Zdarzyło się lat temu parę.
Moją rodzicielkę dopadł był żul na osiedlu, w rodzaju "pani kierowniczko, tego, etc." i wymógł na niej, nazwijmy to (z braku lepszego określenia), datek. Że nie miała drobniejszych - dostał dychę albo dwie, teraz już oboje nie pamiętamy.
Jakieś dwa miesiące później rzeczona idzie sobie uliczką osiedlową. Naprzeciwko niej - żul. Ona próbuje go wyminąć, ale co zejdzie do krawężnika, to on do tego samego. W końcu... "pani kierowniczko, ja, tego... oddać chciałem".
Ten sam. Oddał. Co do grosza.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą