Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Czy na twarzy pewnej zamożnej dziedziczki wzorowano oblicze Statui Wolności?

19 801  
109   21  
Dzięki mediom społecznościowym każdego dnia człowiek uczy się czegoś nowego. Wiadomo, że zazwyczaj jest to wiedza bezużyteczna, ale jak by nie patrzeć – to właśnie te wszystkie niezmieniające nic w naszym życiu ciekawostki są najbardziej intrygujące. Niedawno na przykład dowiedziałem się, że pewna posągowo piękna kobieta stała się inspiracją do stworzenia monumentalnej Statui Wolności.
Tak naprawdę to ilustrowana zdjęciami historia Isabelli Eugenie Boyer, która to użyczyła nowojorskiemu symbolowi swoją twarz, właśnie wykonuje n-te okrążenie po Internecie i najwyraźniej akurat w tym jesiennym sezonie wróciła popularność tego wstrząsającego, roznoszącego się po świecie w viralowym tempie, niusa.


Kim była pani Boyer? Ano przede wszystkim – dziedziczką ogromnego majątku po Isaacu Singerze. Pewnie wielu z was miało do czynienia z iście „hipsterskimi” maszynami do szycia, które to dowodzona przez tego biznesmena firma produkowała. Singer nie tylko opatentował nowoczesne rozwiązania w takich urządzeniach, ale i zapisał się w historii jako założyciel jednego z pierwszych amerykańskich przedsiębiorstw międzynarodowych. Mimo że z licznymi kochankami spłodził 22 bachory, to właśnie jego druga żona, Isabella Eugenie Boyer, po długich bataliach z krewnymi roszczącymi sobie prawo do tych pieniędzy odziedziczyła zawrotny majątek o wysokości 14 milionów dolarów!


Singer i jego małżonka przeprowadzili się do Paryża, a po śmierci męża tam właśnie Isabella poznała swego kolejnego wybranka – holenderskiego muzyka Victora Reubsaeta. Obracając się w dość wpływowych kręgach, Isabella miała okazję zaprzyjaźnić się z niejakim Frédérikiem Bartholdim – rzeźbiarzem, który to właśnie razem z Édouardem René de Laboulaye, prezesem Francuskiego Towarzystwa Antyniewolniczego, projektował posąg mający być prezentem od ludu francuskiego dla USA z okazji 100-lecia uchwalenia Deklaracji Niepodległości. Bartholdi, zauroczony olśniewającą urodą pani Boyer, wyrzucił do kosza wszystkie swoje poprzednie pomysły i czym prędzej zaprojektował twarz statui na wzór pięknego lica swej nowej znajomej. Piękna historia, prawda? Szkoda tylko, że równie prawdziwa co twierdzenie, że Walt Disney został po śmierci zamrożony, a zimne truchło twórcy Myszki Miki spoczywa gdzieś pod jednym z jego parków rozrywki…


To jedna z tych plotek, które mogą być milion razy wyśmiewane, a i tak znajdzie się ktoś, kto ją publicznie powtórzy, zyskując koszyk pełen tłustych lajków. A potem tę bzdurkę bezrefleksyjnie rozpowszechni tłum zachwyconych internautów. Według innej wersji historii o inspiracji dla twarzy nowojorskiej gigantki, natchnieniem dla artysty miała być jego własna matka. A jak było naprawdę? Ano, jak się okazuje, znacznie ciekawiej niż w tych wyssanych z palca sensacjach. Otóż w 1856 roku, a więc jeszcze na długo przed poznaniem Boyer, Bartholdi udał się do Egiptu, aby studiować tam sztukę antyczną.


Młody mężczyzna zafascynowany posągami z Abu Simbel oraz natchniony opisami tzw. Kolosa Rodyjskiego – najwyższego, niestety zniszczonego podczas trzęsienia ziemi w 226 p.n.e., posągu w starożytnym świecie – zwrócił się do Isma'ila Paszy, wicekróla Egiptu, z intrygującą propozycją. Ambitny projektant chciał w porcie Said, przy wejściu do Kanału Sueskiego, umieścić 15-metrowy cokół, na którym to planował postawić gigantyczną, bo liczącą sobie 26 metrów, neoklasyczną rzeźbę przedstawiającą fellah, czyli przedstawicielkę arabskiego chłopstwa. Kobieta miała mieć na sobie typową dla tego ludu szatę oraz trzymać w wysoko podniesionej dłoni pochodnię. Bartholdi wykonał sporo szkiców tego posągu i nawet zaproponował całkiem fajną nazwę tego dzieła: Egipt niosący światło do Azji.


Projekt ten pewnie i zostałby wprowadzony w życie, gdyby nie kwestie finansowe. Propozycja francuskiego projektanta, chociaż bardzo pobudzająca wyobraźnię, byłaby przedsięwzięciem wyjątkowo kosztownym, więc niestety idea ta musiała zostać odrzucona, a na miejsce posągu postawiono latarnię morską. Patrząc jednak na rysunki, które stworzył Bartholdi, i podobieństwo wymyślonej przez niego postaci do kolosa z wyspy Liberty Island, śmiało można by rzec, że Statua Wolności ma muzułmańskie korzenie. Tym bardziej że artysta z dużym pietyzmem miał studiować twarze arabskich kobiet i na podstawie swoich szkiców z tamtego okresu prawdopodobnie wzorował lico nowojorskiej koloski.


Koncepcję zbudowania takiego posągu Bartholdi rozwijał po powrocie do Francji, a następnie po przybyciu do Nowego Jorku, gdzie dostał wstępną zgodę od prezydenta Ulyssesa S. Granta na wykorzystanie do tego przedsięwzięcia wyspy Bedloe, dziś znanej jako Liberty Island. Był to teren niepodlegający legislaturze żadnego ze stanów, a każdy statek docierający do portu w Nowym Jorku musiał przepłynąć koło tego właśnie niewielkiego skrawka ziemi.
Początkowo artysta nosił się z zamiarem nadania posągowi cech Kolumbii – żeńskiej personifikacji Stanów Zjednoczonych. Pomysł ten był dobry, ale symbol ten mógł wywołać pewne kontrowersje, bo w połowie XIX wieku postać ta była często przedstawiana jako indiańska księżniczka, co niektórym mogło się nie do końca podobać. Mimo że w projekcie nie zrezygnowano jednak z pewnych elementów wyglądu często przypisywanych Kolumbii, to ostatecznie Bartholdi skorzystał ze znacznie bardziej neutralnej postaci Libertas, czyli rzymskiej bogini wolności. Co interesujące – z symboliką tą chętnie obnosili się zarówno Amerykanie (szczególnie ci związani z republikańskimi wartościami), jak i Francuzi – postać Libertas widnieje na Wielkiej Pieczęci Francji, stworzonej w 1848 roku.


Już najwcześniejsze szkice statui przedstawiały monumentalną kobietę w pozie bardzo zbliżonej do tej, w której Bartholdi pragnął postawić egipską gigantkę. Jednakże wzorem rzymskich bóstw kobiecych, odział ją w togę i płaszcz.




W najstarszych wersjach projektu postać ta trzymała w dłoni zerwany łańcuch. Uznano jednak, że taki mocny symbol byłby trochę kontrowersyjny, szczególnie w tamtym okresie, czyli krótko po zakończeniu wojny secesyjnej. Z motywu tego jednak nie zrezygnowano w pełni – łańcuch, owszem, pojawił się w skończonym dziele, ale na ziemi, częściowo zasłonięty przez szatę kobiety.


W 1875 roku założono Unię Francusko-Amerykańską, której celem było zbieranie funduszy na to ambitne przedsięwzięcie. Zgodnie z głównymi jej założeniami Francuzi mieli sfinansować budowę statui, natomiast po stronie obywateli USA miało być zgromadzenie kapitału na skonstruowanie cokołu. Jako pierwsze do Stanów Zjednoczonych dotarło… ramię z pochodnią.


To olbrzymie dzieło sztuki pojawiło się tam w ramach Wystawy Stulecia, a po jej zakończeniu przez wiele lat eksponowane było w Madison Square Park. Następnie wróciło do Francji. Dwa lata później, w 1878 roku, podczas Wystawy Światowej w Paryżu Bartholdi zaprezentował światu głowę posągu. Takie popisowe prezentacje zwracały uwagę mediów, a co za tym idzie – pomagały oczywiście w zbieraniu pieniędzy na ten ambitny projekt.


Nie obyło się jednak bez pewnych problemów – w 1879 roku nieoczekiwanie wyzionął ducha Eugène Viollet-le-Duc, francuski architekt, który odpowiadał za wdrożenie kilku nowatorskich pomysłów, a nie podzielił się ich szczegółami z Bartholdim. Sytuację uratował Gustave Eiffel, który w dość odważny sposób wprowadził iście rewolucyjne rozwiązania konstrukcyjne. W międzyczasie Francja zebrała około 250 000 dolarów na budowę pomnika, podczas gdy Stany Zjednoczone zgromadziły aż 300 000 dolarów na postawienie cokołu.
17 czerwca 1885 roku francuski parowiec Isère przypłynął do Nowego Jorku. Na pokładzie znajdowały się skrzynie z elementami konstrukcji. Podobno aż 200 tysięcy amerykańskich obywateli zjawiło się w porcie, aby przywitać tego „gościa z Francji”.
Pod koniec kolejnego roku na wielkiej podstawie stanęła Statua Wolności – monumentalny, neoklasyczny posąg w kolorze… połyskującej w słońcu czerwieni z brązem. Tak, pierwotnie taki właśnie kolor miał nowojorski kolos. Wystarczyło jednak zaledwie 20 lat, aby miedź go pokrywająca, w wyniku reakcji z powietrzem, pokryła się piękną patyną.


Wróćmy jeszcze na moment do wspomnianej na początku artykułu rewelacji na temat Isabelli Eugenie Boyer. Przy postach tego typu często pojawia się to zdjęcie:


Według autorów postów i artykułów wskazujących na panią Boyer jako natchnienie dla twarzy statui, to właśnie jej oblicze widzimy na fotografii. Nie trzeba być jednak specjalnie spostrzegawczym człekiem, aby zauważyć, że coś tu nie gra. Wystarczy dać płytkiego nura w odmęty sieci, aby dotrzeć do autora tej grafiki. Jest nim Bas Uterwijk – artysta, który ponad cztery lata temu za pomocą programu Artbreeder stworzył serię hiperrealistycznych portretów znanych postaci przedstawionych na znanych obrazach i rzeźbach.


W jaki sposób praca Uterwijka stała się kluczowym elementem viralowego fake-newsa? Tego nie wiadomo. Pewne jest natomiast to, że jak to mawiał Julian Tuwim: „Nie należy wierzyć w każdą rzecz, na którą trafia się Internecie”.

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6
3

Oglądany: 19801x | Komentarzy: 21 | Okejek: 109 osób
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

05.12

04.12

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało