"Hello darkness, my old friend..."

22 października 2007
This post is proudly sponsored by Whatever Inc.
Dramat, tak, to był dramat... Myślałem, że pozbieram się bez problemu, że stworzę sobie pancerz i będę odporny na wszelkie ciosy kiepskiego nastroju i czarnych myśli. Wytrzymałem chyba 2 tygodnie. Od kilku dni cierpię na poważny, emocjonalny mitowisizm. Nic mi się nie podoba, niczym się nie martwię. Ani smutku, ani radości, kompletna wewnętrzna pustka. Tłumaczę sobie, że tak nie można. Inni również podejmują taką próbę. (Zresztą chwała im za to.) Tylko jakoś robię inaczej. Po prostu mi nie zależy. Jestem kompletnie wyprany z jakichkolwiek uczuć wyższych. To nie jest tak, że nagle mi się żyć odechciało. Żyć mi się chce. Po prostu nie odczuwam. Powoli uciekam w świat muzyki, buduję swój mały światek, do którego nikt nie będzie miał wstępu... Kiedyś już to przeżyłem... Byłem sam, jak palec, ale przynajmniej bezpieczny... Nikt nie mógł mnie zranić. Wiem, że to nie jest dobre, ale nie umiem (nie chcę?) tego powstrzymać... Innymi słowy "Hello darkness, my old friend..." Tak, "ciemność" kusi...
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi