Karol Wójcicki to jegomość, przed którym niebo nie ma
żadnych tajemnic. Pod kryptonimem „Z głową w gwiazdach” od lat popularyzuje
wiedzę dotyczącą astronomii, a do tego pasjami poluje na zaćmienia Słońca czy
efektowne zorze polarne. Jak się okazało, Karol to także... wieloletni
czytelnik i miłośnik naszej strony. Będę bardzo szczęśliwy, jeśli trafię na
łamy Joe Monstera! Czekałem na to bardziej niż na kolejny telefon z redakcji
informacyjnych – zadeklarował, a my mu wierzymy! Zapraszamy więc do
fascynującego świata gwiazd, satelitów i teleskopów. Rozmawiał Michał
Przechera.
– Tematy astronomiczne raczej rzadko przejmują medialne
nagłówki. Ale pamiętam wakacje 1999 roku, kiedy to zaćmienie Słońca – nomen
omen – przyćmiło wszystkie inne newsy...
– 11 sierpnia 1999 był rzeczywiście niezwykłym dniem. Jeśli
jakakolwiek rozmowa schodzi na temat zaćmień Słońca, a odgrywają one w moim
życiu niebagatelną rolę, ludzie szybko wspominają o „pewnym zaćmieniu sprzed
lat”. W ciemno wtedy strzelam tą datą, czym nierzadko wprowadzam ludzi w
konsternację, bo trafiam bezbłędnie. Nie jest to szczególnie trudne, ponieważ w
ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat w naszym kraju właśnie zaćmienie sprzed
ćwierć wieku zostało najbardziej zapamiętane. Było bardzo głębokie, w Polsce o
fazie zakrycia tarczy słonecznej na poziomie 90 procent i więcej. Oglądał je
prawie każdy, były wakacje i piękna pogoda. Widok zapadł w pamięć na lata, a
media rzeczywiście rozpisywały się o tym szeroko.
Zaćmienie miało taką wagę, ponieważ wielu Europejczyków –
choćby w Niemczech, Austrii i na Węgrzech – znalazło się wtedy w pasie
zaćmienia całkowitego. Od tamtego dnia nie odnotowaliśmy w kontynentalnej
części Europy kolejnego takiego wydarzenia. Następne pojawi się jednak już
niedługo, bo 12 sierpnia 2026 roku – co prawda nie w takiej skali: pas
zaćmienia przebiegnie tylko przez Islandię i Hiszpanię, jednak to nadal będzie
dobra okazja do zobaczenia tego zjawiska przez kolejne, młodsze pokolenie. Tego
nie można przegapić!
– Jesteś żywym dowodem na to, że nawet prezentując treści –
bądź co bądź – naukowe, da się dotrzeć choćby do telewizyjnej śniadaniówki. Ale
czy to może przełożyć się na większą obecność realnych gwiazd (i innych cudów
nieba) na antenie?
– I tak, i nie. W dużej mierze wynika to z faktu, że regularnie
nie występują zjawiska o tak dużej skali, żeby media chwyciły ten temat. Ale w
kwietniu 2024, kiedy w USA było zaćmienie Słońca, świat obiegło mnóstwo relacji
– ja też oczywiście stamtąd nadawałem. Astronomia w środkach masowego przekazu
niestety często przegrywa z polityką, sam boleśnie tego doświadczyłem. Mniej
więcej od 2015 roku zaczęła się w naszym kraju polityczna jatka, wiele rzeczy
budziło silne emocje, a lekkie tematy, jak astronomiczne ciekawostki i newsy,
zostały wyparte przez polityczne awantury. Kiedyś możliwość pójścia do programu
śniadaniowego i opowiedzenia nawet o zjawiskach z drugiego szeregu była czymś
normalnym. Dziś do przebicia tej ściany potrzeba zjawiska znacznie większego
kalibru, a nawet z kometą pod ręką bywa trudno…
– Na szczęście dziś nie jesteśmy skazani wyłącznie na
telewizyjne zasięgi i clickbaitowe wymogi wydawców... Co zatem ciekawego
mogliśmy oglądać na niebie w ostatnim czasie?
– Dobrze, że media społecznościowe w pewnym stopniu przejęły funkcję
informacyjną. Dzięki temu bezproblemowo znajdziemy informacje niedostępne w
telewizji czy prasie, także te dotyczące ciekawych zjawisk na niebie. Niedawno
zakończony 2024 rok przyniósł sporo atrakcji. Były dni, kiedy nawet modliliśmy
się o chmury, żeby odpocząć i nie zawracać sobie głowy tym, co dzieje się na
niebie!
Zorze polarne nieźle nas wymaglowały. Okazało się, że w celu
ich dostrzeżenia wcale nie trzeba było jechać na Daleką Północ, ale na… północ
swojego miasta. Do tego wymienię też choćby deszcze spadających gwiazd,
przeloty satelitów, „pociągów” Starlink czy sporo interakcji z rakietami
kosmicznymi: startujące lub deorbitujące rakiety Falcon czy Ariane 6 robiły
niesamowity pokaz! Wisienką na torcie ubiegłorocznych atrakcji na niebie była
kometa C/2023 A3, która przez połowę października królowała na niebie. Dobrze,
że załapaliśmy się na nią przy ładnej pogodzie, bo jesienią różnie z tym bywa.
To czas, gdy nasze hobby zwykle odkładamy na półkę, ponieważ aura uniemożliwia
dostrzeżenie czegokolwiek na niebie. Dlatego też ze spokojem mogę powiedzieć,
że końcówka roku przebiegła bez większych atrakcji – gęsta pokrywa z chmur nie
odebrała nam niczego niezwykłego.
– Domyślam się, że dostęp do wszystkich informacji świata na
jedno kliknięcie jest nieoceniony w poszerzaniu perspektyw twojej działalności.
Zwłaszcza że obaj doskonale pamiętamy lata dziewięćdziesiąte i doskonale
zdajemy sobie sprawę, jak czasami trzeba było naszukać się oczywistych z
dzisiejszej perspektywy treści.
– Zabrzmi to banalnie, ale żyjemy w naprawdę niezwykłych
czasach – dostęp do informacji jest w zasadzie nieograniczony! Za małolata
biegałem do kiosku po „Świat wiedzy”, w którym się pasjami zaczytywałem.
Zupełnie jednak nie mogłem sobie wyobrazić przyszłości zawodowej, w której
jestem popularyzatorem astronomii. Wydawało mi się, że ciekawą perspektywą
byłoby zostanie naukowcem czy dziennikarzem, ale nie miałem świadomości, że
kiedyś będę w stanie zrobić rozkrok i stanąć gdzieś pośrodku. Dziś mogę mówić o
astronomii, ale niekoniecznie ją odkrywać.
Do tego korzystam z narzędzi technologicznych, które dawniej
mi się nawet nie śniły. Dzięki dobrodziejstwom internetu w kilka sekund
przekazuję informację na żywo setkom tysięcy internautów. To prawdziwy sens
bycia popularnonaukowym influencerem – mogę wywierać na swoich odbiorców taki
wpływ, że w odpowiednim momencie wybiegną przed dom, zadrą głowę do góry i na
własne oczy zobaczą na niebie coś wyjątkowego. Absolutnie kocham to, co robię!
– Przejdźmy zatem do łapania zaćmień. Ze zdroworozsądkowej
perspektywy to dość absurdalne – tłuc się na drugi koniec świata, żeby zobaczyć
kilka minut zjawiska, i to przy korzystnych wiatrach. Chyba nie zaprzeczysz.
– Spoglądając z zewnątrz, to rzeczywiście może wydawać się
szaleństwem – zwłaszcza że oglądane zjawisko często trwa nie minuty, a
sekundy. Ale jeśli ktoś wyruszy w taką odległą podróż i na własne oczy zobaczy
zaćmienie czy zorzę polarną, zrozumie szybko, że to się opłaca! Zysk
emocjonalny i estetyczny jest nieproporcjonalny do poniesionych kosztów. Ale to
chyba kwestia podróżowania w ogóle – nieważne, czy oglądamy zabytki, czy niebo.
Zwykle jest to warte każdych pieniędzy. Moje pierwsze całkowite zaćmienie Słońca
miało miejsce w 2008 roku na Syberii. To było proste i bezpieczne – kilkudniowa
wyprawa Koleją Transsyberyjską, obserwacja zaćmienia, trochę zwiedzania Rosji i
powrót do domu. Tak przynajmniej myślałem o tym przez wyjazdem, nie zdając
sobie jeszcze sprawy, jak po tej wyprawie zmieni się moje życie. Później już
mogę mówić tylko o czystym szaleństwie i pogoni za zaćmieniami przy każdej
możliwej okazji. Przestały stanowić one dodatek do wyjazdów, a stały się ich
głównym celem. I tak było choćby z zaćmieniem Słońca w Australii w 2023 roku.
Kilkanaście godzin w samolocie, kilka dni podróży samochodem, mnóstwo forsy
zainwestowanej tylko po to, żeby zobaczyć coś, co trwa 62 sekundy – to
najkrótsze obserwowane przeze mnie zaćmienie i zdecydowanie najpiękniejsze ze
wszystkich!
Warto pamiętać, że takie wyprawy niosą spore ryzyko porażki –
może nie wypalić choćby pogoda w dniu i miejscu zaćmienia. Doświadczenie i nowe
technologie pozwalają jednak o tyle się przygotować, że z grubsza potrafimy
wiedzieć, gdzie nasze szanse na powodzenie będą większe. To sprawia, że od
mojego drugiego zaćmienia w 2009 roku – bardzo wyjątkowego, bo nie udało mi się
go zobaczyć właśnie przez załamanie pogody w Chinach – wszystkie kolejne
obserwowałem bez większych przeszkód. Wymagało to czasem pewnej gimnastyki
logistycznej i odpowiedniego przygotowania, ale czuję, że mam sytuację pod
kontrolą. Wkładam w to ogrom pracy przed samym wyjazdem, a także już w jego
trakcie. Nie zostawiam rozwoju wydarzeń przypadkowi i musiałbym mieć bardzo
dużego pecha, żeby nic podczas zaćmienia nie zobaczyć.

– Innym z ważnych elementów twojej pasji są zorze –
oczywiście zarówno ich łapanie, jak i fotografowanie. Tymczasem pewnie nie
wszyscy wiedzą, że w naszym pięknym kraju też możemy obserwować to niezwykle
efektowne zjawisko.
– Zorze w Polsce mogą wydawać się sensacją i nowością, ale
czymś takim w ogóle nie są. Świadomość ich obecności nieprawdopodobnie wzrosła,
co może wywoływać mylne wrażenie, że pojawiły się nagle, a wcześniej ich nie
było. Tymczasem zorze pojawiają się u nas od zawsze, tylko nie zawsze rzucają
nam się w oczy. Gdybym zapytał przypadkowego przechodnia, jakie ptaki występują
w naszym kraju, pewnie wskazałby gołębia, wróbla, może gawrona. Każdy ornitolog
wymieniłby jednak wiele więcej – wydawałoby się – egzotycznych gatunków,
których pewnie nawet nie kojarzymy, bo ich zobaczenie wymaga specyficznych
warunków, miejsca i czasu. Z zorzą mamy podobnie: jest widoczna kilka razy w
miesiącu, aczkolwiek w znacznie mniej spektakularnej formie niż to, co sobie
wyobrażamy.
Zorze są bardziej efektowne, kiedy mamy do czynienia z wyższą
aktywnością Słońca, a właśnie weszliśmy w okres maksimum jedenastoletniego
cyklu aktywności naszej gwiazdy. Za jego sprawą zeszły rok przyniósł nam jedne
z najciekawszych zórz ostatnich lat, co przez parę kolejnych lat będzie
standardem. Potem sytuacja się uspokoi, a za 11 lat otrzymamy powtórkę z
rozrywki. Przy poprzednich maksimach było podobnie, aczkolwiek dzisiaj mamy
dostęp do narzędzi, dzięki którym bardzo szybko możemy zidentyfikować warunki
umożliwiające wystąpienie zorzy, a nawet ją bez trudu sfotografować. Co jednak
najważniejsze, informacja o pojawieniu się jasnej zorzy może w kilka sekund
dotrzeć do tysięcy ludzi, którzy zdążą zobaczyć to często bardzo ulotne
zjawisko. I to było właśnie przepisem na tak liczne obserwacje zorzy w Polsce w
ostatnich miesiącach.
– Myślę, że kolejnym wartym uwagi – choć pewnie wciąż zbyt
mało „rozpromowanym” – zjawiskiem są obłoki srebrzyste, czyli NLC.
– Obłoki srebrzyste rzeczywiście przykuwają uwagę swoją
spektakularnością, aczkolwiek obecnie z roku na rok są coraz słabsze, właśnie
na skutek rosnącej aktywności słonecznej zaburzającej pojawianie się tego
zjawiska na niebie. O obłokach srebrzystych jeszcze na kilka miesięcy spokojnie
możemy zapomnieć, powrócą do nas pod koniec maja; obserwujemy je w okolicach
przesilenia letniego. Te niezwykłe zjawisko powstaje, gdy najwyższe znane
ludzkości chmury na wysokości kilkudziesięciu kilometrów odbijają światło Słońca,
skrytego płytko pod linią widnokręgu. Co ciekawe, w 2024 roku z powodu erupcji
wulkanu Hunga Tonga mającego miejsce dwa lata wcześniej, mogliśmy obserwować
NLC zdecydowanie lepiej, niż początkowo zakładaliśmy. To ciekawy przypadek, jak
aktywność pewnych zdarzeń na Ziemi może mieć wpływ na zjawiska astronomiczne.
– Nową sensacją na niebie są też satelity Starlink,
przypominające jakieś dziwne statki kosmiczne.
– Ten widok przyciąga swoją widowiskowością uwagę ludzi na
całym świecie. W pierwszych momentach po starcie satelity z grup Starlink są
dosyć jasne, możemy je oglądać nawet z centrum dużego miasta. Co ważne, w tym
czasie przypominają tzw. kosmiczny pociąg – sznur kilkudziesięciu świetlistych
punktów podróżujących jeden za drugim. Taki widok to pewna nowość na niebie.
Jednak to, co zachwyca jednych, wywołuje obawy u innych. Astronomów bardzo
niepokoi pojawienie się dużej liczby satelitów oraz ich silny blask, który
częściej przeszkadza w obserwacjach nieba. Z tego powodu środowiska
astronomiczne nawiązywały współpracę ze SpaceX, aby Starlinki były mniej
zauważalne i rzeczywiście trochę się ta kwestia zmieniła. Niestety, wciąż w
sposób niewystarczający.
Zanieczyszczenie nieba sztucznymi satelitami to wyzwanie dla
współczesnej astronomii, mającej coraz większe trudności, by przebić się z
niektórymi obserwacjami przez tego typu zjawiska. Z drugiej jednak strony
powstawanie megakonstelacji satelitarnych to naturalny rozwój technologiczny.
To trochę tak jakbyśmy się oburzali – choć często słusznie – na nowe drogi,
sieci energetyczne czy telekomunikacyjne. Wszyscy chcielibyśmy dostępu do
szybszego internetu czy elektryczności, ale bulwersujemy się z powodu budowy
nowych masztów czy linii przesyłu energii. To trudny temat, a ja stoję w pewnym
moralnym rozkroku. Autoryzację tego wywiadu wyślę ci najpewniej właśnie przez
Starlinka.
https://img.joemonster.org/i/upload/2025/01/starli...
– Chyba każdy kiedyś zdenerwował się, próbując zrobić
telefonem zdjęcie po zmroku – takie fotografie zwykle wychodzą nieostre i
rozmazane. A co powinniśmy wiedzieć, jeśli chcielibyśmy skutecznie uchwycić
smartfonem rozgwieżdżone niebo? To w ogóle możliwe?
– Fotografowanie nieba to trudna sztuka. W fotografii łapiemy
światło, zatem uchwycić je tam, gdzie go niezwykle mało, jest co najmniej
kłopotliwe. Na szczęście rozwój technologii daje nam nowe, ogromne możliwości.
Fotografia cyfrowa poszła tak bardzo do przodu, że dziś każdym urządzeniem
możemy zrobić zdjęcie nieba. I choć większość smartfonów do tego jakoś
szczególnie się nie nadaje, to i tak wypadają one lepiej niż aparaty cyfrowe
sprzed 15 lat. Jednak w myśl zasady, że najlepszy aparat to ten, który masz przy
sobie, wielu ludzi w minionym roku robiło zdjęcie pięknej zorzy polarnej
tańczącej nad naszymi głowami czy komety, którą ledwo było widać nieuzbrojonym wzrokiem właśnie smartfonami! I
choć ograniczają nas kwestie fizyczne: rozmiary matrycy, jasność obiektywów czy
ich jakość, to właśnie astrofotografia mobilna zyskuje coraz większe grono
odbiorców. Warto więc wykorzystywać to, co mamy pod ręką.
iPhone’y są dość proste w obsłudze i nie dają wiele
możliwości manewrowania ustawieniami. Tryb nocny jest tam formą stackowania,
czyli sumowania wielu krótszych ekspozycji, żeby uzyskać wgląd w to, czego na
pierwszy rzut oka nie widać. Choć w efekcie na zdjęciu wychodzi trochę
„mydełko”, działa to zaskakująco dobrze. Telefon z systemem Android daje
większą swobodę, jeśli chodzi o ustawianie parametrów, a co za tym idzie –
kształtowanie finalnego wyglądu zdjęcia. Tryby automatyczne nie radziły sobie w
kwestii nieba nawet w profesjonalnych aparatach, więc ręczne ustawienia
parametrów zawsze było pewnego rodzaju niezbędną wirtuozerią. Nie należy się
przejmować, gdy od razu nam to nie wychodzi – trening czyni mistrza!
Wspólnym mianownikiem wszystkich astrofotografii jest
natomiast konieczność unieruchomienia aparatu na statywie. Korzystamy z długich
czasów naświetlania, więc trzymanie aparatu w dłoni odpada. Zawsze umieszczamy
go na statywie, żeby przez kilkanaście-kilkadziesiąt sekund mógł zbierać
światło docierające z gwiazd. Tak należałoby zacząć, ale to nigdy nie będzie
koniec drogi, która nie bez powodu jest uznawana za najtrudniejszą dziedziną
astrofotografii. Nie wiem, czy istnieje górna granica tego, co można w niej
osiągnąć. Istnieje przecież wiele odnóg tej dziedziny, a wszystkie są różne:
żeby wymienić choćby fotografię mgławicową, galaktyczną, kometarną, planetarną
czy słoneczną, która pozwala dostrzegać to, co do niedawna widziały tylko sondy
kosmiczne krążące po orbicie. Teraz mamy dostęp do niezwykłych widoków prosto z
naszego ogródka. Ale to, co widzimy na niebie i to, co możemy uchwycić na
fotografii to dwie różne rzeczy. Często porównanie widoku z teleskopu oraz
efektu zdjęcia może rozczarować i frustrować.

– A propos teleskopów. Kompletnie nie znam się na tym
sprzęcie, ale domyślam się, że może być z nimi podobnie jak z gitarami – niska cena i „jakość dla początkującego” to
często przepis na zakup bubla. Dobrze kombinuję?
– W dyskusjach o teleskopach lubię o nich mówić o nich jak o...
samochodach. Po pierwsze – czy kupimy samochód, nie potrafiąc go prowadzić? Z
pewnością nie. Czy uczymy się jeździć, używając swojego, kupionego niedawno,
auta? Wątpię. Przy pierwszym samochodzie musimy odpowiedzieć sobie, do czego
będzie nam służył, kogo i na jakie dystanse będziemy nim wozić, skrzynia w
automacie czy manualna, i tak dalej, i tak dalej. Tak długo, jak nie będziemy
potrafili odpowiedzieć na te pytania, a nawet ich poprawnie postawić, nie
jesteśmy gotowi na zakup auta. Identycznie jest z teleskopem. Musimy wiedzieć,
do czego będzie nam służył, co, gdzie i jak będziemy obserwować czy jaki mamy
budżet oraz możliwości przechowywania sprzętu. Inaczej możemy zgubić się w
gąszczu dostępnych produktów.
Zanim zatem wydamy kasę na pierwszy teleskop, powinniśmy
wstrzymać się, przed zakupem popatrzeć w niebo przez inne urządzenie, a
najlepiej nauczyć się jego obsługi. Zdaję sobie sprawę, że łatwiej pojeździć
autem na kursie jazdy i niekoniecznie istnieją szkolenia z obsługi teleskopu,
ale bez większego trudu na licznych grupach astronomicznych zgadacie się z
kimś, kto pozwoli wam popatrzeć przez swój teleskop. Często zakup pierwszego
sprzętu wiąże się z gigantycznym rozczarowaniem i zniechęceniem – zwykle właśnie
przez sprzęt fatalnej jakości, niewart swoich pieniędzy – zwłaszcza jeśli to
budżetowa opcja. Większość osób zaczyna od niedrogiego teleskopu, sądząc, że na
początek taki wystarczy, a co potem? Nic nie są w stanie zobaczyć i rzucają go
w kąt. Widziałem to już setki razy. Mamy w Polsce sklepy specjalizujące się w
tym asortymencie, gdzie wykwalifikowana załoga skutecznie doradzi. Podpytają o
potrzeby, możliwości, umiejętności i oczywiście budżet, a następnie pomogą
dobrać sprzęt: czasem będzie to teleskop, a czasem lornetka, na którą nie ma
się co obrażać – to często dużo lepszy wybór do prowadzenia obserwacji.

– Spędzasz sporo czasu poza domem, często w mało hotelowych
warunkach, a takie wyjazdy muszą wymagać dobrego spięcia kalendarza. Stałeś się
już mistrzem logistyki?
– Prawda jest nieco inna i na pierwszy rzut oka dość
zaskakująca. Wbrew pozorom jestem wygodnicki i daleko mi do podróżników przez
wielkie P. Czasami jadę w – wydawałoby się – totalnie dzikie lodowe pustkowia,
ale pamiętajmy, że przecież w Arktyce też mieszkają ludzie, są hotele, drogi i
internet. Na obserwacjach zorzy mam domek, samochód, prąd i ogrzewanie. Robotę
bardzo ułatwia mi też internet satelitarny – wspomniany tu wcześniej Starlink.
Czasami zasięg bywa ograniczony, a ja lubię być w kontakcie ze światem i
jednocześnie pokazywać obserwacje online. Oczywiście surowe warunki (kilka
godzin w temperaturze do -30, a rekordowo nawet -41°C) wymagają pewnego
przygotowania, ale to wbrew pozorom nic ekstremalnego.
Trochę inaczej jest z zaćmieniami, bo te czasami rzucają nas
w miejsca wymagające większej elastyczności, gdzie normalnie byśmy nie ruszyli.
Nie zawsze będzie tam hotel czy restauracja, ale to też nie jest specjalnie
karkołomne podróżowanie. W tym wszystkim najbardziej kłopotliwa jest natomiast
częsta absencja domowa – to tu trzeba bardzo dobrze przygotować logistykę, bo
przez 2 miesiące w roku po prostu mnie nie ma. Na szczęście mam kochającą i
wyrozumiałą rodzinę, rozumiejącą wyzwania mojej pracy. To ogromne ułatwienie!
– Kiedyś podkreślałeś, że podczas podróży samolotem warto
patrzeć przez okno – to znacznie ciekawsza perspektywa niż ekran smartfona.
Wyobrażasz sobie taki rozwój turystyki, że będziemy latać po prostu w górę i
ważny będzie nie ziemski cel naszej podróży, tylko to, co jest na niebie?
– To naprawdę niezwykła, choć trudna perspektywa do obserwacji
nieba. Z samolotu obserwowałem wielokrotnie zorze polarne, przeloty satelitów,
łapałem komety. Są też pasjonaci polujący w powietrzu na całkowite zaćmienia
Słońca – choć to akurat ostatnia deska ratunku w przypadku problemów z pogodą
przy Ziemi. Trudność w takim postrzeganiu nieba polega na rozmiarze okien i
niewielkiej przy nich przestrzeni, co często nie sprzyja nocnym obserwacjom i
zmusza do sporego kombinowania. Ale wierzę, że jakby ktoś wyprodukował samolot
z wielkimi panoramicznymi oknami, taka dziedzina podróżowania by się mocno
rozwinęła. Nocny lot pod zorzą polarną? Zapiszcie mnie!
– Obowiązujący obecnie czas zimowy ma wielu krytyków
sugerujących, że skracanie zimowych dni mija się z celem. Uważasz, że ta
październikowa zmiana miała sens?
– To kontrowersyjne, ale jak najbardziej ją popieram, choć
wiem, że jestem w tym poglądzie odosobniony. Podróżowanie bardzo rozwija nie
tylko w kontekście kuchni, kultury, języka czy zabytków – umożliwia również
obserwację nieba wyglądającego i zachowującego się odmiennie w zależności od
szerokości czy długości geograficznej, ale też obowiązującej strefy czasowej.
Każdej zimy doświadczam bardzo późnych wschodów Słońca albo wręcz nocy polarnej
i wiem, jak trudne są poranki, gdy światła nie ma w ogóle. Osobiście wolę
ciemne popołudnie niż poranek, dlatego cenię sobie zmianę czasu w Polsce.
Gdybyśmy z niej zrezygnowali i musieli wybrać tylko jedną strefę czasową
obowiązującą cały rok, wszyscy byśmy gdzieś stracili – nie byłoby długich
letnich wieczorów czy jaśniejszych zimowych poranków. Zmiana czasu jest
kompromisem, który wszystkich unieszczęśliwia po równo. Nie będę zachęcał do
jej zniesienia.
– A na co należy zwrócić szczególną uwagę na niebie w 2025
roku?
– W tym roku nie spodziewamy się żadnych wielkich zjawisk,
wartych dłuższego podróżowania. Na szczęście! Będę mógł na spokojnie skupić się
na wyprawach do USA na oglądanie startów rakiet kosmicznych, ale też
przygotowywać się do całkowitego zaćmienia Słońca w 2026 w Hiszpanii. Chcę
odsapnąć przez kolejnymi mocno nabitymi latami – w 2027 wybieram się na
zaćmienie do Afryki Północnej, a rok później kilka razy do Australii. 2025 to
okres maksimum aktywności słonecznej, więc na pewno będzie też sporo zórz w
Polsce. Czeka nas wiele ciekawych widoków planet na wieczornym albo porannym
niebie. Warto śledzić media społecznościowe, żeby być na bieżąco!