Tokyo Game Show

7 października 2009
 „Największym powodzeniem cieszyły się oczywiście hostessy.”


Grałem, gram i grać zapewne będę. Było to powodem narzekań niejednej osoby, zwłaszcza rodzice w tym prym wiedli, ale to chyba każdy gracz zna z autopsji. Z perspektywy mogę jednak chyba powiedzieć, że ani mi to na edukację nie zaszkodziło, ani nie chodzę po ulicach i ludzi nie morduję, więc chyba takie złe te gry nie są, prawda?

Zresztą zupełnie inną kwestią jest „przemoc w grach”. Moim zdaniem gry nie przyczyniają się do skrzywienia osobowości. Nie są przyczyną. Są raczej rezultatem - ludzie z problemami chętniej sięgają po brutalne gry. Oczywiście jest to tylko moja opinia niepoparta żadnymi badaniami. Jednakże ludzie, a rodzice zwłaszcza, bardzo często szukają łatwych wytłumaczeń. Dziecko jest niemal modelowe? W takim przypadku rodzice zazwyczaj obwieszczają całemu światu „patrzcie, to nasze, przez nas wychowane, to my go/ją doglądaliśmy i to nie jest nasze ostatnie słowo...” Dziecko ma problemy? „To te gry, towarzystwo, telewizja...” I zapewne miliony innych powodów, ale to oczywiście nie jest wina rodziców, w żadnym wypadku, ani trochę. Sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą? Szkoda, że niektórzy stosują tę zasadę do własnych dzieci. Trudno jednak przyznać się do błędów, zwłaszcza jeśli popełniło się je w przypadku potomstwa...

Nie będę tutaj jednak zbytnio filozofował. Wróćmy do podstawowego tematu - gry. Chyba każdy jest świadom istnienia takiego zjawiska. Jednakże różne narody w różny sposób do niego podchodzą. W Polsce oczywiście zwykło mawiać się, że to dziecinada. W Stanach Zjednoczonych Ameryki (nie Północnej, panie prezydencie, nie Północnej) gry stanowią po prostu kolejną gałąź szeroko pojętego przemysłu rozrywkowego, a produkcje, które tam powstają są dopieszczane w najdrobniejszych szczegółach. Ludzie znają nie tylko gry, ale nawet producentów. W Polsce niewielu osobom mówi coś nazwa Techland, może nieco więcej osób podniesie rękę na pytanie o CD Projekt. Tymczasem ta pierwsza firma jest odpowiedzialna za jeden z lepszych silników graficznych dostępnych na świecie, a ta druga wypuściła swego czasu „egranizację” Wiedźmina, który pokazał w świecie, że Polak i w branży gier potrafi. Dużo jednak czasu musi minąć zanim gry osiągną taki status jak na Zachodzie, a już na pewno pod tym względem nigdy nie będziemy drugą Japonią.


I dobrze, bo tym ludziom totalnie odbija na punkcie rozrywki elektronicznej! Grają po prostu wszyscy - na przenośnych konsolach, na telefonach komórkowych, w salonach gier, w domu... No wszyscy! Naprawdę rozumiem usiąść przed komputerem, przed telewizorem i pobawić się te parę godzin. Oni jednak grają niemal cały czas.

Ma to swoje plusy. W Polsce stereotypem gracza jest osoba nastoletnia, bardzo często zaniedbana, która nie interesuje się niczym innym, tylko grami komputerowymi. Tutaj o jakikolwiek stereotyp ciężko. Zmierzając na Tokyo Game Show natrafiłem na przedstawicieli różnych generacji, płci i stanów cywilnych. To po prostu piękne, że tutaj gry nie stanowią wyklętego przez media szatana, który nie odpowiada tylko za gradobicie, trzęsienia ziemi i koklusz („sam siądę...”), więc każdy może się śmiało przyznawać do swojej pasji, co niestety nie zawsze ma miejsce w Polsce.

Minusem są kompletnie dla mnie niezrozumiałe relacje społeczne. Wyobraźmy sobie, że troje nastolatków wybiera się na Poznań Game Arena. Zapewne dyskutowaliby dość żywiołowo, używając wielu słów kompletnie niezrozumiałych dla przeciętnego śmiertelnika („Poszliśmy ekspić na instancję, ale tank był strasznym noobem”), a także zrozumiałych, ale uważanych za obraźliwe. Byłaby jednak dyskusja, interakcja, rozmowa. W końcu to przyjaciele! Tutaj natomiast grupy znajomych potrafią nie odzywać się do siebie ani słowem, ponieważ bardziej są pochłonięci tym, co dzieje się na ekranach ich przenośnych Nintendo DS. I to mnie już trochę przeraża.


Przejdźmy jednak do relacji z samych targów. Nigdy wcześniej nie byłem na takiej imprezie. Wspomniana już wcześniej Poznań Game Arena jest nadal mała i, przynajmniej dla mnie, mało atrakcyjna. Najbliższe nas targi gier rangi światowej mają miejsce w Lipsku. Daleko. Tutaj zdarzyło się, że impreza naprawdę dużego kalibru odbywała się praktycznie pod nosem. Nie mogłem nie pójść.

W zasadzie to dojechać, bo hala wystawowa jest oddalona nieco od centrum Tokio. Dojazd okazał się problematyczny, choć tylko dlatego, że połączyłem zaczytanie („Tokio underworld” - polecam!) z niedokładnym sprawdzeniem rozkładu jazdy. Słowem wsiadłem do pociągu bardzo „byle jakiego” i wylądowałem niedokładnie tam, gdzie bym chciał. Razem z powrotami na zgubieniu straciłem ze dwie godziny, ale na szczęście impreza była dwudniowa.




Niestety - to słowo chyba najlepiej oddaje klimat imprezy. Byłem lekko zawiedziony. Owszem, wejście wygląda ładnie, w środku gra muzyka, stoiska kolorowe, hostessy bardzo ładne i szeroko uśmiechające się do gajdzinów, ale…

Tylko dwóch znaczących zagranicznych wystawców. Wszędzie język japoński, więc większość prezentacji mogłem śmiało ominąć. No i te konsole. Ja jestem graczem komputerowym. Dla mnie podstawową maszynką do grania jest stary, dobry „piecyk” (PC), a nie Playstation czy Xbox. Moja jedyna przygoda z konsolami to Nintendo Pegasus i początek lat 90.

Kilka rzeczy było jednak ciekawych. Przede wszystkim prezentacja Modern Warfare 2 - nadchodzi naprawdę wspaniałą gra, która przeniesie rozgrywkę na zupełnie inny poziom, zarówno pod względem emocji jak i grafiki. No i ten tryb multiplayer, naprawdę zapowiada się cudnie!

Wygląd stoisk. Co jak co, ale producenci gier naprawdę wiedzą, jak się promować. Sprowadzenie Mercedesa, czy pucharu Ligi Europejskiej to niezłe atrakcje.








Playstation 3. Nie jestem ekspertem. Patrzę okiem kompletnego laika. Jednak produkcje, które były dostępne na stoisku producenta Xbox wypadały bardzo blado w porównaniu do tych ze stoiska PS3. Ponoć technologicznie konsola Sony jest o bardziej zaawansowana i ma większy potencjał niż dziecko Microsoftu. Chyba w końcu to widać! Byłem pod ogromnym wrażeniem produkcji na Playstation, zwłaszcza Quantum Theory czy God of War 3. Od razu powiem, że nic mi te tytuły nie mówią. Niech wypowiedzą się znawcy. Ja stwierdzam, ze wyglądały naprawdę nieźle, a w God of War 3 zagrałem sam i to było dobrze spędzone 15 minut.








Rozmach. Ponoć targi odwiedziło ponad 185 tysięcy osób. Było to widać na każdym kroku. Choć jedna hala (a było ich 3) i tak miała powierzchnię kilku boisk, to tłumy były nieziemskie. Powrót do Tokio stanowił nie lada wyzwanie, a niektórzy musieli się po prostu wciskać na siłę do wagonów.














No i te hostessy. Tłumy Japończyków próbowały zrobić dobre zdjęcie. Tu przydało się bycie gajdzinem, bo czasem jeden uśmiech sprawiał, że to ja mogłem się cieszyć z ładnej pozy! Nasi górą!














A także… cosplay. Na imprezie bowiem zgromadziła się pokaźna grupa miłośników przebierania się za postaci z gier komputerowych.












Ogółem to był bardzo dobrze spędzony weekend. Niedosyt wynika z faktu zderzenia moich oczekiwań z rzeczywistością. To jest jednak Japonia - kraj o bardzo specyficznych gustach, który sam w sobie stanowi ogromny rynek. Wiecie do czego była największa kolejka? Do czego stało ponad 300 osób naraz? Do nowej produkcji na przenośną konsolę Nintendo DS! Wielka kolejka, jakby za darmo Lexusy rozdawali, do czegoś wielkości portfela o grafice, która na komputerach osobistych była uważana za przedpotopową gdzieś w okolicach bity pod Grunwaldem!!! Dodatkowo na tym rynku liczy się tylko i wyłącznie język japoński. Nie dziwi więc, że większość wystawców darowała sobie targi w Tokio. Dla mieszkańców Nipponu była to zapewne niezwykle udana impreza. Na niektórych prezentacjach pojawiały się absolutne tłumy! Japończycy byli wyraźnie podekscytowani, zwłaszcza Ci starsi panowie na widok młodych hostess. Ja miałem uczucie lekkiego niedosytu. No ale to jest w końcu Gajdzin watch.


A z zupełnie innej beczki to wreszcie rozwiązałem zagadkę, dlaczego czasem na zegarze pojawiają się dziwne godziny typu 25:00 czy 26:20. Otóż chodzi o odczucie. Taka godzina oznacza bowiem, że w poczuciu Japończyków dzień wcale się nie zakończył. Musieli sobie jakoś poradzić, mimo sztywnych ram jakie narzuca na dwudziestoczterogodzinna doba. I jest w tym jakaś logika.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi