Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Zaraziłam się owsikami, czcionka Times New Roman i inne anonimowe opowieści

40 339  
178   125  
Dziś przeczytacie m.in. o nieodwzajemnionej miłości, znakach dawanych przez wszechświat i braku parcia na ciążę, będzie też o mężu i braku prezentu pod choinkę i wątpliwościach przed zamieszkaniem razem.

#1.

Miałam chłopaka, nazwijmy go Marcin. Zakochałam się w nim do szaleństwa, wydawało mi się, że on też coś czuje, ale po pewnym czasie naszej relacji okazało się, że z jego strony było to tylko zauroczenie. Cierpiałam bardzo, ale w końcu się pozbierałam, a przynajmniej tak mi się wydawało. Zerwałam z nim kontakt, ale on zawsze wracał. Praktycznie za każdym razem niewinne wymienianie kilku wiadomości kończyło się na tym, że moje uczucia do niego ożywały. Potem znowu nie mieliśmy kontaktu, ja myślałam, że mi przeszło, kontakt się pojawiał, mi wszystko wracało i tak zataczało się kółko. Trwało to wszystko ponad rok. Ostatni raz kiedy mieliśmy kontakt był kilka miesięcy temu. Wtedy obiecałam sobie, że to już koniec, że chcę go wyrzucić ze swojego życia raz na zawsze.

Co się dzieje teraz? Znowu wszystko wróciło. Nie wiem co mam robić, oszukuję samą siebie i wszystkich wokół, że go nie kocham. A kocham bardzo mocno, nadal. I nie umiem sobie z tym poradzić. Z jednej strony czuję się z nim tak dobrze, z drugiej wiem, że robię kolejny raz ten sam błąd. Nie wiem, czy on coś do mnie teraz czuje, wydaje mi się, że nie, ale nie mam żadnej pewności. Nasza relacja jest chora, a ja nie potrafię się z niej wyleczyć. Czuję się z tym wszystkim strasznie. Jestem zła na samą siebie. Nienawidzę siebie za to, że nie potrafię mu odmówić, zakończyć na zawsze tej znajomości. I najgorsze jest to, że nie wiem czego on chce, oczekuje ode mnie. Planuję z nim porozmawiać, ale nie wiem, czy zbiorę się na odwagę.

Ta historia nie ma morału ani żadnego szczęśliwego zakończenia i obstawiam się, że każde jej zakończenie będzie dla mnie bolesne, dlatego tak bardzo nie wiem co robić.
Boję się tylko jednego. Że nawet jeśli teraz to zakończę, to za 10 lat, gdy będę szczęśliwie zakochana w kimś innym, spotkam go na ulicy i wszystko wróci. Że nigdy się od niego tak naprawdę nie uwolnię. Cholernie się tego obawiam.

#2.

Przytyłam ostatnio ponad 5 kg. No cóż, zdarza się. Poza małymi problemami z dopięciem spodni, nie odczuwałam mobilizacji do wzięcia się za siebie (dodam, że noszę rozmiar M). Do dzisiaj. Chciałam kupić na uczelni w automacie jeden z popularnym napojów gazowanych. Wyszukałam po kieszeniach drobne, wrzuciłam do maszyny i wpisałam kod. Okazało się, że pomyliłam kod i zamiast mieszanki chemii i cukru z maszyny wyleciała mi... butelka wody mineralnej.

Cóż... chyba wszechświat daje mi do zrozumienia, że czas się wziąć za siebie ;) Ale dopiero po sesji, zapas ciastek na zagrychę do nauki sam się nie zje. Trzymajcie za mnie kciuki! :)

#3.

Mam 29 lat, za chwilę ślub, normalne życie.
Otoczenie zaczyna standardowo dogadywać: „No kochani, już powoli zacznijcie myśleć o dzieciach, a nie tylko następne zwierzęta przygarniacie, tylko te wasze koty, gryzonie i inne... a czas ucieka”.

Jasne! Kiedyś miałam parcie na ciążę, bo koleżanki już mają dzieci, bo ze sobą plotkują o ciuszkach, kupkach, zabawkach. A teraz? Nie wiem, czy będę chciała mieć dzieci. Z jednego powodu – nie wiem, czy kiedykolwiek będzie mnie na nie stać! I nie chodzi tu tylko o to, że nie będę miała na pieluchy czy zabawki. Nie rozumiem, jak niektórzy ludzie decydują się na dzieci, wiedząc, że nie mają żadnego porządnego startu dla tego malucha! Mieszkania, stabilizacji... W wynajmowanej klitce, bez ślubu albo po ślubie na szybko, bez pracy lub z pracą za średnią kasę, która sprawia, że żyją od pierwszego do pierwszego z przeświadczeniem, że państwo da kasę i jakoś to będzie, że rodziny pomogą, że za darmo w necie dostaną... Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Bez oszczędności i pewnego zabezpieczenia finansowego i socjalnego, a także siebie na macierzyńskim, gdzie mój mąż będzie sobie żyły wypruwał w robocie, bo ja na macierzyńskim z minimalnymi pieniędzmi będę musiała siedzieć w domu z dzieckiem, zastanawiając się, jak to wszystko ogarnąć, z mizernym budżetem, by zapewnić dziecku, które trzeba odpowiednio karmić, ubrać, leczyć itd. odpowiednią opiekę. Mieszkam za granicą, pracę mam dobrą, mój partner też. Pieniędzy mamy tak akurat na to, by żyć, spłacić raty, opłaty, trochę odłożyć i minimalnie korzystać z życia. Ale gdybym teraz miała zajść w ciążę, wszystko by się rozpadło, bo zwyczajnie nie mamy pieniędzy na zapewnienie następnemu człowiekowi godnych warunków.
Dlatego też kontakty z koleżankami się pourywały, bo zwyczajnie nie chce mi się słuchać non stop o tym, co latorośl zrobiła, namalowała, zjadła. Albo jeszcze lepiej: nie chcę słuchać o tym, jak to 800 zł ratuje ich tak strasznie, że bez tych pieniędzy nie przeżyliby z miesiąca na miesiąc!

Nie czuję się gotowa na wzięcie odpowiedzialności za małego człowieka.
A co do zwierząt?
Owszem. Chcę po ślubie jeszcze adoptować psa.

A jeżeli padną tu oskarżenia, że jestem dusigroszem, wybrakowaną kobietą, bo przecież dziecko to najpiękniejsza rzecz w życiu prawdziwej kobiety, czy po prostu ktoś powie, że pewnie nigdy nie zajmowałam się dzieckiem, z góry mówię: doświadczenie z dziećmi mam, a o kobiecości nie świadczy ilość porodów, ale odpowiedzialność za swoje czyny!
Paranoja związana z rodzeniem jest dla mnie odrażająca.

#4.

Zaraziłam się owsikami. Ode mnie zaraził się mój chłopak. Pamiętam do dziś jego skruszoną, zawstydzoną minę, kiedy mówił mi, że ma owsiki. Nie chciał mnie zarazić, dlatego zasugerował wstrzymanie się ze współżyciem i ogólnie większą ostrożność.

Do dziś nie wie, że to ode mnie złapał to dziadostwo.

#5.

Nie dostałam od męża na święta nic. „Ja nie wiem co ci kupić, sama możesz przecież”. Rozumiem, że mamy wspólne konto, ale to było dla mnie bardzo, bardzo przykre. Nie chodzi mi o drogi prezent, tylko o to, żeby się postarał. Żeby pomyślał o mnie. A nie dostałam od niego nic.

Zna moje zainteresowania. Ma dostęp do wszystkich moich kont na różnych stronach, często mam tam dodane jakieś produkty do obserwowanych (i na przykład czekam na niższą cenę). Kiedyś potrafił mi zrobić prezent, wiedząc o mnie dużo, dużo mniej niż teraz. Zawsze się cieszyłam.
A teraz nic. „Bo ja nie wiem co”. Bo mu się nie chciało włożyć odrobiny wysiłku, żeby mi sprawić radość.

Dzieci chciały kupić mi prezent pod choinkę, ale ja musiałam z nimi pójść. Starsze dziecko, mimo że nie ma 5 lat, samo mi wybrało prezent i zapłaciło. Trafiło idealnie. Młodsze też mi coś wybrało, choć potrzebowało pomocy w płaceniu. A mąż nic. Mimo że wiedział, jaką wartość mają dla mnie święta. Że ja mu prezent od siebie kupiłam. Że kupiłam z dziećmi coś dla niego.

Chyba jeszcze nigdy nie było mi tak przykro przez niego.

#6.

Przez wiele lat, kiedy byłam małym dzieckiem, byłam przekonana, że czcionkę Times New Roman wymyślił dla Worda mój tata (ma na imię Roman).
Przez ten czas byłam z niego bardzo dumna, że osiągnął tak wielki sukces.

#7.

Jestem z chłopakiem od ok. 2 lat, wkrótce mamy razem zamieszkać, a mnie coraz częściej nachodzą wątpliwości. Mam wrażenie, że jest innym człowiekiem niż ten, którego poznawałam.

Od początku naszej znajomości bardzo dużo opowiadał mi o swoich wyjazdach – a to był w Stanach, a to w Grecji, a to na rowerach przez Francję, na obozach w górach... Byłam pewna, że wreszcie spotkałam bratnią duszę, bo sama uwielbiam podróżować, poznawać nowe miejsca i kocham górskie wędrówki. Wreszcie znalazł się ktoś, kto ma podobne pasje! Tymczasem przez cały ten czas, kiedy się znamy, byliśmy raz na tygodniowym wyjeździe i może trzy razy wyskoczyliśmy gdzieś w weekend.

Zawsze gdy proponuję wycieczkę, słyszę wymówki: „Nie mam pieniędzy, nie lubię prowadzić na długich trasach, mogłaś powiedzieć wcześniej, bo teraz nie dostanę wolnego w pracy”. Nieważne, że proponuję wyjazd pociągiem, żeby nie musiał się męczyć za kierownicą (ja nie prowadzę), kasy też nie potrzeba nie wiadomo ile, żeby zorganizować fajny wyjazd. Zaczęłam z większym wyprzedzeniem mówić, że np. za miesiąc długi weekend i miło by było gdzieś wyskoczyć. W odpowiedzi słyszę: „No spoko, możemy jechać”, po czym znów kończy się tak samo. Co nie przeszkadza mu nadal opowiadać z tęsknotą w głosie o tych wspaniałych wojażach po Polsce i Europie sprzed kilku lat...

Zaczyna mnie to coraz bardziej wkurzać, bo kompletnie nie wiem, w czym jest problem. Jakakolwiek próba rozmowy kończy się jego irytacją i stwierdzeniem, że ile można mi powtarzać, że nie ma kasy, nie ma wolnego albo coś tam jeszcze.

Podobnie zaczęło to wyglądać z wyjściami na miasto, do kina itp. Wyciągnąć go gdzieś to prawdziwe święto. Najchętniej wolny dzień spędzałby na kanapie przed telewizorem. Jakiś czas temu przynajmniej wychodziliśmy wspólnie na jedzenie, teraz też coraz częściej woli zamawiać do domu. Z jednej strony staram się go zrozumieć, bo ma nieregularny grafik w pracy, rzadko zdarza mu się mieć cały weekend wolny – zwykle ma wolną niedzielę i jeden dzień w tygodniu. Rozumiem, że bywa zmęczony i ten jeden dzień nie zawsze wystarcza na odpoczynek. No ale bez przesady, ja też pracuję na pełny etat, nieraz po pracy czy w weekend załatwiam jeszcze sporo innych spraw i jakoś potrafię znaleźć chęci na pójście do muzeum, spacer po parku itp. Nie wymagam od niego spędzania w ten sposób czasu zawsze, gdy się widzimy, ale chyba jedną czy dwie niedziele w miesiącu mógłby poświęcić? Szczerze mówiąc, przez ostatnie dwa czy trzy miesiące aż odechciewa mi się do niego jeździć, kiedy wiem, że w perspektywie jest znowu cały dzień z Netflixem...

Niby wszystko jest okej, mamy wspólne tematy do rozmowy, podobne poczucie humoru, na sprawy łóżkowe też nie mogę narzekać, ale ten temat nie daje mi spokoju. Coraz trudniej mi wyobrazić sobie zamieszkanie razem, bo domyślam się, jak to będzie wyglądało.

W poprzednim odcinku m.in. mąż mnie zdradził oraz czuję się wybrakowana

5

Oglądany: 40339x | Komentarzy: 125 | Okejek: 178 osób
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało