< > wszystkie blogi

The Doors - The Doors

6 września 2009
Subiektywny przegląd muzyczny, odcinek 4

Tytułem wstępu - zdaję sobie sprawę, że pisanie przeze mnie czegokolwiek o The Doors może ocierać się o profanację. Jakby nie patrzeć, to zespół-legenda, z liczną rzeszą wielbicieli, a ja wiem o nim o wiele mniej niż o np. Pink Floyd. Ale lubię Doorsów na tyle, by parę słów o nich skrobnąć.

The Doors to zespół, który działał krótko i intensywnie - w pełnym składzie istniał zaledwie sześć lat, ale zdążył nagrać w tym czasie sześć płyt i zapisać się złotymi zgłoskami w historii rocka. A najważniejsze, że jego muzyka jest ciągle bardzo satysfakcjonująca.

Wydany w 1967 album pod mało wyszukanym tytułem "The Doors" wyznacza w dużej mierze kierunek, w jakim przez następne lata podążał zespół. Mamy tu Robbiego Kriegera (gitara) i Johna Densmora (perkusja) - muzyków jazzowych, dobrych technicznie, choć bardzo oszczędnie dawkujących popisy na swoich instrumentach, bardzo dobrego klawiszowca Raya Manzarka i przede wszystkim Jima Morrisona - poetę obdarzonego rewelacyjnych głosem i wyczuciem. Takie właśnie są piosenki The Doors - świetnie zaśpiewane, z delikatną perkusją i gitarowymi ozdobnikami w tle oraz potężną dawką instrumentów klawiszowych.

Właśnie dlatego słuchając The Doors nietrudno zauważyć, że grali oni rocka mocno niestandardowego. Ich brzmienie wydaje się czasem takie... staromodne, szczególnie w dobie schematu - śpiew, trochę gitarowych riffów, solówka, jakieś zakończenie. Tutaj gitara dawkowana jest dość oszczędnie, często ginie wśród klawiszowych popisów Manzarka, ale wszystko mimo swojej specyficzności wydaje się bardzo harmonijne, szczególnie dołożywszy wokal Morrisona. Tak chyba nie grał nikt przedtem i nikt potem. Słowami jednak trudno to opisać, najlepiej przekonać się o tym samemu.

A co znajduje się na debiutanckiej płycie? Mamy tu chyba dwie najbardziej znane piosenki The Doors - Break on Through (to the Other Side) i Light My Fire, jest popularne Alabama Song (Whisky Bar), parę innych, dobrych utworów i zamykające album kapitalne The End. Mroczna, poetycka piosenka, przez blisko 12 minut hipnotyzuje słuchacza niepowtarzalnym klimatem począwszy od pierwszych akordów aż do wielkiego finału. Chyba moja ulubiony kawałek na tej płycie.

Niezależnie, co bym o tym albumie napisał, to chyba pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika klasyki rocka psychodelicznego i rocka w ogóle. Stanowi też niezły punkt wyjścia do rozpoczęcia swojej przygody z The Doors, do czego zachęcam, bo moim zdaniem warto.

Od siebie jeszcze dodam, że "The Doors", razem z następującą po niej "Strange Days" to moje dwie ulubione płyty The Doors, chociaż nie potrafiłbym wskazać "tej lepsiejszej". W ogóle uważam, że tego typu "starocie" mają swój nieodparty urok, ale o tym może innym razem. Do napisania.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
  • To będzie blog o tym co lubię - muzyce, filmach, książkach i czasem może o czymś innym. Dokładnie taki, jakich jest na pęczki w internecie. Ale ten będzie mój.
  • Informuj mnie o nowościach na blogu
  • RSS blogu Aluthol
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi