem zwymiotować. Ufff. Wszystko poszło. Wracam do namiotu. I nagle atakuje wróg numer dwa - sraczka go zwą. Znów walka z czasem. Dobrze że step tak blisko. Potem brak apetytu i sił. Leże tak z 2h. W końcu jak temleratura jest lekko na plusie gotuje makaron i zwijam majdan.
Powoli jadę kolejne kilometry. Droga fatalna. Zimno ale słonecznie. Super widoki. Zaliczam wysokość ponad 1000m n.p.m. I 14.00 po 50km docieram do wioski Kainar. Cały czas dużo piłem. Na siłę ale trzeba było. Jeść się nie dało. Tam zakupy w sklepie. Pogaduszki i zaproszwnie na herbatę. Zleciała 1h. Zagrzałem się, zjadłem coś makaronu. Ruszam z nowymi siłami. Droga trochę lepsza ale cisnę pod wiatr... Po drodze mijam raptem kilka samochodów. Taki mały tutaj ruch. Z 80% zatzymuje się i dopjnguje, pozdrawia.
Wszystko psuje kolejna zerwana szprycha. I następna. A tak byłem dumny z mojej roboty
Ostatnio edytowany:
2018-09-19 09:52:43
--
Z bycia osłem - już wyrosłem. :)