Dzięki mediom społecznościowym każdego dnia człowiek uczy się
czegoś nowego. Wiadomo, że zazwyczaj jest to wiedza bezużyteczna,
ale jak by nie patrzeć – to właśnie te wszystkie niezmieniające nic w naszym życiu ciekawostki są najbardziej intrygujące.
Niedawno na przykład dowiedziałem się, że pewna posągowo piękna
kobieta stała się inspiracją do stworzenia monumentalnej Statui
Wolności.
Tak naprawdę to ilustrowana zdjęciami historia Isabelli Eugenie
Boyer, która to użyczyła nowojorskiemu symbolowi swoją twarz,
właśnie wykonuje n-te okrążenie po Internecie i najwyraźniej akurat w tym
jesiennym sezonie wróciła popularność tego wstrząsającego,
roznoszącego się po świecie w viralowym tempie, niusa.
Kim była pani
Boyer? Ano przede wszystkim – dziedziczką ogromnego majątku po
Isaacu Singerze. Pewnie wielu z was miało do czynienia z iście
„hipsterskimi” maszynami do szycia, które to dowodzona przez
tego biznesmena firma produkowała. Singer nie tylko opatentował
nowoczesne rozwiązania w takich urządzeniach, ale i zapisał się w
historii jako założyciel
jednego z pierwszych amerykańskich
przedsiębiorstw międzynarodowych. Mimo że z licznymi kochankami
spłodził 22 bachory, to właśnie jego druga żona, Isabella
Eugenie Boyer, po długich bataliach z krewnymi roszczącymi sobie prawo do
tych pieniędzy odziedziczyła zawrotny majątek o wysokości 14
milionów dolarów!
Singer i jego małżonka przeprowadzili
się do Paryża, a po śmierci męża tam właśnie Isabella
poznała swego kolejnego wybranka – holenderskiego muzyka Victora
Reubsaeta. Obracając się w dość wpływowych kręgach, Isabella
miała okazję zaprzyjaźnić się z niejakim
Frédérikiem
Bartholdim – rzeźbiarzem, który to właśnie razem z Édouardem
René de Laboulaye, prezesem Francuskiego Towarzystwa
Antyniewolniczego, projektował posąg mający być prezentem od
ludu francuskiego dla USA z okazji 100-lecia uchwalenia Deklaracji
Niepodległości. Bartholdi, zauroczony olśniewającą urodą pani
Boyer, wyrzucił do kosza wszystkie swoje poprzednie pomysły i czym prędzej zaprojektował twarz statui na wzór pięknego lica swej nowej znajomej. Piękna
historia, prawda? Szkoda tylko, że równie prawdziwa co twierdzenie,
że Walt Disney został po śmierci zamrożony, a zimne truchło twórcy Myszki Miki spoczywa gdzieś pod jednym z jego parków rozrywki…
To jedna z tych
plotek, które mogą być milion razy wyśmiewane, a i tak znajdzie
się ktoś, kto ją publicznie powtórzy, zyskując koszyk
pełen tłustych lajków. A potem tę bzdurkę bezrefleksyjnie
rozpowszechni tłum zachwyconych internautów. Według innej wersji
historii o inspiracji dla twarzy nowojorskiej gigantki,
natchnieniem
dla artysty miała być jego własna matka. A jak było naprawdę?
Ano, jak się okazuje, znacznie ciekawiej niż w tych wyssanych z palca sensacjach. Otóż w 1856 roku, a więc jeszcze na długo
przed poznaniem Boyer, Bartholdi udał się do Egiptu, aby studiować
tam sztukę antyczną.
Młody mężczyzna zafascynowany posągami z
Abu Simbel oraz natchniony opisami tzw. Kolosa Rodyjskiego –
najwyższego, niestety zniszczonego podczas trzęsienia ziemi w 226 p.n.e.,
posągu w starożytnym świecie – zwrócił się do Isma'ila Paszy,
wicekróla Egiptu, z intrygującą propozycją. Ambitny projektant
chciał w porcie Said, przy wejściu do Kanału Sueskiego, umieścić
15-metrowy cokół, na którym to planował postawić gigantyczną,
bo liczącą sobie 26 metrów, neoklasyczną rzeźbę przedstawiającą
fellah, czyli przedstawicielkę arabskiego chłopstwa. Kobieta miała
mieć na sobie typową dla tego ludu szatę oraz
trzymać w wysoko
podniesionej dłoni pochodnię. Bartholdi wykonał sporo szkiców
tego posągu i nawet zaproponował całkiem fajną nazwę tego
dzieła: Egipt niosący światło do Azji.
Projekt ten pewnie i
zostałby wprowadzony w życie, gdyby nie kwestie finansowe.
Propozycja francuskiego projektanta, chociaż bardzo pobudzająca
wyobraźnię, byłaby przedsięwzięciem wyjątkowo kosztownym, więc
niestety idea ta musiała zostać odrzucona, a na miejsce posągu postawiono
latarnię morską. Patrząc jednak na rysunki, które stworzył
Bartholdi, i podobieństwo wymyślonej przez niego postaci do kolosa z
wyspy Liberty Island, śmiało można by rzec, że
Statua Wolności
ma muzułmańskie korzenie. Tym bardziej że artysta z dużym
pietyzmem miał studiować twarze arabskich kobiet i na podstawie
swoich szkiców z tamtego okresu prawdopodobnie wzorował lico
nowojorskiej koloski.
Koncepcję
zbudowania takiego posągu Bartholdi rozwijał po powrocie do
Francji, a następnie po przybyciu do Nowego Jorku, gdzie dostał
wstępną zgodę od prezydenta Ulyssesa S. Granta na wykorzystanie do
tego przedsięwzięcia wyspy Bedloe, dziś znanej jako Liberty
Island. Był to teren niepodlegający legislaturze żadnego ze
stanów, a każdy statek docierający do portu w Nowym Jorku musiał
przepłynąć koło tego właśnie niewielkiego skrawka ziemi.
Początkowo artysta
nosił się z zamiarem nadania posągowi cech Kolumbii – żeńskiej
personifikacji Stanów Zjednoczonych. Pomysł ten był dobry, ale
symbol ten mógł wywołać pewne kontrowersje, bo w połowie XIX
wieku postać ta była często przedstawiana jako indiańska
księżniczka, co niektórym mogło się nie do końca podobać. Mimo
że w projekcie nie zrezygnowano jednak z pewnych elementów wyglądu
często przypisywanych Kolumbii, to ostatecznie Bartholdi skorzystał
ze znacznie bardziej neutralnej postaci
Libertas, czyli rzymskiej
bogini wolności. Co interesujące – z symboliką tą chętnie
obnosili się zarówno Amerykanie (szczególnie ci związani z
republikańskimi wartościami), jak i Francuzi – postać Libertas widnieje na Wielkiej Pieczęci Francji, stworzonej w 1848 roku.
Już najwcześniejsze
szkice statui przedstawiały monumentalną kobietę w pozie bardzo
zbliżonej do tej, w której Bartholdi pragnął postawić egipską
gigantkę. Jednakże wzorem rzymskich bóstw kobiecych, odział ją w
togę i płaszcz.
W najstarszych wersjach projektu postać ta
trzymała w dłoni zerwany łańcuch. Uznano jednak, że taki mocny
symbol byłby trochę kontrowersyjny, szczególnie w tamtym okresie, czyli krótko po
zakończeniu wojny secesyjnej. Z motywu tego jednak nie zrezygnowano
w pełni – łańcuch, owszem, pojawił się w skończonym dziele,
ale na ziemi,
częściowo zasłonięty przez szatę kobiety.
W 1875 roku założono
Unię Francusko-Amerykańską, której celem było zbieranie
funduszy na to ambitne przedsięwzięcie. Zgodnie z głównymi jej
założeniami Francuzi mieli sfinansować budowę statui, natomiast
po stronie obywateli USA miało być zgromadzenie kapitału na
skonstruowanie cokołu. Jako pierwsze do Stanów Zjednoczonych
dotarło…
ramię z pochodnią. To olbrzymie dzieło sztuki pojawiło
się tam w ramach Wystawy Stulecia, a po jej zakończeniu przez wiele
lat eksponowane było w Madison Square Park. Następnie wróciło do
Francji. Dwa lata później, w 1878 roku, podczas Wystawy Światowej
w Paryżu Bartholdi zaprezentował światu głowę posągu. Takie
popisowe prezentacje zwracały uwagę mediów, a co za tym idzie –
pomagały oczywiście w zbieraniu pieniędzy na ten ambitny projekt.
Nie obyło się jednak bez pewnych
problemów – w 1879 roku nieoczekiwanie wyzionął ducha Eugène
Viollet-le-Duc, francuski architekt, który odpowiadał za wdrożenie
kilku nowatorskich pomysłów, a nie podzielił się ich szczegółami
z Bartholdim. Sytuację uratował Gustave Eiffel, który w dość
odważny sposób wprowadził iście rewolucyjne rozwiązania
konstrukcyjne. W międzyczasie Francja zebrała około 250 000
dolarów na budowę pomnika, podczas gdy Stany Zjednoczone
zgromadziły aż 300 000 dolarów na postawienie cokołu.
17 czerwca 1885 roku
francuski parowiec Isère przypłynął do Nowego Jorku. Na pokładzie
znajdowały się skrzynie z elementami konstrukcji. Podobno aż 200
tysięcy amerykańskich obywateli zjawiło się w porcie, aby
przywitać tego „gościa z Francji”.
Pod koniec kolejnego roku na
wielkiej podstawie stanęła Statua Wolności – monumentalny,
neoklasyczny posąg w kolorze…
połyskującej w słońcu czerwieni
z brązem. Tak, pierwotnie taki właśnie kolor miał nowojorski
kolos. Wystarczyło jednak zaledwie 20 lat, aby miedź go
pokrywająca, w wyniku reakcji z powietrzem, pokryła się piękną
patyną.
Wróćmy jeszcze na
moment do wspomnianej na początku artykułu rewelacji na temat
Isabelli Eugenie Boyer. Przy postach tego typu często pojawia się
to zdjęcie:
Według autorów
postów i artykułów wskazujących na panią Boyer jako natchnienie
dla twarzy statui, to właśnie jej oblicze widzimy na fotografii.
Nie trzeba być jednak specjalnie spostrzegawczym człekiem, aby
zauważyć, że coś tu nie gra. Wystarczy dać płytkiego nura w
odmęty sieci, aby dotrzeć do autora tej grafiki. Jest nim
Bas
Uterwijk – artysta, który ponad cztery lata temu za pomocą
programu Artbreeder stworzył serię hiperrealistycznych portretów
znanych postaci przedstawionych na znanych obrazach i rzeźbach.
W jaki sposób praca
Uterwijka stała się kluczowym elementem viralowego fake-newsa? Tego
nie wiadomo. Pewne jest natomiast to, że jak to mawiał Julian
Tuwim:
„Nie należy wierzyć w każdą rzecz, na którą trafia się Internecie”.
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5,
6