< > wszystkie blogi

czasem cos mi sie przysni lub wydarzy

papier jest cierpliwy. e-papier tez :)

drobiazg, drobnostka nawet - ale czy zycie moze byc lepsze dzieki innym ludziom?

1 maja 2014
dwa tygodnie. ponad dwa tygodnie na wygnaniu w pracy - szczesciem w Lodzi mojej rodzinnej, to zdziebko mniej bolalo - ale mialem pierwotnie byc 11 dni, pozniej dzien dodalem z uwagi na rozwoj sytuacji, a w efekcie wyjechalem dopiero po 16... ubrania sie skonczyly, trzeba bylo dokupic. ale ja nie o tym. nie bede narzekal, taka mam prace i robie swoje - co innego mnie sklonilo dzis by zastanowic sie nad swiatem i ludzmi: jak juz wrocilem do domu, do jastrzebia zdroju, z torba podrozna zapakowana na maksa, przez te dodatkowo zakupione ciuszki (na kredyt Panie Prezesie! moglby Pan o tym pamietac!), spuchnieta niczym krowi zoladek po koniczynie - torba oczywiscie, nie mialem gdzie upchnac paru rzeczy... np. podroznego jaska, ktorego woze ze soba by przynajmniej pozory domu sobie stworzyc na wyjezdzie. ale w tym konkretnym momencie mialem na mysli polar z dawien dawna mi sluzacy, wysluzony przez to i umeczony, ale jakos tak sie z nim zzylem, ze traktuje go niemal jak talizman pozwalajacy lzej zyc...
jasiek w osobnej reklamowce, polar sie nie zmiescil, wiec dojechalem pod blok i tacham torbe wielka podrozna, wypelniona po brzegi, do tego reklamowke z jaskiem i laptopa plus reklamowke z zakupami, jako ze po dwoch tygodniach w delegacji, lodowke mam pusta i jakos trzeba bylo zadbac. na polara miejsca nigdzie juz nie bylo, wiec przerzucilem, w poprzek torby bagazowej... i turlam sie powoli do domu, szukam kluczy, pakunki mi sie o nogi obijaja. sa. klucze. otwieram drzwi od klatki, dojezdzam na swoje pietro i wchodze do domu z westchnieniem ulgi... nareszcie. dlugi weekend wita mnie. rozrzucam dookola siebie swoje bagaze, zadowolony, ze dzis juz niczym nie musze sie martwic. jutro, jutro! jutro tez jest dzien, a dzis juz tylko wazne, zeby piwo bylo zimne i dzien sie skonczyl, cos obejrze na kompie, jakis film i pojde spac szukajac snu sprawiedliwego, zeby ukoic nerwy po ciezkim okresie... OK. obejrzalem, spac ide... poranek. gdzie jestem?... w domu. uff, przeciez wolne jest. leniwie dzwigam powieki i mysle o tym, co by tu zjesc na sniadanie. kawe sobie ro... robic mialem, ale nie mam mleka, to odpuszcze. co mi tam. rozpakowalem sie, ogarnalem cos do jedzenia, z zamrazalnika (dobrze, ze sobie cos tam zamrozilem)... komputer, wiadomosci, przyjemne rzeczy i zwykle plus pare nieprzyjemnych, ot takie sobie lajtowe sprawdzanie obowiazkow, z pominieciem pracy, bo przeciez wolne jest i trzeba prace omijac, zeby sie ladowaly akumulatory... i czas leniwie mija, cos tam w telewizorze gra, cos tam sobie klikam, cos tam sobie zjadlem, czytam... zimno mi troche, ale farelek grzeje. nie no, nie bede caly dzien sie farelkiem dogrzewal, bo to jednak koszty - gdzie ten moj polarek... o zesz! jak to, panika, gdzie jest, gdzie polozylem zmeczony go wczoraj?? wieszak? nie ma, tylko kurtka, lekka panika, moj talizman... kupa ciuchow skladowana do prania? nie ma! torba, na torbie, pod torba! nie ma!!! szlag! musial sie zsunac z torby jak sie wloklem do domu wczoraj i mi sie wszystko o wszystko obijalo... no kurde :( naciagnalem szybko spodnie, klapki na stopy gole, i hajda ide patrzec czy aby nie lezy gdzies na klatce, albo kolo auta - myslac, ze to niemozliwe, jest 12:30, wczoraj przyjechalem ok. 18:00 - no dupa, zapewne po moim ulubionych ciuchu, ktory byc moze mi troche szczescia przynosi. fuck!! zamknalem drzwi od mieszkania na klucz, lekko drzaca reka i ide rozgladajac sie po korytarzu. oczywiscie nie ma... czekam na winde i wygladam przez okno klatki. hmm, jakby cos pomaranczowego (jak moj polarek) wisialo na rusztowaniu pod klatka (buduja cos malego)... niemozliwe... zjezdzam winda na dol zastanawiajac sie, czy to moze byc prawda, ze minelo tyle czasu, a tu chyba ktos podniosl i powiesil na plocie, nikt nie ukradl, nie sponiewieral, nie zabrali zbieracze puszek i inni potrzebujacy... winda dojechala na dol, wybiegam pod klatke i... no jest. wisi. ten on moj, polar. czysty nawet. deszcz w nocy nie padal... upasc mi musial z torby sie zsunac i ktos go podniosl i powiesil na ogrodzeniu. nikt go nie ukradl... nie wierze. i nie wierze wciaz... jak? czy az tak uczciwi ludzie tu sa, czy az taki zbieg okolicznosci mnie spotkal?? w Lodzi bym go pewnie juz nie odzyskal. zdjalem z plotu, zalozylem na siebie i wrocilem do domu - poruszylo mnie to na tyle, by o tym napisac, a Wy sami ocencie czy bylo o czym pisac. caly dzien minal, a ten polar tam wisial. moze za stary by go ktos zabral. ale ktos go jednak podniosl i powiesil na plocie... dziekuje. moze byc lepsze. zycie. kiedy mozna wierzyc w to, ze ludzie sa ludzmi...
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi