< > wszystkie blogi

Trzosnkowe zdziwienia i wkurzenia

Z pamiętnika czerstwiejacego piernika.

Monty Python - tłumacznie Beksinskiego

3 września 2024
Muszę, bo się uduszę.
Jadąc samochodem słuchałem radia i w pewnym momencie na antenie przypomniano Monty Pythonów. Z wielkim odzewem słuchaczy. Niby fajnie, ale w ciągu może pół godziny, ze 4 razy padły - z ust prowadzących albo telefonujących - laudacje o "wspaniałym, genialnym" i t p. tłumaczeniu Tomasza Beksińskiego. A mnie szlag trafia, bo Beksinski - przynajmniej w przypadku MP - tłumaczem był po prostu kiepskim. I nie pomoże przywoływanie bon motu, że "tłumaczenia są albo piekne albo wierne". Bo w tym przypadku nie są ani takie ani takie.

Żeby nie być gołosłownym trzy przykłady "z wierzchu pamięci" - prezentujące trzy typy grzechów głownych tłumaczeń:

1. Niewłaściwie przetłumaczenie "false frend":
Piosenka z "Sensu Życia" "every sperm is sacret. Przetłumaczono na "każda sperma jest święta". No nie. "Sperma" to po angielsku "semen", "sperm" to "plemnik". Zatem prawidłowe tłumaczenie to "każdy plemnik jest święty". Niby sens ten sam, ale "każda sperma jest święta" to po polsku jest jakiś koszmarek językowy. Jeżeli tłumacz z jakichś powodów, nie chciał używać słowa "plemnik" tylko "sperma" to mógł to jakoś inaczej zrobić np. "sperma zawsze jest święta" czy coś w tym stylu.
Ten przykład to połączenie dwu, zdawałoby się, skrajnych różnych błędów tłumaczenia: z jednej strony "dosłowność" rodem ze starego GT, z drugiej prosty błąd słownikowy.

2. Ubogi zasób określeń w języku docelowym. W skeczu z Papieżem i Michałem Aniołem, z ust artysty pada pytanie: "What about a bit of artistic license?", które Beksiński przetłumaczył "Co z moją licencją artysty?" Toż to żenada czystej wody. Fakt, że Brytyjczycy łaciński idiom "licentia poetica / licentia artistica" dosłownie, nie oznacza, że w innych językach jest tak samo. Bo nie jest. W polszczyźnie albo używa się cytatu z łaciny, albo mówi o "swobodzie twórczej". Żeby było jeszcze gorzej, to tłumaczowi nie wystarczyło pójść w dosłowność. Bo "licencja artystyczna" od wielkiej biedy miała by sens. Ale nie. Mamy "licencje artysty", co jest po prostu nie do obrony.

3. Nieradzenie sobie z grą słów. Fakt, że to najtrudniejsze, ale przecież piszemy o "genialnym tłumaczeniu". Takiemu Wierzbięcie w filmach, czy Cholewie czy ś.p. Polkowskiemu świetnie udawało się wybrnąć z pozornie niemożliwych "pułapek". Beksiński wykładał sie na najprostszych. Przykład? "Żywot Brajana": Stan, który chce zostać Lorettą i rodzić dzieci mówi, o swoich "right(s) as a man". Wiadomo, że chodzi o "prawo człowieka", a dowcip polega na tym, że w angielskim "man" ma podwójne znaczenie. Stąd w innym miejscu może on - w zasadzie bezsensownie - uzupełniać "right of man" dodając "and woman". Jak sobie z tym radzi Beksinski? W ogóle sobie nie radzi, po porstu tumacząc "man" jako "mężczyzna". Trudne? Akurat w tym przypadku bardzo proste. Wystarczy "right of man" lub "everyman right" tłumaczyć jako "prawo każdego" czy opisowo "Każdy ma prawo". Wtedy zachowa sie komizm bezsensownego uzupełniania przez Stana dodatkiem "każda"/"każdej".

Takich przykładów można znaleźć sporo więcej.
I choc sam MP poznałem właśnie na tych tłumaczeniach. I mam do nich spory sentyment, to nie widze powodu, by nazywać je 'genialnymi" czy wspaniałymi. Bo takimi nie są. Sa siermieżne jak PRL - i w tym też tkwi część ich uroku.

 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi