< > wszystkie blogi

Powiało nudą

Od dziś zawsze będę kończył, to co zacz...

Powrót do przeszłości

9 kwietnia 2010
Kilka lat temu obraziłem się na gadające pudełko. Z grubsza rzecz ujmując, stwierdziłem, że w życiu jest parę ciekawszych rzeczy do roboty, niż dawanie sobie robić papki z mózgu. W telewizji publicznej, z działalności misyjnej pozostało chyba wówczas jedynie pokazywanie księży w Afryce. Z tego co czasem słyszę i czytam, niewiele się zmieniło.

Ale nie o tym chciałem. Dużo wcześniej przed rzuceniem tego toksycznego, dla mnie związku, coraz mniej mi się błyskające jajko podobało. Jednak od czasu do czasu, pojawiało się coś fascynującego dla mnie. Jedną z takich rzeczy, które niezwykle mnie zaintrygowały, był pierwszy sezon "Wielkiego Brata". Nie tyle sam program, co fascynacja i ekscytacja ludzi wokół mnie tym, co się tam dzieje. Rany, wielu z moich znajomych tym naprawdę żyło. Komentowali co, kto, komu powiedział, kto kogo nominował, kto się komu podoba. Szczerze mówiąc, miałem to serdecznie głęboko w okrężnicy, ale choć nie zawsze wychodzi, staram się przed skomentowaniem zapoznać się z obiektem, który poddaję ocenie. Cóż, zdania nie zmieniłem. Ten teleturniej jak osądziłem z opowiadań i zasłyszanych historii, tak utwierdziłem się w opinii, że jest tworzony przez ludzi całkiem inteligentnych dla skończonych kretynów. Trzeba mieć łeb na karku, żeby namówić kilka(naście) osób, żeby za darmo porzuciły swoje dotychczasowe życie i ku rozrywce gawiedzi, dały się zamknąć wspólnie w domu, pod czujnym okiem kamer, które nie podglądają cię jedynie, kiedy srasz. Z tego co pamiętam, co prawda w pewnej odległości, ale kamera skierowana była nawet na prysznic. Ciekawie było patrzeć, jak tych kilka osób, z homo sapiens stają się jedynie sapiens. Pamiętam też dokładnie, jak po skończonej serii, pomyślałem sobie, że największym wygranym jest ten, kto odpadł jako pierwszy. Przynajmniej udało mu się zachować twarz.

Jakiś czas później pojawił się inny teleturniej. Nazwy nie przypomnę sobie, choćbyście stosowali wobec mnie jeszcze bardziej wymyślne tortury, niż Święta Inkwizycja, której oczywiście nikt się nie spodziewał. Pamiętam jedynie kilka rzeczy o nim. Podobnie sporą fascynację, choć tu również zdecydowałem się na obejrzenie ledwie kilku odcinków i to, że nagrodą główną była randka z... transwestytą. Pamiętam też, że pomyślałem sobie, że największym wygranym jest ten, kto odpadł jako pierwszy.

Teraz, po kilku latach niemal całkowitej abstynencji telewizyjnej, gdzie podczas ostatnich trzech lat liczba godzin w ciągu roku, którą spędziłem przed telewizorem, można by spokojnie zapisać jedną cyfrą, pojawił się kolejny teleturniej, który wzbudził moje zainteresowanie. Co prawda nie na tyle, aby przezwyciężyć swoje wyuczone lenistwo i sięgnąć do jakiegoś programu i sprawdzić, kiedy leci, i z niecierpliwością oczekiwać, aż przyjdzie upragniona godzina emisji, ale na tyle, żeby kiedy usłyszę, że leci, zajrzeć do pokoju z włączonym telewizorem i zobaczyć, ki to czort.

Zanim powiem o programie, muszę zauważyć, że w ciągu tych paru lat coś się w telewizji zmieniło. Nawet trochę na lepsze. Reklamy nie są już nadawane o wiele głośniej niż reszta programu. Pamiętam nerwowe poszukiwanie pilota, kiedy włączył się bloczek reklam. Pani delektująca się jogurtem i to, jak głośno to robiła, wyraźnie sugerowała, że w moim mieszkaniu odbywa się jakaś dzika i szalona orgia. Aby więc uniknąć widoku sąsiada w samych gaciach, dobijającego się do drzwi z nadzieją, że się załapie, co jakieś dwadzieścia minut grałem w szaloną grę, kto pierwszy dorwie pilota i wyciszy to drące się pudło.

W ciągu pół godziny "oglądania" tego teleturnieju, załapałem się na około dwadzieścia minut reklam. Kiedyś w czasie bloku reklamowego byłem w stanie zrobić sobie dwie kanapki, jeśli od razu nastawiłem wodę, to trafiła się też do nich herbata i miałem czas na siusiu po poprzedniej. Teraz mógłbym zacząć gotować zupę i myślę, że istnieje cień szansy, że przed końcem reklam pozostałoby mi jedynie jej doprawienie. Co prawda nie miałem tego szczęścia obejrzeć nawet jednej piątej reklam, ale udało mi się załapać na dwie identyczne. Czyżby robili też powtórki reklam, dla tych, których przypiliło i nie zdążyli obejrzeć wszystkich? Tak tylko głośno sobie myślę. Ich poziomu nawet nie zamierzam komentować.

