Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych CXXXVI

30 321  
60   4  
Kliknij i zobacz więcej!Jeśli szukasz tu czegoś z czego można się pośmiać zrywając boki - zawiedziesz się. Natomiast jeśli trafiłeś tu szukając ludzi, którzy niemalże trafili do księgi Darwina - zapraszam. Dzisiejszym bohaterom w komplecie udało się przeżyć, choć były i złamania i zranienia...

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

KOGUT

Aby dotrzeć do ZSZ z mojej wioski musiałem się tam dostać autobusem, a po drodze na przystanek trzeba było przejść mały lasek, z zabudowaniami w pobliżu. Jak to na wsi, zabudowania trochę na uboczu, ogrodzeń brak, więc inwentarz w postaci kilku kur i zadziornego koguta włóczył się po okolicy. Pewnego dnia wracałem z przystanku do domu, przechodziłem przez lasek, a rzeczony kogut zauważył mnie i postanowił mnie przegonić ze swojego "terytorium" (pewnie myślał, że mu zechcę kurkę poderwać). Więc zaczął mnie atakować. Aby uniknąć konfrontacji i podziobania (duży był skubaniec) zacząłem biec w kierunku domu, jednocześnie mając głowę zwróconą na skubańca, żeby widzieć co robi, a kiedy podskakiwał to go próbowałem kopnąć. Parę razy nawet się udało, ale nie studziło to zapałów kuraka.
Kiedy byłem w niezłym pędzie, nagle coś huknęło i straciłem przytomność na kilka sekund. Obudziłem się w lasku, lekko skołowany, głowa z jednej strony boli, patrzę, a tu spod pachy wystaje mi ogon koguta!! Nieświadomie złapałem skubańca. Nie wiem, czy ktoś to widział, ale od tej pory przechodząc przez lasek koguta nie spotkałem. Może złapał go ktoś inny?

by Smalera @

* * * * *

KUSI LOS

Pistolet starter do którego były dostępne race oczywiście stanowił mega frajde dla chłopaka z 3-4 klasy podstawówki. Oczywiście jak raca wybucha jest frajda, ale jak by ja rozebrać i zrobić cos samemu może być jeszcze lepiej. Dlatego też rozcięliśmy race wysypaliśmy proch i wsypaliśmy do pudelka od zapałek. Kolega nie chciał odpalać, wiec stwierdziłem: "Co mi szkodzi". Skończyłem bez rzęs brwi i części włosów na głowie.

Kolejny raz oczywiście tez z raca do startera. Rozcięliśmy racę, wybebeszyliśmy wskaźnik laserowy z metalowej obudowy i naładowaliśmy prochu do środka. Dodaliśmy jeszcze jakieś draski, po czym odpaliliśmy na oknie. Po kilku sekundach okazało się, że z w moim i sąsiada parapecie jest dziura.

U koleżanki w sadzie stała sobie szopa, więc poszliśmy z kolegami oczywiście pobawić się. Byłem wtedy jakoś w 5 klasie podstawówki. Wszędzie drzewa. Oczywistą zabawą była zabawa w wojnę. Dlatego musiałem wejść na dach, żeby więcej widzieć i robić za zwiadowcę. Niestety przy schodzeniu gzyms zrobił się trochę niestabilny, a że nie miałem czego się złapać skończyłem na dole na poskładanym rusztowaniu. Efekt? Dziura w nodze 7cm głębokości 10 szerokosci 2 mięśnie przecięte. Dwa tygodnie w szpitalu i kilkadziesiąt szwow na nodze. Nie ma to jak być kreatywnym.

Zima czasy przedszkola albo podstawówki, nie pamiętam dokładnie. Budujemy z bratem igloo. Była jedna łopata, więc brat machał śniegiem z łopaty, a ja stojąc przed nim nagarniałem rękoma. Robiliśmy to na zmianę, on macha łopatą, to ja się schylam. On nabiera śnieg, to ja narzucam rękoma. Niestety po kilku machach słabo nam poszło zgranie, on machną łopatą w tym samym momencie, gdy się schylałem. Sześć szwów na czole.

by Nalepa

* * * * *

ŻYCIOWE

Za młodu byłem aż nazbyt aktywnym dzieckiem. Zachowywałem się mniej więcej równie instynktownie, co koty. W wieku lat około 4, gdy pewnego razu wybrałem się z dziadkiem do stajni, zostałem do tego stopnia oczarowany dyndającym krowim ogonem, że nie omieszkałem za niego nie pociągnąć. Wylądowałem jakieś 2 metry dalej na ogrodzeniu chlewika, jednak jakimś cudem wyszedłem z tego bez szwanku.

Innym razem postanowiłem pobawić się z dziadkowym psem - pięknym, dużym (w owym czasie większym ode mnie), białym owczarkiem podhalańskim. Wygrzebałem gdzieś w szopie pompkę do roweru i uradowany pobiegłem do psiej budy. Piesek widząc niezidentyfikowany przedmiot w moich rękach zaczął go obwąchiwać, a ja z uśmiechem na twarzy (który szybko zniknął) psiknąłem mu prosto w nos. Chyba za bardzo mnie lubił i dał mi fory jak przed nim uciekałem.

U dziadków przytrafiały mi się jedne z najbardziej wesołych historii. Jak standardowe młode dziecko zafascynowany byłem wspinaczką po drzewach i stawianiem na tychże obiektach domków. Przygotowałem nawet raz podwaliny do poważnej "wiszącej" fortecy - płaską deskę przybitą do gałęzi. Za którymś razem, jak wchodziłem na nią po drabince, podczas siadania nie trafiłem w nią tyłkiem. Wylądowałem kilka metrów niżej na ziemi a "domek" skończył pod ojcowską siekierą.

Na tym jednak moje szczęśliwe dzieciństwo nie stanęło. Miłą niespodziankę miałem bawiąc się z siostrą. Bujała ona swojego 6-letniego braciszka to w lewo, to w prawo, a gdy się znudziła zdecydowała się rzucić go na skraj łóżka. Łóżko przykryte było dość sztywna matą i pech chciał, że ta mata wystawała kawałek za jego brzeg. W efekcie wylądowałem kilkadziesiąt centymetrów niżej na twardej podłodze łamiąc sobie przy tym obojczyk. Fajnie się później bujałem w gipsowym pancerzu.

Dwa lata później zdarzyło się, że wkurzyłem się na siostrę, która nie chciała wyjść z salonu (telewizor ma niesamowitą moc przyciągania) jak mi zachciało się ubrać. Pogoniłem ją korytarzem, a ona tuż przed nosem zamknęła mi przeszklone drzwi swojego pokoju. Szczęśliwie zszywali mi później tylko rękę.

W szkole w podstawówce mieliśmy taką zabawę przed wf-em, że w klatce schodowej, która była obok sali gimnastycznej zamykaliśmy różne losowe osoby. Z obu stron zamknięta ciężkimi żelaznymi drzwiami idealnie nadawała się na więzienie. Przy którejś z tych zabaw siedziałem tuż obok na ławce i obróciłem się zobaczyć kto jest kolejnym szczęściarzem do zamknięcia. Wsparłem się na ścianie a kciuk wsunął mi się w szczelinę między futryną a drzwiami (od strony zawiasów). Sekundę później poczułem straszliwy ból, a koledzy nie kwapili się z otwarciem drzwi gdyż z początku wzięli mój krzyk za śmiech. Obecnie kciuk wrócił do stanu sprzed incydentu.

Ostatnim wypadkiem, który mi się przypomina był ten z gimnazjum, gdy jak przed każdym treningiem karate graliśmy sobie na hali w piłkę. Prowadząc gałę tuż przy drabinkach dostrzegłem idealną sytuację do dośrodkowania. Przeszło mi przez myśl, że mogę o nie zawadzić lecz potrzeba zdobycia bramki dla drużyny przezwyciężyła wątpliwości. No i stało się. Zrobiłem potrójne salto w powietrzu a w szpitalu prześwietlenie wykazało pęknięcia stopy w trzech miejscach. Wyjątkowo założyłem w ten dzień buty do gry w piłkę, bo z reguły graliśmy tak jak ćwiczyliśmy - na boso.

by Zgr3d.89 @

* * * * *

NAJWIĘKSZA

(Wstęp)
Byłam kiedyś (miałam może 10 lat) z 3 lata młodszym kuzynem na sylwestrze u dziadków. Oczywiście gwoździem programu były petardy. Z racji, że dziadkowie mieszkali w domku, petardy były odpalane na tyłach ogródka, do którego prowadziło tylnie wyjście z domu. Ściślej biorąc były drzwi, dalej trochę wykafelkowanego tarasu, mały murek i trawa. Właściwie śnieg bo była zima.

(Akcja właściwa)
Ja i kuzyn staliśmy na tarasie, babcia została w kuchni, by obserwować nasze poczynania przez okno, a dziadek na tym śniegu odpalał petardy, wbijając je uprzednio w bałwana. Wszystko było fajnie, wesoło i nadszedł czas na największą petardę. Ogrooomną i w kształcie rakiety. Dziadek wbił ją w bałwana, podpalił i odbiegł na bezpieczną odległość. Więc stoimy i czekamy aż petarda wzbije się w przestworza. Tymczasem lont się dopala, dopala, dopaaalaaa... A petarda wciąż tkwi w bałwanie, który stał kilka metrów od nas. W tym momencie mój instynkt samozachowawczy kazał ryknąć "Wiejemy!" i zrobić odwrót w stronę drzwi do domu, które okazały się być zamknięte. Dopadłam więc ich z kuzynem i zaczęliśmy grzmocić pięściami, wywabiając tym z kuchni babcię.

A oto co przeżyła babcia:
Siedziała sobie spokojnie w kuchni, kiedy nagle usłyszała dzikie ryki i łomot. Wybiegła więc z kuchni do salonu i co zobaczyła: jej wnuki, grzmocące w przeszklone drzwi na taras z obłędem w oczach i wrzeszczące ile sił w płucach. Zanim jednak zdążyła się zastanowić, co się dzieje usłyszała w tle głośne Bum!!! i nagle podwórko rozbłysło wszystkimi kolorami tęczy.

Petarda, niestety do samego końca tkwiła w bałwanie.
Na szczęście nikomu nic się nie stało, jednak wrażenia po sylwestrze - bezcenne.

by Cleeveland @

* * * * *

SPUŚCIŁA WODĘ

Jak wiecie (lub nie) w okolicach początków szkoły podstawowej, panował wśród dziewczyn zwyczaj chodzenia do łazienki parami - tyle gwoli wstępu.
Moja przyjaciółka, z którą zwykle do tej łazienki chodziłam, miała brzydki zwyczaj spuszczania wody, gdy siedziałam na sedesie, czego ja nie znosiłam i zawsze podskakiwałam z wrzaskiem.
Pewnego dnia, na jakimś wyjeździe z rodzicami, jak zwykle udałyśmy się razem do łazienki, przyjaciółka swoim starym zwyczajem pociągnęła za spłuczkę, a ja swoim równie starym zwyczajem podskoczyłam. Pech chciał, że nad moją głową znajdowała się otwarta, drewniana okiennica. Efekt zderzenia z jej krawędzią: rozcięta głowa i jasne włosy zafarbowane na różowo.

by Cleeveland @

* * * * *

WYGRAŁ

Jak to wiadomo ulubiona rozrywka 13-16 letnich chłopaków jest gra w "nogę". Pewnego pięknego dnia jadąc z grupa kolegów na pobliskie boisko postanowiliśmy się pościgać, kto będzie pierwszy na boisku. Nie chwaląc się prowadziłem i w czasie pełnego pędu chciałem sprawdzić, gdzie są moi przeciwnicy. Odwróciłem się do tyłu dodając, że nie zmniejszałem prędkość lecz cały czas przyspieszając i w czasie obrotu wraz ze mną obróciło się siodełko na którym siedziałem.
Koniec końców nastąpiła bolesna wywrotka, efekt urazowy: dziura w lewej nodze na łydce widać ją do tej pory, rozcięty łuk brwiowy, wybity bark oraz cos z nadgarstkiem. Rower - kasacja. Do domu niosło mnie 4 kolegów, a po rower musiał jechać tata, bo nie dało się nim jechać

