Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Tajemnica twierdzy szyfrów - streszczenie odc. 1.

38 588  
231   33  
Kliknij i zobacz więcej!Oglądaliście Twierdzę Szyfrów? Nie?? Nic straconego. AJK na pl.pregierz streścił nam pierwszy odcinek:

Dostaliśmy w tym roku, drodzy płatnicy abonamentu i wy, pasożyty
społeczne, w prezencie serial, który śmiało można porównać z
nieświętej pamięci "Wiedźminem". Dostaliśmy dzieło tak kichowate,
takiego aktorskiego, reżyserskiego i scenariuszowego bzdeta... że
osoby wrażliwe proszone są o splonkowanie mnie zawczasu, albowiem mam
zamiar odreagować. Jednak. Nie będę w sobie dusił przeżyć i i wrażeń,
bo mnie, kurna, żywcem zeżrą od środka. A poza tym ostatnio na
pręgierzu stanowczo za dużo polityki, więc nawiążmy do dawnych
tradycji. Taki oddech... no, dobra – rzężenie.

Tak, macie rację. Wszelkie podobieństwa (aż do granic świadomego
plagiatu) do wiedźminowych streszczeń Radka Teklaka – jak najbardziej
nieprzypadkowe, a wręcz celowe. Wszystko już było - rzekł Ben Akiba i
Nihil Novi Singers, jak się odwoływać to do najlepszych, więc koła nie
będę wymyślał, tylko je wykorzystam. Zimorodka też.

Telewizja Polska niezdecydowanie, Wołoszański sp z. o.o. zapewne, jak
mawiał klasyk, proudly, a ja z bielszym odcieniem grafomanii prezent...ują

"Tajemnica twierdzy szyfrów" – odcinek pierwszy

Miał być superpomysł, miała być superobsada, miała być hiperdbałość o
szczegóły, "wartkie i trzymające w napięciu kino", autentyzm i
adekwatność, sensacja, miłość, wojna, wywiad, kontrywywiad, dużo
strzałów znikąd i skądś. Ja jestem z pokolenia wychowanego na
kapitanie Klossie, czterech pancernych, "informacjach do przemyślenia"
i "Działach Nawarony", a stresy studiów i pracy odreagowywałem
mordując Szwabów w zamku Wolfenstein... zasiadłem więc pełen nadziei.

Czołóweczka, owszem niczego, Małaszyński ładny, inni aktorzy też z
makijażykiem, efekty są, strzały są, wybuchy są, Psikutas bez es jest,
samolot jest, muzyczka gra.
No. I to było właściwie tyle. Znaczy, dobrego. Bo kiedy tylko
skończyła się czołówka – zaczęło się dziać serialowo w kwadrancie
wiedźmińskim. Najpierw Małaszyński lata po lesie (stawiam śmietanę
przeciw Guinnesowi, że to ten sam las, po którym Apacze gonili
Geralta) i fotografuje aparatem Zorka 5 jakisik konwój, starannie
pokazując się obstawie konwoju, ale równie starannie chowając się
przed latającym w kółko samolotem. Choć na zdrowy rozum pilot samolotu
zasuwającego nad lasem nie ma prawa zobaczyć stojącego pod drzewem
Małuszyńskiego w mundurze. Raz, że za szybko zasuwa, dwa – że korony
drzew zasłaniają, trzy – że mundur maskujący, a cztery – że
Małaszyński od drzewa różni się tym, że drzewom za występ w filmie nie
płacą.
Ale to dopiero początek. Twórcy filmu stosują wyrafinowaną technikę,
formę i igrają z nerwami widza. Porzucamy zdyszanego Małuszyńskiego i
przenosimy się do Stanów Zjednoczonych, a tam prezydent Franklin
Delano Lubaszenko jedzie dżipem przez pustynię. Jedzie długo, bez
ochrony, z jednym szafiorem i do hangaru. Czemu bez ochrony, czemu nie
samolotem? Skoro jest hangar, to pewnie i jakiś pas startowy powinien
być. Prezydent USA powinien być wożony samolotem, w solidnej obstawie,
a nie tak łazikiem przez piachy. Samolot powinien być, ochrona powinna
być, pas powinien być i za pasem broń... Ale to jest polski film czyli
świat według Kononowicza: nie ma bandyctwa, nie ma łachmactwa, nie ma
samolotów, nie ma ochrony, nie ma sensu, nie ma niczego, jest tylko
Dbałość o Szczegóły i Osadzenie w Realiach.

W hangarze prezydencki UAZ Force One robi kółko wokół Mikrobiego i
dostajemy tło historyczne, czyli pułkownika Barbasiewicza oraz
Podejrzanego Kapelusznika (Żyd, fizyk, jest w krawacie i dziwnie łypie
– kto się założy, że kapucha?), dowodzącego, że atomowy Mikrobi wygra
wojnę, chyba że Niemcy szybciej zbudują swojego. Co prawda, skoro
amerykański Mikrobi właśnie stoi w hangarze, to chyba znaczy, że
zasadniczo jest zbudowany, więc zbudowanie innego szybciej jest
zasadniczo średnio możliwe, bez wehikułu czasu, ale... zasadniczo.

Pułkownik Barbasiewicz Mówi. Wyraźnie. I. Dobitnie. O. Maszynie.
Która. Potrafi. Mówić. Sieeeedeeeem. Maszyna jest tajna, ważna i
dzięki niej Niemcy wiedzą wszystko od Rosjan, którzy szpiegowsko
wiedzą wszystko od Amerykanów. Gdyby więc Amerykanie mieli tę maszynę,
to wiedzieliby to, co wiedzą Niemcy, którzy wiedzą to, co wiedzą
Rosjanie, którzy wiedzą to, co wiedzą Amerykanie. W skrócie: gdyby
Amerykanie mieli Maszynę, wiedzieliby, co wiedzą obecnie. Najweselsze
jest to, że z referatu wygląda, iż taka maszyna jest tylko jedna
(twardziele nie robią backupów). Tak przynajmniej zrozumiał to
prezydent Lubaszenko i nakazuje ową maszynę zdobyć za wszelką cenę i
zanim świat się dowie, że Niemcy budują bombę atomową. Luz. Jest
marzec 1945 roku. Świat wie o tym od dawna i już dwa lata temu dość
skutecznie im w budowie przeszkadzał.
Przy okazji dowiadujemy się, że Małaszyński to nie Małaszyński, tylko
Polski Szpiek rasy York i że to dzięki niemu Amerykanie wiedzą to, że
Niemcy wiedzą, to, co wiedzą Rosjanie, którzy... i tak dalej. Polski
Szpiek działa pod płaszczykiem i pod oficerską czapką, co widzimy na
tajnym zdjęciu, które w ramach Dbałości demonstrowane jest
publiczności zgromadzonej w hangarze. Aha, i dowiadujemy się, że
"Zostawcie nas samych" tak naprawdę oznacza: "odsuńcie się o trzy
metry, ale za to będę mówił głośniej, żebyście niczego nie
przegapili".

Tymczasem za górami i w lasach Szpiek Małaszyński wpada w oko nie
tylko konwojowi, ale i niemieckim gajowym, skutkiem czego zaczyna się
wesoła gonitwa po lesie. Szpiek strzela szpanersko jak w "Oficerze", a
nawet lepiej, bo z parabelki usiłuje trafić poprzez szerokie jeziorko,
Niemcy strzelają do niego tylko wtedy, gdy go nie widać, a psów się
nie spuszcza, bo pogryziony aktor kosztuje. Szpiek dociera do jakiegoś
kamieniołomu, pakuje aparat fotograficzny do metalowej cipuszki,
uroczo uchyla się przed kulami, inne odbija w locie i daje nura w
wodę. Woda robi "bul-bul", kule robią "ziąąą", Niemcy robią
"donnerwetter", a nasz bohaterski Szpiek "nadludzkim wysiłkiem
woli"... ucieka. Jeziorko otoczone, ostrzelane, a Szpiek znika.
Zapewne poszedł po dnie. Łatwo mu było, bo dna w tym filmie wiele –
starczyło na trasę spod Książa do Jeleniej Góry.

W Jeleniej Górze garnizon biega po korytarzach na wysokości lamperii,
a Gruszka dostaje okres i idzie do domu. Po drodze miną twarzową numer
trzy broni się przed kontrolą drogową... a gdyby tu było przedszkole w
przyszłości... a po dotarciu do miejsca zakwaterowania stwierdza, że
na klatce schodowej jest krew. No, niby normalne, ale nie do końca. Po
pierwsze - Gruszka dopiero przyszła, a krew już tu była, po drugie –
Gil Grissom orzekł, że kształt kropel świadczy wyraźnie, iż ten, kto
przechodził klatką schodową, na pewno nie krwawił, natomiast
umiejętnie posługiwał się kroplomierzem.

Gruszka usuwa trzy krople krwi z podłogi, w ramach Dbałości
zostawiając zapapraną kamieniczną klamkę (niech się ta zdzira
Hackenschmidtowa spod szóstki wypaprze) i wpada do mieszkania, w
którym Szpiek czeka i ścieka krwawo do miski. Żebyście widzieli, jakim
gestem Małaszyński powitał Gruszkę... Pełen profesjonalizm:
błyskawiczny skręt tułowia w prawo, obrót górnej partii wzdłuż osi
kręgosłupa, połączony z energicznym wymachem i wyprostem zakończonego
przemoczoną parabelką ramienia w kierunku drzwi wejściowych. Zupełnie
jak w filmie, w którym ęspektor Clouseau, wchodził do mieszkania,
gdzie w ciemnościach czaił się Kato.

Gruszka-sanitariuszka polewa ranienowo Szpieka gorzałą, bandażuje go
(zwróćmy uwagę, że facet krwawi od paru godzin, nawet mu spodnie
zdążyły wyschnąć. Dużo ma krwi, albo może robił cyrkulację, wypijając
zawartość miski) i opowiada o obławie, po czym nagle się okazuje, że
to nie żadna Gruszka, tylko stara Miauczyńska, która zupę ugotowała,
może zjesz, pomidorowa, może dobra, zupę zjedz, odgrzeję ci... Szpiek
z zupy rezygnuje, więc na deser dostaje białą koszulę (obwąchaną
najpierw, czy świeża. Serio.). No i w ramach Dbałości o Szczegół
Szpiek wkłada białą koszulę na przepocony i zakrwawiony podkoszulek,
bo przecież w polskim filmie nikt z wrogów nie zapyta go podejrzliwie,
dlaczego mu pacha krwawi, tym bardziej skoro bandaż ma na bicepsie.
Poza tym, jako ranny w biceps wkłada tę koszulę nie rozpinając jej,
przez głowę. Bo trudniej, dramatyczniej i krzywić się może cierpiąco.
Fajne jest też pożegnanie: "Gdybym musiał wyjechać" – mówi
Małaszyński, Miauczyńska drży uczuciowo i robi minę twarzową nr 4, a
widz czeka na wyznanie miłości lub wyznanie tajemnicy służbowej –
"...to się nie martw". I to się, kurna, nazywa męski tekst! Nawet
Butler, król Trzystu był bardziej uczuciowo wylewny. No, ale to nie
disisparta, tylko disishirszberg.

A tymczaszem w Tzschosche... tymcasz... kurrrw... tym-cza-sem w
Tzscho-sche jeżdżą i chodzą. Znaczy na razie jeden jeździ i chodzi,
ale to tylko preludium i uwertura. Umberto Eco pisał kiedyś o filmach
porno i wyszło mu, że pornos to taki film, w którym bohaterowi głównie
jeżdżą. W tę i w tamtą i bez sensu - jeżdżą przede wszystkim.
"Tajemnica Twierdzy Sieeedeeem" zapowiada się na ostre porno, bo
wszyscy jeżdżą, jeżdżą długo, a gdyby widz miał jakieś wątpliwości, to
mu się jeżdżącego pokazuje jak jedzie, jak staje, jak znowu jedzie,
jak jedzie dalej, jedzie... a czasem nawet widz może zobaczyć, jak
jadący przestaje jechać, ale za to zaczyna iść. Równie długo. Piękne,
minutowe ujęcia jadących, dużo ujęć jadących... a potem ujęcia
idących... Ujmujące. Za gardło. To się nazywa "kino o wartkiej,
trzymającej w napięciu akcji".

No i w tej Tzschosche taki jeden jedzie. Jedzie, jedzie, jedzie,
idzie, idzie... idzie... schody... kładka... jeszcze idzie... a kiedy
już nomen omen doszedł, to się okazuje, że w Tzschosche stacjonują
Fryce: Fryc Frycz z Frycem Szycem, a wkrótce przybędzie tam znaczne
wzmocnienie w sile osób jednej. Fryce trochę się kłócą, Fryc Frycz
robi lepsze wrażenie i wygrywa na punkty, zaś Fryc Szyc ma minę: "Nie
patrz na mnie... no, nie patrz na mnie... jestem oficerem", nie
wymawia "Ę" oraz "soczewica koło miele młyn", energicznie się hajhitla
i już wiemy, że go nie lubimy.
Lubimy natomiast Szpieka, który na głupie teksty Konstruktora Trurla
odpowiada jeszcze głupszymi ("- Znamy się już cztery lata. – To już
cztery lata?") i który dowiaduje się, że trzeba ewakuować do Tzschochy
Maszynę Która Potrafi Mówić Sieeedeeem, bo Rosjanie ante portas i będą
bombardować. Następuje okolicznościowa wymiana drętwych tekstów i
znaczących śmiechów, po czym Szpiek odjeżdża. Bez Maszyny, bez Trurla,
ale za to motocyklistą. Długo pokazują że jedzie. Długo też pokazują,
że jedzie Rusek. No bo to jak w kawale – Amerykanin jechał, Niemiec
jechał, Polak jechał, to teraz musi jechać Rusek. "A diabeł?"
zapytacie... A diabeł tkwi w szczegółach o które autorzy niesamowicie
Dbają. I dlatego Ruska mamy na ekranie przez dwie minuty. Widzimy jak
jedzie, jak stoi, jak pali, jak znowu stoi, jak patrzy w lewo...
nic... patrzy w prawo... nic... i jak znowu pali. I jak idzie. Innych
Rusków też pokazują – takiego z chochelką to nawet parę razy. Mamy
także kółko chodzących zbowidowców z pagonami – podają sobie papierki
i kiwają głowami. Gdyby podawali sobie kamyczki i liście, to bym
wiedział, że bawią się w sklep, ale skoro podają sobie papierki i
robią mądre miny, to znaczy, że bawią się w sztab. Chodzący,
oczywiście. Mamy też chodzącego wielokrotnie wartownika. Tak długo
pokazywali to chodzenie i chodzenie, że jak pan Jędrula nigdzie nie
poszedł, tylko złapał się za głowę i w miejscu czapką machnął, to
sobie pomyślałem: "Wot, chudożnik!". Z tym chodzeniem i jeżdżeniem, to
chyba zresztą jakaś aluzyjna kwestia cywilizacyjna. Amerykanie i
Niemcy głównie jeździli, a Ruscy głównie chodzą. Smatri, kakaja
dzicz...
Z rozmowy pana Jędruli z przybyłym Ruskiem dowiadujemy się, że Rusek
nazywa się Czyżykow, ichni agent u Niemców nazywa się "Kruk", tatko
nazywajosie Bartosiewicz, żonka nazywasie Handzia, a Maszyna jedzie do
Tzschochy.

Jedzie także Małaszyński i niewiele brakowało, a cały serial
skończyłby się szybko i szczęśliwie w rzaholeckim lesie, ale niestety
ruskie samoloty chybiają celu ("Nas? Bohaterów? Bombą??"), dzięki
czemu mamy okazję obejrzeć scenę, w której Szpiek stojąc przy prawych
drzwiach samochodu, obchodzi go dookoła, żeby wsiąść od lewej. A potem
dowiadujemy się, co robi bardzo tajny oficer w bardzo tajnej misji,
kiedy ma zakaz jakichkolwiek kontaktów ze światem zewnętrznym, a
bardzo by się jednak z owym światem chciał skontaktować. Radiostacja?
Nieeee. Sygnały dymne? Świetlne? Sowa Hedwiga albo wyjec? Nieee... To
są prostackie zagrywki, niegodne kryptologicznego Małaszyńskiego w
serialu sensacyjnym osadzonym w Realiach. Małaszyński... wyjmuje list,
pokazuje go wszystkim i robi sztuczkę "Hokus pokus, a teraz list
zniknie, bo dam go szoferowi, żeby wbrew zakazom odwiózł go do
miasta". I co powiecie? Albercik, to działa...

W zamku Tzschocha możliwości scenarzysty i reżysera są ograniczone –
jeździć za bardzo nie ma jak, chodzić po schodach też, bo kręte,
wąskie i kamera się średnio mieści. Można siedzieć albo stać. I
żadnych pytań. Siedzi Fryc Frycz, a Szpiek stoi i czeka. I patrzy.
Minutę patrzy... Drugą minutę patrzy... I żadnych pytań. Inżynier
Mamoń, nie mogąc znieść, wyszedł, a my w oczekiwaniu na dalszy ciąg
programu słuchamy muzyki. I żadnych pytań. W końcu Małaszyński zostaje
dopuszczony przed oblicze Fryca Frycza i tutaj pytań jest aż za dużo.
Kto, skąd, co, kiedy i dyscyplina dodatkowa "wooooo wooooohnst duuu?".
Małaszyński zawiadamia, że studiował na Cambridge (z naciskiem na
"na"), a Fryc Frycz w ramach teorii większego i mniejszego zła straszy
go bolszewizmusem. Polski Szpiek zachowuje się jak na Polskiego
Szpieka przystało – gardzi demonstracyjnie germańskimkurwaoprawcą,
rzuca brzydkie aluzje i zasadniczo ma w dupie, aż go Fryc Frycz musi
mitygować: "No, weź, kurna, pobądź choć trochę Stirlitzem i poudawaj
inteligenta, bo cię będę musiał zdemaskować w pierwszym odcinku" i
dysponuje poddanie Szpieka klasy York kłódce w areszcie domowym. Mam
wrażenie, że nawet nie tyle za teksty, co za wygląd, bo Małaszyński w
niemieckim mundurze to chodzący wstyd i ogólne wymiętoszenie: żadnej
klasy, żadnego szyku, żadnej umiejętności noszenia – tylko obwis,
niedopasowanie, czapka, pagony i wielki tyłek. Fryc Szyc też wygląda
nieszczególnie, ale przynajmniej chodzi jak dres z siłowni, gibając
się na boki, więc można się pośmiać, a nie tylko płakać za czasami,
gdy w niemieckim mundurze grali Karewicz, Chamiec czy obergefreiter
Kugel.

Małaszyński zostaje odesłany na kwaterę i gdyby był tylko zwykłym
Małaszyńskim, to by pewnie walnął w kimono, a gdyby był tym ładnym z
"Magdy M", to może nawet wziąłby wcześniej prysznic. Ale Małaszyński
to Szpiek, więc tylko pozoruje czynności, a tak naprawdę zaczyna
węszyć i macać. Domacywa... domacowywuje... się pluskwy ukrytej w
nakastliku i umieszczonej tak, że nie ma bola – musi się urwać przy
jakimkolwiek naturalnym korzystaniu z szuflady. Ale Szpiek nie
korzysta naturalnie – on korzysta podejrzliwie. Nie urywa więc, tylko
starannie opukuje i maca mikrofon. Jeśli ktoś właśnie podsłuchiwał, to
powinno mu urwać uszy, prawda? Nie, nieprawda. Znaczy, prawda, ale nie
w tym serialu. Czterech (słownie czterech) podsłuchujących Szwabów
plus dwaj Fryce i nikt nic nie słyszy nic, ani obstukiwania mikrofonu,
ani tego, że Szpiekowi ołówek po szufladzie hurgocze w tę i w tę.
Zresztą całe to studio nagrań jest wesołe: jeden mikrofon założyli mu
w żyrandolu (lekko licząc 4 metry na podłogą), a jeden nawet w
radioodbiorniku. Ciekawe jak działa ten podsłuch, gdy radio jest
włączone (a jest) i kto płaci podsłuchującym rentę za uszczerbek na
zmyśle? No, ale Małaszyński to nie Wkijdmuchał i demaskacyjnie
doszukuje się tych podsłuchowych wichajstrów (nie wszystkich, ale
scena i tak trwa z pięć minut, więc pewnie tylko streścili). I on już
wie, on ma już tę pewność, o którą wszystkim wam chodzi, zasypia bez
żadnych prosz... Sorki – to nie ta piosenka. Szpiek już wie, że jest
śledzony, podsłuchiwany, podejrzewany. Wróg nie śpi. Od tej pory –
szczególna ostrożność i porozumiewanie się bez słów nawet z samym
sobą. Jak pomyślał – tak zrobił: poszukał szafy, pokazał ją sobie sam
palcem, podziękował sobie skinieniem głowy i zaczął rozpakowywać gacie
Zrezygnowani Niemcy wyłączyli magnetofony: a jednak nie zaśpiewał
"Szła dzieweczka do laseczka" ani "Roty". Jest cwańszy niż
przypuszczali...

Odcinek trwa 44 minuty, z czego dialogów jest około 10 minut,
prawdziwej akcji – 5 minut (licząc las, jeziorko i nalot ruskich), a
jazdy i chodzenia – reszta. W tym wypadku powiedzenie "reszta jest
milczeniem" jest bardzo na miejscu. Na nagrodę za najbardziej
przejmujący tekst odcinka zdecydowanie zasłużyła partia Fryca Frycza:
"Tak, tak... Tak... Tak... Tak..." choć termit "Dobrze-dobrze..."
przebrany za ruskiego marszałka i przeciwbólowa zupa Miauczyńskiej
także były dżezi. Ballady o zimorodku nie było, choć zupełnie
spokojnie mogłaby być i wcale by to nie raziło.


AJK (ze stadem copyrightów i już po obejrzeniu drugiego odcinka, ktory
jest jeszcze bardziej lepsz... gorsz... jest bardziej)

Oglądany: 38588x | Komentarzy: 33 | Okejek: 231 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało