Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

5 przesadnie imprezujących zespołów, które wyrzuciły ze swego składu muzyków, bo ci... imprezowali za dużo

31 186  
162   21  
Patrząc na niektóre zespoły rockowe, tworzone przez zmumifikowane dinozaury tego gatunku, aż trudno uwierzyć, że już parę ładnych dekad temu alkohol i wszelkiej maści używki nie doprowadziły ich członków do grobu. Jeszcze zaś trudniej uwierzyć, że w rzadkim przypływie zdrowego rozsądku kapele te wywaliły ze swych szeregów muzyków, którzy imprezowali za bardzo. To trochę tak, jakby z dorocznego zjazdu płaskoziemców wydalić jakiegoś prelegenta, argumentując tę decyzję zbyt foliarskimi teoriami, które w żaden sposób nie mogły być akceptowane przez poważnych uczestników tej imprezy.

#1. Dave Mustaine – Metallica

Po tym, jak w 1981 roku perkusista Lars Ulrich zamieścił w lokalnej kalifornijskiej gazecie ogłoszenie o poszukiwaniu przez siebie gitarzysty do uzupełnienia składu powstającego właśnie zespołu, Dave Mustaine, młody (i utalentowany) wioślarz dołączył do składu Metalliki. Kapela, która we wczesnym okresie swej działalności mogła pochwalić się nieoficjalną nazwą Alcoholica, znana była z tego, że jej członkowie za kołnierz nie wylewali. Dave jednak był najbardziej ambitnym w tej dziedzinie fachowcem, ale też w przeciwieństwie do reszty muzyków miał w zwyczaju, pod natchnieniem wypitych procentów, tracić panowanie nad sobą i wpadać w alkoholowy amok.


I to właśnie pod wpływem buzującego w żyłach alkoholu doszło do kilku poważnych awantur pomiędzy nim a ówczesnym basistą grupy – Ronaldem J. McGovneyem. Pierwsza dotyczyła psa Mustaine’a. Czworonóg miał wleźć na auto Ronalda i je porysować. Za kolegą z kapeli wstawił się wówczas wokalista James Hetfield. Sprzedał on zwierzęciu solidnego kopniaka. Dave’owi nie spodobało się to, więc wkurzony rzucił się na oprawcę swego pupila. Szarpanina zakończyła się wywaleniem gitarzysty z zespołu. Następnego dnia skruszony poprosił jednak o wybaczenie i wrócił do Metalliki.
Innym razem podchmielony Mustaine miał wlać zawartość swej puszki z piwem do wzmacniacza McGovneya, co skończyło się porażeniem prądem tego ostatniego. Po tym incydencie basista wyrzucił kolegów ze swojego domu, a niedługo potem opuścił zespół.


Ostateczne rozwiązanie problemu z rozpitym gitarzystą miało miejsce 11 kwietnia 1983 roku, kiedy to panowie pracowali nad albumem „Kill’em all”. Po którejś z imprez muzycy zmęczeni alkoholowo-narkotykowymi ekscesami swojego kumpla ostatecznie usunęli go ze swoich szeregów. Pomogli mu się spakować i odwieźli go na przystanek autobusowy. Podobno to właśnie podczas podróży do domu rozżalony i skacowany Mustaine zaczął notować sobie swoje pomysły. A wszystko zaczęło się od propagandowej ulotki, którą to znalazł, wsiadając do pojazdu. Znalazło się na niej takie zdanie: „The arsenal of megadeath can’t be rid no matter what the peace treaties come to” („Nie można pozbyć się arsenału megaśmierci, niezależnie od tego, jakie będą postanowienia traktatów pokojowych”). Słowo „megadeath”, bardzo przypadło muzykowi do gustu i postanowił on tak nazwać swoją kompozycję, wcześniej jednak pozbywając się z tego wyrazu jednej z literek. Tekst tego kawałka napisał na odwrocie wspomnianej ulotki. Rok później mianem „Megadeth” Mustaine ochrzcił swoją nową kapelę, natomiast kompozycja, która zrodziła się w skacowanej głowie Dave’a, ostatecznie została nagrana jakiś czas później. Swoją premierę miała w 1988 roku na trzecim albumie tej grupy i przemianowana została na „Set the World on Fire”.

https://www.youtube.com/watch?v=XjVMp39koRU

#2. Ozzy Osbourne – Black Sabbath

O ekstremalnie wyniszczającym stylu życia artystów z Black Sabbath krążą legendy. Podobno na początku lat 70., kiedy panowie pracowali nad albumem „Vol. 4”, muzycy wciągali takie ilości kokainy, że nagranie tej płyty, jej produkcja oraz wydanie wyniosło zespół znacznie mniej niż kasa, która została wówczas przepuszczona na koks. Ozzy i spółka wywalili wówczas 75 tysięcy dolarów na tę używkę. A to i tak był jeden z wielu ekscesów, z których zasłynęli ci muzycy. Pod wpływem różnych środków odurzających robili oni naprawdę dziwne (aczkolwiek dość typowe dla rozpitych rockersów) rzeczy. Panowie zarażali się chorobami wenerycznymi od swych fanek, Ozzy’emu zdarzyło się kiedyś załatwić w hotelowej windzie, której drzwi otworzyły się w recepcji i goście zobaczyli artystę podczas czynności defekacyjnej, a innym razem basista Geezer Butler usiłował popełnić samobójstwo po tym, jak złapał „bad tripa” po zbyt dużej ilości LSD.


Muzycy odwiedzali też dentystę Elvisa Presleya, niejakiego dr. Maxa, który to serwował im zastrzyki z meperidiny – silnego opioidu. Narkotyk miał pomóc artystom w zaśnięciu po całym dniu, zasilanej kokainą i alkoholem, pracy nad muzyką. Czy w przypadku takiego zespołu można jeszcze mieć pretensje o to, że któryś z jego członków „za bardzo zaimprezował”? Okazuje się, że tak. Pod koniec lat 70. Ozzy miał nie pokazywać się w studiu przez całe długie tygodnie, podczas których głównie pił i ćpał.



Relacje między członkami Black Sabbath były już wówczas dość napięte, a pogarszający się nałóg wokalisty tylko dolewał oliwy do ognia. Między dawnymi kolegami, a obecnie chyba już bardziej biznesowymi wspólnikami, regularnie dochodziło do pijackich awantur, z których niejedna kończyła się rękoczynami. I chociaż Ozzy upierał się, że wcale nie imprezował bardziej niż reszta zespołu (co wcale nie jest dobrym argumentem, biorąc pod uwagę wszystkie szaleństwa, których dopuszczali się muzycy), to został on wyrzucony z Black Sabbath, a jego miejsce zajął Ronnie James Dio.

#3. Syd Barrett – Pink Floyd

Barrett był kolegą z dziecięcych lat Rogera Watersa i Davida Gilmoura, a matka tego ostatniego była nawet nauczycielką Syda. Wszyscy trzej chłopcy mieli talent do muzyki. Barrett na przykład wymiatał na ukulele i banjo, a nieco później zaczął grać na gitarze. Kiedy więc kumple mieli po kilkanaście lat, założyli swój pierwszy zespół – Sigma 6. Z czasem, po wielu personalnych przetasowaniach, grupę przemianowano na The Pink Floyd Sound, a psychodeliczne brzmienie tej formacji idealnie wpasowało się w gusta hippisowskiej, brytyjskiej młodzieży drugiej połowy lat 60. Oczywiście członkowie formacji nie stronili od używek, a w szczególności od szalenie wówczas popularnego LSD.


Tego typu środki nie nadają się jednak dla każdego konsumenta. Na przykład dla takiego Syda, który prawdopodobnie cierpiał na schizofrenię, psychodeliki nie powinny być dostępne w ogóle… Barrett już w czasie prac nad drugim albumem kapeli miał regularnie przedawkowywać narkotyki, a i nieraz zdarzyło mu się pod ich wpływem występować na scenie. Czasem nawet był tak napruty, że show trzeba było przerywać. Prawdopodobnie pod wpływem kwasu właśnie pogłębiały się też jego ekscentryczne zachowania. Jeśli już stawił się na koncercie, to np. przed wejściem na scenę wylewał sobie całą tubkę żelu na włosy. Substancja pod wpływem ciepła zaczynała ściekać po głowie muzyka, przez co Syd wyglądał, jakby dosłownie się roztapiał.



Aby ratować zespół przed katastrofą, artyści zatrudnili innego gitarzystę – Davida Gilmoura. Jego zadaniem było grać w momentach, kiedy Barrett nie byłby w stanie tego robić. I tak też większość występów wyglądała teraz tak, że nowy muzyk wykonywał swoją pracę, podczas gdy otumaniony Syd wałęsał się po scenie w tę i nazad. Zmęczeni tą absurdalną rzeczywistością członkowie Pink Floyd ostatecznie postanowili oczyścić atmosferę i wyrzucili ze swoich szeregów Barretta. Przy okazji też, tak na wszelki wypadek, kategorycznie zabronili mu pojawiać się na koncertach zespołu, nawet w charakterze widza.

#4. Brian Jones – The Rolling Stones

W tym przypadku mówimy o sytuacji, w której człowiek odpowiedzialny za założenie zespołu zostaje z niego wyrzucony. Brian Jones był bardzo utalentowanym gitarzystą bluesowym. I to właśnie w 1962 roku, na jednym ze swoich występów, poznał dwóch młodzieńców – Micka Jaggera i Keitha Richardsa. Panowie szybko się polubili i podjęli decyzję o rozwijaniu wspólnego projektu artystycznego. W początkowym okresie kariery członkowie The Rolling Stones klepali biedę, więc aby podreperować swój budżet, zbierali i sprzedawali puste butelki. W tym też czasie to właśnie Jones był liderem zespołu – decydował on zarówno o brzmieniu grupy, jak i o repertuarze. Brał też udział w miksowaniu muzyki i dogrywaniu dodatkowych elementów do gotowych kompozycji. Organizował też koncerty i szukał wytwórni, która zdecydowałaby się nawiązać współpracę z jego kapelą, a co za tym idzie – wyciągnąć jej członków z finansowego dołka. I to również dzięki niemu Stonesi znaleźli sobie swojego pierwszego managera.


Autorytarne przywództwo kolegi sprawiło jednak, że Keith i Jagger zaczęli szukać możliwości uwolnienia się spod jego władzy. Powoli, ale skutecznie Jones był odsuwany od pozycji lidera formacji, krok po kroku wpychany był w cień, a światła reflektorów kierowały się teraz bardziej na jego kumpli. Frustracja Briana była zauważalna, jednak mimo to nie opuścił swej kapeli. W 1965 roku poznał on Anitę Pallenberg – włoską aktorkę, która nie tylko skradła mu serce, ale i wciągnęła w świat narkotyków. Używki sprawiły, że Brian coraz częściej zaniedbywał swoje obowiązki muzyka. Czarę goryczy przelał dzień, w którym podczas wspólnych, romantycznych wakacji w Maroko Anita rzuciła go i uciekła stamtąd ze swoim nowym wybrankiem. A był nim… Keith Richards.


Zdradzony przez miłość swojego życia, ale także przez przyjaciela, Jones zaczął ćpać na potęgę, a jego problemy z prawem były bogato opisywane na łamach brytyjskich tabloidów. Pogorszenie się relacji między muzykami, problemy z dragami oraz paskudny stan zdrowia Briana sprawił, że artysta często tracił przytomność i lądował w szpitalu. Zespół mimo wszystko nadal nagrywał, a w coraz częstszych momentach nieobecności Jonesa posiłkował się muzykami sesyjnymi. Szansą dla grupy miało być tournée po USA, jednak Brian nie dostał wizy. Wkrótce później, w czerwcu 1969 roku, reszta członków The Rolling Stones wymusiła na Jonesie wydanie oświadczenia o odejściu z zespołu. Dali mu też jednorazową gratyfikację finansową za zrzeczenie się swoich praw do skomponowanej przez siebie muzyki. Miesiąc później ciało Jonesa wyłowione zostało z basenu w jego domu. Muzyk utopił się, będąc pijanym i pod wpływem substancji stymulującej, prawdopodobnie amfetaminy.

#5. Lemmy Kilmister – Hawkwind

Zanim Lemmy zaczął chrypieć w zespole Motörhead, muzyk ten, w latach 70., grał space rocka razem z grupą Hawkwind. I nie była to jakaś tam niszowa kapela, tylko prawdziwy rockowy gigant, którego kompozycje regularnie pojawiały się na brytyjskich listach przebojów. Oprócz charakterystycznego brzmienia zespół znany był z tego, że podczas jego występów na scenie pląsały też tancerki w stroju topless lub całkiem nagie, ale upaskudzone farbą. Oczywiście członkowie Hawkwind święci nie byli i każdy z nich lubił sobie zarzucić LSD. Wszyscy, oprócz Lemmy’ego, który bardziej gustował w substancjach stymulujących.


Sprawa wyszła na jaw, kiedy podczas trasy koncertowej po Ameryce Północnej, gdzieś na granicy USA i Kanady, Kilmister został zatrzymany za posiadanie kokainy. Kapela musiała wówczas odwołać sporo koncertów w tym kraju. Później okazało się, że Lemmy niesłusznie trafił do aresztu, bo to, co wydawało się kokainą, w rzeczywistości było „tylko” amfetaminą, a za posiadanie tego narkotyku wówczas nie groziła zbyt surowa kara. Tak czy inaczej muzycy mieli za złe nieodpowiedzialne zachowanie kolegi i basista został wyrzucony z Hawkwind.

„Gdyby przyłapano mnie z kwasem, wszystko byłoby w porządku”
– opowiadał później Kilmister.
„Ale chodziło im przecież o to całe o przeżycie psychodeliczne. Najbardziej kosmiczny zespół na świecie wyrzucił mnie za to, że przyłapano mnie na niewłaściwych narkotykach!”

Niedługo po tym incydencie Lemmy założył Motörhead i przez resztę kariery ćpał to, co mu wpadło w ręce, i to wszystko bez obaw o krytykę ze strony kumpli z zespołu.
5

Oglądany: 31186x | Komentarzy: 21 | Okejek: 162 osób
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

17.01

16.01

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało