Ktoś mnie wywołał w wątku sprzed lat, o życiu w Korei, z nudów nasmarowałem obiecany tekst.
Długie
Wrzucę, żeby się literki nie marnowały:
Kolory w pismach czy prezentacjach:
To było bardzo istotne do ogarnięcia, jeśli się chce do nich trafiać z przekazem.
Wersja skrócona dla białych jest taka, że czerwony niekoniecznie, bo na czerwono piszą o zmarłych, ale jak nie o zmarłych, to generalnie ok, i wolą niebieski od zielonego
Trochę podrążyłem temat o Koreańczyków.
Czerwony napis oznacza katastrofę, pożar, tragedię. Więc jednak - nie. Nie ma takiej tragedii służbowej, żeby zasługiwała na czerwony. Pomarańczowy to jest max.
Zielony, niebieski - te kolory mają tą samą nazwę, na nasze "morski". Oni je odróżniają, tak jak dla faceta różowy to nadal czerwony, trochę widzimy różnicę.
Trochę bardziej zaczęli je rozgraniczać, odkąd mają sygnalizację świetlną, bo tam jest nasz zielony, a czerwony jest odrobinę żółcią przełamany.
Więc jak papier jakiś dla nich trzeba, to od razu kolorystykę: jasny cyan (aż do granatowego) + orange (jak się bilans roczny nie zgadza albo projekt upadł na przykład)
Nie:
Koreańczyk nie powie "nie", tym bardziej nie napisze. Będzie się migał, pokazywał trudności, nie odpowie przez rok, ale nigdy nie powie "nie"
Hierarchia:
To im się z konfucjanizmu wzięło.
Nie maja odmiany przez przypadki itp, jak w u nas. Jedyna odmiana jest przez hierarchię. To samo semantycznie zdanie inne jest do kolegi, inne do szefa. Zawsze. Jak się raz tłumaczce omsknęło, to bała się poważnych konsekwencji.
Mają mocno wbudowane poczucie potrzeby ustawienia hierarchii względem siebie. Jak maja mieć z Tobą dłuższy kontakt, to muszą ustalić kto jest wyżej. Po pozycji w pracy, stopniu wojskowym, czy choćby wg. wieku.
Może próbować ustalić, czy pochodzisz z państwa bogatszego czy biedniejszego - mogą spytać, jak duża jest Polska albo jakie jest PKB u nas.
Wojsko:
W wojsku był każdy facet. Każdy. Prezes, wysokiej jakości inżynier, albo aktor.
Niedawno było zamieszanie, że goście z jakiegoś konkretnego boysbandu mają być zwolnieni ze służby, ale chyba to by się wiązało z utratą statusu i szacunku, nie śledziłem co z tego wyszło
Lepiej w kamaszach być (chyba dwa lata, nie mniej niż rok, nie interesowałem się), niż nie być nawet szeregowym.
Oni przerwę na wojsko traktują jak podatki - będzie na pewno.
Co ciekawe, dobrze by było, żeby prezes (albo w ogóle ktoś na wysokim stanowisku służbowym) miał też wysoki stopień w wojsku, żeby pracownik (cywilny) nie miał zagwozdki, czy ważniejszy prezes-pułkownik, czy dyrektor-generał.
W wojsku przykładają się do ćwiczeń (wszak wrogi sąsiad ma Seul w zasięgu ognia artyleryjskiego), awans w wojsku jest pożądany (bo hierarchia).
Bezpieczeństwo:
Każdy facet umie w jujitsu albo coś podobnego, co najmniej nieźle, w wojsku się nauczył. To się przekłada na ogólne bezpieczeństwo na ulicy - nikt się nie bije, bo każdy facet umie to dobrze i pewnie co najmniej jeden w pobliżu umie lepiej.
Noże są wyklęte. Nie wolno mieć nawet scyzoryka w kieszeni. Na noże jest podobnie silny ban, jak na kastety w Polsce. Broń palna nie jest dostępna.
Jest bezpiecznie. Nie kradną, rzeczy bezpańskie leżą tam, gdzie leżały. Zostawiłem telefon w kawiarni, na stole, po godzinie leżał w tym samym miejscu.
Mafia, łapówki:
to oddzielny temat

Agencje towarzyskie:
Ulotek na ulicy więcej, niż w Warszawie bywało. Oni tych ulotek pilnowali. Jak podniosłeś ulotkę, to natychmiast zjawiał stręczyciel, że zaprowadzi.
Koledzy byli. Drogo, tak ze trzy razy drożej niż w PL. Panienki to głównie cycate, niewysokie Filipinki.
Żadnych tajskich niespodzianek (oni mają takie same reakcje na ladyboyów, co my).
Obsługa przyniosła tacę z piwem i smażonym kurczakiem w panierce (60% żeberek, 40% panierki, zero kurczaka), po chwili wyszła dziewczyna, trochę się pogibała, zdjęła majty i poszła. Trochę jak w pawilonach ze striptizem. Chłopaki piwo wypili, zeżarli panierkę z kurczaka i poszli precz. Oops, napoje i przekąski nie były w cenie, wyszło jeszcze drożej.
Sąsiedzi:
Japończyk ów nie lubią, z grubsza jak my Rosjan albo Niemców, też po wojnie. Małżeństwo koreańsko-japońskie (jeśli już to on jest z Korei, ona z Japonii) - to jest rzadkość, i odrobina ostracyzmu społecznego.
Chińczyków - nie uwielbiają. Tłukli się z nimi całe tysiąclecia, ale to było dawno i trochę w zapomnienie poszło.
Korea Północna: Co by nasze media nie pisały, to wojny nie będzie, nie ma mowy. Korea Północna ma za wrogów USA i Japonię.
Kto jest Koreańczykiem?
Każdy biały, który pracuje dla koreańskiej firmy, czyli pracuje na rozwój Korei - jest Koreańczykiem. I zasługuje na szacunek jak każdy Koreańczyk. Zbiera wtedy punkty za wiek i stanowisko, może być nawet wysoko postawionym Koreańczykiem

Kto jest biały?
No bo jak nie, to jesteśmy dla nich barbarzyńcami. Pierwsze państwo koreańskie, to jakiś V wiek pne., 2.500 lat rozwoju, lepiej albo gorzej opędzanie się od krewkich sąsiadów (Chińczycy, Japończycy, Mongołowie i kilka innych plemion), mieli wpływ na kulturę regionu, ruchome czcionki wykombinowali przed Gutenbergiem. Współcześnie też sobie nieźle radzą.
Większość tego czasu u nas rosła puszcza i knieje, nie było tu żadnej cywilizacji, nikt nawet nie chciał podbić tej pustki. Potrafię zrozumieć.
Czy nas lubią?
Tak. Jak się tam pojedzie, to trochę traktują nas jak starszy brat - dużo uchodzi. Wiedzą, że nie znamy zwyczajów, wiedzą, że nie umiemy czytać ani jeść kulturalnie, nawet nam nie zwrócą uwagi, bo to by było niegrzeczne, ani się nie obrażą, bo rozumieją.
Oni są ogólnie grzeczni, mili i sympatyczni, do nas też.
Kiedyś czekałem na przejściu na czerwonym, w towarzystwie jakiegoś Koreańczyka, deszcz padał, nie jakiś duży, nie przeszkadzał mi. Stojąca obok, kompletnie nieznajoma dziewczyna (20-50 lat), z uśmiechem, sama z siebie - przygarnęła mnie pod swój parasol.
Angielski:
Jest trudny. Totalnie inne pismo, fonemy których nie wymówią (Koreańczyk nie jest w stanie wypowiedzieć "f" i jeszcze czegoś), gramatyka z czapki (wielkie litery? kilkanaście czasów? on/ona?).
Statystyczny Koreańczyk nie był za granicą (bo musiałby co najmniej samolotem).
Statystyczny Koreańczyk po angielsku nie umie, bo po co uczyć się języka barbarzyńców? Dotyczy to też taksówkarzy i niższej obsługi hotelowej.
Oczywiście, trafiają się tacy, co studiowali w USA albo w EU na dobrych uczelniach, i ich angielski jest bez zarzutu, w piśmie, mowie i rozumieniu.
Widelec?
Na stołówce akurat raz było coś jak spaghetti. Widelec, łyżka i jadę z konsumpcją. Zlecieli się w dużej ilości popatrzeć. Bo oni najpierw opierniczą kluski pałeczkami, potem sos łyżką.
Raz tylko mi zwrócili uwagę, że coś jem źle. Zamówiłem bibimbap, taka breja - ryż, warzywa, jajko, oceniłem, że pałeczkami da radę. Jeden nie wytrzymał, podszedł i pokazał, jak to się je łyżką. Ale grzecznie, z szacunkiem i uśmiechem.
salival
odpowiedział
1 miesiąc temu:
@i_drink_and_i_know_things to zależy, np. za stacją kolejową w Suwon niekoniecznie będą ładne, ale powodzenie będzie miał każdy 