by Kedzia_p @

* * * * *

KIJ

Pewnej zimy, kiedy byłem jeszcze dzieckiem (4-5 lat) postanowiłem wyjść pobawić się na dworze, jako że spadła dość duża warstwa śniegu. Tak sobie beztrosko hasałem po podwórku i deptałem po śniegu, kiedy w pewnym momencie zobaczyłem kij, lecący z dużym impetem prosto w moją głowę (ŁUUUP). Zacząłem płakać i zasłoniłem z bólu oczy (sam nie wiem czemu, bo dostałem w czoło) i na oślep szedłem do domu kiedy znowu nagle (ŁUUUP). Tym razem wydarłem się tak głośno, że przybiegła moja matka i zaprowadziła mnie do domu. Okazało się że, lecący kij w moją stronę to były grabie które nadepnąłem (były przykryte śniegiem więc ich nie widziałem) i przywaliły mi w głowę, a kiedy szedłem do domu przywaliłem głową o koniec barierki od schodów (trzeba było wejść po schodach żeby się dostać do drzwi). Na szczęście nic mi się poważnego nie stało jedynie miałem wielki guz.

by Mpx @

* * * * *

EFEKT PRZEDE WSZYSTKIM

Dawno temu, gdy z moim bratem ciotecznym (2 lata starszy) przeżywaliśmy fascynację wszelkimi materiałami pirotechnicznymi, mieliśmy całą masę pomysłów. Jak zawsze w wakacje jechałem do niego z wielkim zapasem petard różnej wielkości i wymyślaliśmy coraz ciekawsze sposoby detonacji ich. Jako, że mieszka na wsi możliwości były nieograniczone. Zaraz za jego domem jest pole na którym wypasała się owego czasu krowa. Wpadliśmy na genialny pomysł wysadzania krowich placków. Za pomocą patyka wkładaliśmy do środka petardę, odpalaliśmy zapałkami i uciekaliśmy. Efekt był niesamowity, krowie kupy cudownie eksplodowały - wyglądało to jak wybuch miny na wojnie. Zabawa była przednia do czasu gdy skończyły się zapałki. Wtedy to odpalałem petardę o draskę i wtykałem do połowy w gówno - wybuchy nie były już tak efektowne więc mój brat postanowił, że przy następnym razie trzeba temu zaradzić... Wyglądało to tak:
Odpaliłem petardę o draskę, wsadziłem do połowy w kupę, a brat patykiem chciał wepchnąć ją głębiej. Warto zaznaczyć, że robił to w pełnym skupieniu nachylony centralnie nad kupą. Ja przeczuwając niebezpieczeństwo oddaliłem się i w tym momencie buuum... Kupa eksplodowała centralnie na twarz mojego brata! Połowa wyrzuconego gówna znalazła się na jego twarzy a druga połowa spadając na jego plecach. Nie mogłem się opanować i zamiast pomóc mu dosłownie turlałem się ze śmiechu podczas gdy on krzyczał coś w stylu "Ała.. moje oczy... Szczypie!". Ubaw był niesamowity, tzn ja miałem, mu zapewne do śmiechu nie było. Całe szczęście, że w trakcie wybuchu miał zamknięte usta.

by Wojciech B. @

Traumatycy i wszyscy inni przeżywające mrożące krew w żyłach przygody! To seria o Was i dla Was! Klikaj w ten linek i pisz! Opisz naprawdę traumatyczną historię, która zagości na stronie głównej i którą przeczytają tysiące ludzi! W tytule maila wpisz WKZT, to mi bardzo ułatwi zbieranie opowiadań.

UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

Oglądany: 30321x | Komentarzy: 4 | Okejek: 60 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało