Ach, te firmowe wigilie, tyle się na nich dzieje... Zwłaszcza jak ludziom po wypiciu puszczają hamulce.
Graliśmy w losowanie prezentów. W skrócie gra polega na tym, że losujemy numery i w kolejności wylosowanych numerów wybieramy prezenty przyniesione przez uczestników. Osoba, która wybiera prezent, po rozpakowaniu może go zatrzymać lub wybrać inny, który już musi zabrać. Stosunkowo wcześnie podczas zabawy starszy, ale bardzo niekulturalny pracownik rozpakował ręcznie namalowany obraz i rzucił żartem w stylu: „Nie wiedziałem, że dajemy sobie żartobliwe prezenty. Na pewno nie przyjmę tego czegoś, co pewnie zostało wyciągnięte z kontenera na śmieci”.
Zauważyłem, że nasza młodziutka stażystka – jedna z najserdeczniejszych i najżyczliwszych osób, jakie kiedykolwiek spotkałem – zrobiła się czerwona na twarzy i wyraźnie próbowała powstrzymać łzy. Ten nieuprzejmy pracownik oczywiście nawet tego nie zauważył. Nie trzeba chyba dodawać, że w trakcie gry przejąłem ten obraz, nie próbując losować innego prezentu, i z dumą powiesiłem go w swoim boksie. Wisiał tam przez kilka lat, aż do momentu, gdy zmieniłem pracę.
Pracowałem w dużym call center, więc imprezy świąteczne organizowane były w ramach mniejszych zespołów, liczących po około 18 osób.
Tego roku nasza impreza odbywała się w lokalnym pubie/restauracji specjalizującym się w daniach typu carvery (w Wielkiej Brytanii oznacza to duże kawałki pieczonej wołowiny, indyka lub wieprzowiny, podawane z dodatkami).
Jedzenie zostało podane, a pewna bardzo pijana kobieta była niezadowolona ze swoich dwóch plasterków wołowiny. Poskarżyła się obsłudze, ale pracownicy wyjaśnili, że zasada jest jasna: tylko dwie porcje wybranego mięsa.
Kobieta wróciła do swojego stołu, nadal narzekając, i piła dalej. W końcu nie wytrzymała. Podeszła do lady, złapała cały pieczony kawałek wołowiny i wybiegła na parking, a za nią pogoniła obsługa pubu i nasz menedżer.
Wydawało się, że kobieta zmierza w kierunku swojego samochodu, ale kilka metrów przed pubem, zanim dopadli ją pracownicy i menedżer, gorący pieczony kawałek wołowiny pokazał, jak jest gorący, parząc jej dłonie. Poparzyła się dość poważnie, upuściła mięso i osunęła się na ziemię wraz ze swoim „trofeum”.
Dłonie były na tyle poparzone, że musieliśmy wezwać karetkę, która zabrała ją do szpitala. Wieczór zakończył się nagle i w dość nieprzyjemnej atmosferze.
Po wypisaniu ze szpitala wróciła do pracy, ale dostała pisemne upomnienie i polecenie zwrócenia pubowi kosztów utraconej pieczeni wołowej. Oczekiwaliśmy, że zostanie zwolniona, ale jak to już bywało w tej firmie, miesiąc później znaleziono inny powód, by ją wyrzucić.
Cała ta saga przeszła do firmowej legendy jako „Beefgate”.
Pewnego roku zapytano mnie, czy nie zechciał bym się przebrać za Świętego Mikołaja. Nie sądziłem, że będę szczególnie przekonujący, więc niechętnie, ale się zgodziłem. W dniu imprezy wszyscy siedzieliśmy w magazynie, jedząc ciastka, pijąc kawę i jedząc śniadanie. Powiedziałem kilku osobom, z którymi siedziałem, że muszę wyjść na zewnątrz, aby zadzwonić. W rzeczywistości poszedłem się przebrać w kostium Świętego Mikołaja.
Wróciłem, krzycząc głośno: „Ho! Ho! Ho!”, używając najlepszego Mikołajowego głosu. Losowałem imiona z kapelusza, rozdawałem nagrody, robiłem zdjęcia z pracownikami, jadłem ciastka, a potem powiedziałem, że muszę iść, bo moje sanie są źle zaparkowane.
Po zrzuceniu kostiumu wróciłem i byłem zaskoczony, jak wiele osób uwierzyło, że przegapiłem Świętego Mikołaja. Ludzie, z którymi stałem i robiłem zdjęcia, mówili mi, że go przegapiłem. Dorosłe osoby! Nie mogłem w to uwierzyć. Na początku myślałem, że ludzie po prostu są mili albo sobie żartują, ale w ciągu dnia ludzie wciąż pytali, kim był Mikołaj, i mówili mi, że muszę być rozczarowany, że go nie widziałem.
Jedna z dziewczyn w końcu połączyła fakty, gdy zapytała: „Nie było cię na śniadaniu?”. Odpowiedziałem, że byłem, siedziałem z taką i taką osobą. Zapytała, gdzie wtedy poszedłem, a ja powiedziałem, że wyszedłem na zewnątrz zadzwonić i nie zauważyłem, jak długo tam byłem, więc zanim wróciłem, Mikołaj już zniknął. Spojrzała na mnie podejrzliwie, a ja puściłem do niej oko i na tym skończyliśmy.
To było szalone.
Podczas pierwszej godziny imprezy prezes firmy chwycił za mikrofon i wygłosił przemowę, w której przestrzegł nas wszystkich, abyśmy „nie upijali się i nie przynosili wstydu firmie tego wieczoru”.
Cztery godziny później wszyscy słuchaliśmy, jak kłóci się ze swoją ciężarną żoną o to, które z nich ma prowadzić samochód – ona była całkowicie trzeźwa, a on był kompletnie pijany. Został zatrzymany przez policję zaledwie 15 metrów od wyjazdu z parkingu restauracji, a my wszyscy obserwowaliśmy, jak go aresztowano za jazdę pod wpływem alkoholu. Na głowie wciąż miał czapkę Świętego Mikołaja.
Około 11–13 lat temu na elegancki świąteczny bal firmowy nasz kolega przyszedł ubrany w sukienkę, długą perukę i z pełnym makijażem. Nikt z nas nie wiedział, że wcześniej był drag queen, było to dla wszystkich całkowitym zaskoczeniem. Wypił dużo alkoholu, oskarżał wszystkich o osądzanie jego życiowych wyborów, wdawał się w kłótnie z ludźmi, a potem został znaleziony prawie nieprzytomny w kabinie toalety. Wezwano ochronę.
Kiedy ochrona próbowała go wyprowadzić, uderzył jednego z ochroniarzy, co spowodowało wezwanie większej liczby ochroniarzy. Został usunięty z imprezy, krzyczał i kopał, a w pewnym momencie zdjął perukę z głowy i zaczął nią okładać drugiego ochroniarza.
Ale poniedziałek był jeszcze dziwniejszy. Został wezwany do biura szefa i powiedział, że to nie był on. Twierdził, że nigdy nie przebierał się w drag, nie był na balu i spędził wieczór na świątecznej imprezie swojej żony po drugiej stronie miasta.
Chciałbym wiedzieć, jak to się skończyło, ale niedługo potem odszedłem z tej pracy.
Ta wigilia była szalona. Tamtej nocy jeden z kolegów zerwał z jedną z koleżanek, a ona wybiegła z płaczem; dwoje żonatych pracowników miało romans w łazience (nie byli małżeństwem); żona jednego z kolegów upiła się do nieprzytomności i flirtowała z KAŻDYM; a ja wygrałem tablet i kartę podarunkową do Amazon na kwotę 100 dolarów.
Gość, który zazwyczaj był bardzo miły, po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu robił się upierdliwy. Podczas imprezy obraził jednego ze starszych przedstawicieli handlowych, i to na oczach jego żony. Byliśmy grupą raczej powściągliwych osób, więc jego zachowanie wywołało bardzo negatywną reakcję.
W poniedziałek rano przyszedł do mojego biura, mimo że formalnie mi nie podlegał. Był zawstydzony i załamany. Udzieliłem mu rady w stylu „wujka Dobra Rada”, bo cała jego kadra zarządzająca była na niego wściekła.
Powiedziałem mu wprost, że jest wredny, jak wypije, i że powinien przestać pić, bo nigdy wcześniej nie widziałem u nikogo takiej transformacji w stylu Jekylla i Hyde’a. Zasugerowałem mu, żeby przeprosił wszystkich, którym wyrządził krzywdę, zwłaszcza tego przedstawiciela handlowego, i żeby te przeprosiny były szczere.
Nie został zwolniony, ale było blisko.
Nasz bardzo pijany dyrektor finansowy podszedł do jedynego czarnoskórego mężczyzny w firmie, poklepał go po plecach i krzyknął: „Billy! Mój czarnuchu!”.
Zastępczyni kierownika nieźle się wstawiła i zrobiła striptiz do ścieżki dźwiękowej „Shreka”.
Mała firmowa impreza świąteczna w domu właściciela. Wszystko zaczęło się normalnie – ludzie pili, bawili się i dobrze spędzali czas. W pewnym momencie kilka dziewczyn z biura zaczęło tańczyć, a właściciel, będący przeciętnym facetem w średnim wieku, dostał erekcji, oglądając te „atrakcje”. Jego żona zauważyła to, wpadła w szał i natychmiast wysłała wszystkich do domu.
Ocena imprezy: 10/10, na pewno bym poszedł ponownie.
Bójka o to, kto wygrał 32-calowy telewizor. Było to mniej więcej w roku 2006 lub 2007. Po tym incydencie nasza firma nigdy więcej nie zorganizowała imprezy świątecznej.
Rano w pracy była impreza „bez alkoholu”. Jeden z kolegów przyniósł mnóstwo ciast, wszystkie domowej roboty i mocno doprawione rumem. Około południa wszyscy byli tak wstawieni tymi ciastkami, że dzwonili po taksówki, by dojechać do domu.
Właścicielka wskoczyła na bar w naszej browarni i zdjęła bluzkę, tańcząc do muzyki Insane Clown Posse. Później przeleciała dwóch facetów na zapleczu, podczas gdy jej mąż grał w Jengę i zajmował się swoim e-papierosem.
Handlowiec przyprowadził na imprezę dziewczynę, którą poznał na Tinderze. Była to ich pierwsza randka, nigdy wcześniej się nie spotkali. Impreza odbywała się w dość eleganckim miejscu. Dziewczyna kompletnie się upiła, zwymiotowała w całej łazience i musiała zostać wyniesiona z lokalu.
Właściciel firmy odkrył, że wiceprezes utrudniał życie działowi operacyjnemu, więc postanowił sprytnie rozwiązać problem. Na firmową imprezę bożonarodzeniową zamówił otwarty bar, wiedząc, że wiceprezes prawdopodobnie przesadzi z alkoholem. Pod koniec wieczoru właściciel zaczął żartować z wiceprezesa. Choć wszystko było na tyle lekkie, że mogło uchodzić za przyjacielskie przekomarzanie, to jednak ukryte przesłanie nie umknęło uwadze zespołu operacyjnego, który śmiał przez cały czas. Tymczasem wiceprezes, bardzo pijany, nie miał pojęcia, jak ośmiesza się w oczach innych. To był prawdziwy pokaz subtelnego, ale skutecznego przywództwa.