Na komentarz raczej zasługują zwiastuny innych teleturniejów. W taki czy inny sposób zawsze gdzieś uda mi się obejrzeć kawałek zwiastuna lub plakat "Tańca z czymś-tam lub gdzieś-tam". W przerwie również coś było reklamowane. Jestem pewien, że tytuł był mi zupełnie obcy, ale odniosłem wrażenie, że nie ma chyba większego znaczenia, jak to się nazywa, bo planszę z tytułem mogliby zastąpić inną z dowolnego teleturnieju i pewnie, nie tylko ja, ale sporo oglądaczy również nie zauważyłoby różnicy.

Przejdźmy jednak do programu, który z opowiadań przynajmniej, mnie zainteresował. Proszę o wybaczenie, jeśli pomylę tytuł, ale chyba nie jest tak istotny. Teleturniej zowie się "Chwila prawdy", "Moment prawdy", albo jakoś podobnie. Polega to na tym, że zadają zawodnikowi całą masę pytań i weryfikują je wykrywaczem kłamstw. To się dzieje poza anteną, jak zrozumiałem. Później zadają te pytania przy publiczności. Jeśli delikwent odpowie prawidłowo, wygrywa trochę prawnego środka płatniczego. Żeby było pikantniej, pytania są natury dość intymnej (przynajmniej ich część). Aby było jeszcze ciekawiej, pytania nie dotyczą tylko samego zainteresowanego, ale jego bliskich: rodziny, przyjaciół. To aby jeszcze trochę podnieść poprzeczkę, w trakcie zadawania pytań ci ludzie siedzą w studio, na wprost gracza, a ich twarze bacznie obserwuje szereg kamer.

Obejrzałem łącznie około dziesięciu minut tego żenującego show. Facet zdobył trzydzieści tysięcy złotych. Stracił zaś w oczach rodziców i brata, bo publicznie przyznał się do tego, że dorabiał kradnąc. Żona dowiedziała się, że nie ubiera się jak dziwka i co prawda w łóżku jest lepsza od jego poprzedniej dziewczyny, ale generalnie mąż nie jest zadowolony z seksu z nią (tak, od dawna wiadomo, że takie rozmowy najlepiej jest toczyć na oczach setek tysięcy ludzi), ale oczywiście wszystko jeszcze można dograć. Co prawda nie dowiedziała się, czy będąc szczęśliwą żonką, małżonek nie przyprawiał jej rogów (jeśli można to tak nazwać), spotykając się ze swoją byłą za jej plecami, bo po wygranej trzydziestu "klocków" zaczęła go prosić, by już przestał grać, bo obawia się o przyszłość tego małżeństwa. No, może i się dowiedziała, ale ja ani reszta telewidzów już nie.

Trochę trudno mi się wypowiedzieć autorytatywnie na temat programu, bo obejrzałem "ledwie" kilka-kilkanaście minut tego żałosnego show. To co zobaczyłem, choć była to łagodna wersja tego, co słyszałem, zmusza mnie do stwierdzenia, że ludzie, którzy tam godzą się pokazać, nie wyłączając rodzin graczy i prowadzącego, zachowują się jak dziwki portowe, bez grosza szacunku dla siebie i swoich bliskich. Już przy "Wielkim Bracie" myślałem, że poziom programów rozrywkowych sięgnął dna. Myliłem się, a szkoda, bo kiedy się osiągnie dno, jest szansa, żeby się od niego odbić. Teraz już nie jestem tego taki pewny, że to co reprezentuje sobą świat rozrywki w mediach to dno kloaki. Oglądając w sieci fragmenty japońskiej rozrywki, śmiem twierdzić, że jeszcze sporo przed nami nurkowania w tych ekskrementach.

Komentarz, który mi się ciśnie na usta jest taki, jak odwieczne prawo rynku: jest popyt, jest podaż. Śmiejemy się z japońskiej rozrywki, która epatuje obrzydliwością i brakiem gustu, ale obieramy dokładnie ten sam kurs. Jak hipokryci śmiejemy się z Amerykanów, że ich teleturnieje są gwałtem zadawanym na intelekcie, ale zaczynamy prezentować podobny poziom. Kiedyś świetną rozrywką była "Wielka gra", "Va banque" czy "1 z 10". Dziś olbrzymią popularnością cieszą się show, w którym pokazujemy swoje słabości.

Zanim wyłączyłem odbiornik, pomyślałem sobie, że w tej "Chwili prawdy", prawdziwymi zwycięzcami są ci, którzy odpadną przy pierwszym pytaniu.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi