Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Ruch umiera na naszych oczach. Co wykończyło stuletnią firmę?

29 148  
344   107  
Kioski Ruchu przechodzą do historii. Pod różnymi szyldami przetrwały ponad sto lat, w tym Wielki Kryzys, II wojnę światową i kilkadziesiąt lat komunizmu. Ale to okres III RP przyniósł kres wielkiej sieci detalicznej. Czy dało się tego uniknąć? Zapewne tak. Niestety, biznes nie miał ostatnio szczęścia do dobrych menedżerów...

Niedawno obchodzono w naszym kraju 106. rocznicę odzyskania niepodległości, niewiele młodsza jest firma Ruch, działająca głównie w sferze handlu detalicznego. Przedsiębiorstwo powołano do życia w połowie grudnia 1918 roku, spółka nosiła wówczas nazwę Polskie Towarzystwo Księgarni Kolejowych RUCH. Odpowiadali za to Jan Stanisław Gebethner i Jakub Mortkowicz – o obu można napisać, że byli postaciami nieprzeciętnymi.

O dwóch takich, co kioski zakładali


Jan Stanisław Gebethner przyszedł na świat pod koniec XIX wieku, zdobył dobre wykształcenie i realizował się m.in. w rodzinnym biznesie, a konkretnie w wydawnictwie. To m.in. jemu fani sportu zawdzięczają wprowadzenie na rynek Przeglądu Sportowego. Człowiek wielu talentów – udzielał się w biznesie, kulturze, sporcie, polityce. Walczył z bolszewikami w 1920 roku i z Niemcami w kampanii wrześniowej. Przez tych ostatnich był nawet przez jakiś czas więziony, ale bez tragicznego finału – Gebethner dożył sędziwego wieku i umarł w roku 1981.


Starszy o jedno pokolenie Jakub Mortkowicz również angażował się politycznie i to jeszcze w czasach caratu – aresztowano go za działalność konspiracyjną pod koniec XIX wieku i na krótko zesłano nawet na Kaukaz. Już w XX wieku skupił się na działalności wydawniczej z pożytkiem dla kultury polskiej – to za jego sprawą do rąk czytelników trafiały dzieła m.in. Juliana Tuwima, Bolesława Leśmiana, Leopolda Staffa czy Marii Dąbrowskiej. Dzięki niemu rodzimi artyści zdobywali odbiorców nie tylko nad Wisłą, ale też w innych zakątkach Europy. Niestety, przerwał to kryzys gospodarczy, który ogarnął świat pod koniec lat 20. minionego stulecia. Doprowadził on biznes Mortkowicza na skraj bankructwa, a jego samego do samobójczej śmierci w 1931 roku.

Wróćmy jednak do 1918 roku. Dwaj przywołani panowie postanawiają otwierać kioski dworcowe pod szyldem RUCH-u. Klienci mogli w nich kupić m.in. wyroby tytoniowe oraz produkty umożliwiające ich palenie, ale też np. prasę. Trzeba mieć na uwadze, że w tamtym okresie prasa odgrywała zupełnie inną rolę niż obecnie – to było główne źródło informacji. A tych ludzie byli bardzo spragnieni – wszak mowa o czasie wielkiego przełomu.

Firma przetrwała Wielki Kryzys i wojnę


Pierwszy kiosk otwarto na początku 1919 roku na Dworcu Głównym w Warszawie. Nie chodzi tu jednak o Dworzec Centralny, który powstanie dopiero kilka dekad później w dzielnicy Śródmieście. Mowa o Dworcu Wiedeńskim, nazywanym też Warszawsko-Wiedeńskim – pierwszym w historii miasta, ale już nieistniejącym (w jego miejscu znajduje się obecnie stacja metra „Centrum”). Obiekt powstał jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku i miał służyć Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Ta ostatnia łączyła Warszawę, będącą częścią zaboru rosyjskiego (oficjalnie Królestwo Polskie), z granicą Galicji, która stanowiła już część zaboru austriackiego. Projektowany szlak miał się następnie łączyć z linią kolejową Kraków–Wiedeń – stąd nazwa całego przedsięwzięcia.

Rozwój nowej spółki postępował dość szybko – w połowie 1919 roku funkcjonowało już ponad 60 kiosków i księgarń pod szyldem RUCH. Firma informuje na swojej stronie internetowej, że szybki wzrost odbywał się także kosztem konkurencji – przejęto firmę „Czytajcie”, a biznes przekształcono w spółkę akcyjną. W 1935 roku RUCH posiadał już 700 punktów sprzedaży (nie tylko kiosków, ale też sklepów i stoisk) i miał zasięg ogólnopolski.

Spółka wyszła obronną ręką z przywołanego już Wielkiego Kryzysu, ale ją i cały kraj czekało nowe nieszczęście: wojna. Tego okresu nie trzeba szczególnie przybliżać. Za ilustrację tych czasów niech posłużą losy Dworca Wiedeńskiego: jeszcze w latach 30. XX wieku w jego miejscu rozpoczęto budowę nowego obiektu, nowoczesnego i okazałego – to miała być wizytówka stolicy państwa, które wróciło na mapę Europy. Prac jednak nie ukończono. Budynek został uszkodzony w 1939 roku przez Luftwaffe, a ostatecznie wysadzony przez Niemców na początku 1945 roku.

Dość prywaciarzy, RUCH będzie państwowy


Kolejny rozdział tej historii przypada na okres, gdy dominowało to, co państwowe. Przeszło trzy dekady po utworzeniu RUCH-u, w listopadzie 1949 roku do życia powołano podmiot pod nazwą Państwowe Przedsiębiorstwo Kolportażu „Ruch”. Nieco później zostało ono przekształcone w Centralny Zarząd Upowszechniania Prasy i Książki RUCH, a następnie w Zjednoczenie Upowszechniania Prasy i Książki RUCH. W tym czasie był to już spory gracz obejmujący działalność wydawniczą, handlową czy poligraficzną. Na tym jednak nie zamierzano poprzestawać.


W latach 70. minionego stulecia Ruch połączono z wydawnictwem Książka i Wiedza oraz Robotniczą Spółdzielnią Wydawniczą „Prasa”. Powstał moloch o wdzięcznej nazwie Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza „Prasa-Książka-Ruch”. Podmiot zdominował polski rynek prasowy i publikował większość najważniejszych gazet oraz czasopism. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że mowa o czasach, gdy prasa miała się świetnie: odbiorcy mieli do wyboru setki tytułów, które drukowano w trudnych do wyobrażenia sobie dzisiaj nakładach. To dzienniki i magazyny miały wychowywać, informować, uczyć i bawić obywatela PRL.

RSW „Prasa-Książka-Ruch” była dużym pracodawcą kontrolującym nie tylko liczne drukarnie czy sieć kolportażową, ale też np. ośrodki wczasowe (wówczas była to dość powszechna praktyka). W przedsiębiorstwie nierzadko zatrudnienie znajdowali ludzie oddani ówczesnej władzy, a ta ostatnia zrobiła z niego swoje źródło utrzymania: podmiot regularnie wypłacał środki PZPR (główny, ale nie jedyny udziałowiec), by partia mogła sprawnie funkcjonować.

Należy wspomnieć, że przez dekady kioski były nie tylko punktami handlu detalicznego, miejscami, do których szło się po gazetę czy papierosy – stanowiły też centrum wymiany informacji. To pod nimi spotykali się ludzie i nierzadko stali kilka godzin. Omawiało się sprawy polityczne czy sportowe, ale też zwyczajne życie. Po prostu tam plotkowano, a sprzedawca czy sprzedawczyni Ruchu był(a) swoistym bankiem informacji. Jak ujęła to jedna z bohaterek tekstu opublikowanego przez Onet: kiosk odgrywał w tamtym czasie rolę Facebooka. A w mniejszych miejscowościach był wręcz wrotami do innego świata.

Nowe realia i wielkie nadzieje...



PRL w końcu dokonał żywota, a jednym z efektów była likwidacja RSW „Prasa-Książka-Ruch” w 1990 roku. Podział majątku molocha trudno nazwać w pełni transparentnym i raczej nie chodziło w nim o zabezpieczenie interesów ogółu. To jednak temat na osobny tekst. Teraz wystarczy zakomunikować, że do życia powołano Przedsiębiorstwo Kolportażowo-Handlowe RUCH, które następnie przekształcono w jednoosobową spółkę akcyjną skarbu państwa pod nazwą RUCH S.A.

Z dostępnych dokumentów można się dowiedzieć, że przedmiotem działalności RUCH SA był „kolportaż prasy krajowej i zagranicznej oraz książek i wydawnictw, handel wewnętrzny i zagraniczny, prowadzenie Klubów Międzynarodowej Prasy i Książki i świadczenie usług w ww. zakresach”. Zmiany nie sprawiły, że podmiot przestał być molochem – pod koniec lat 90. minionego stulecia posiadał on niemal 200 hurtowni oraz ponad 31 tys. punktów sprzedaży. Aby uzmysłowić skalę, warto porównać to z liczbą sklepów Żabka, które znaleźć można przecież na niemal każdym rogu – tych jest obecnie około 11 tys. Lepiej porównywać to zatem z liczbą paczkomatów, których liczba zbliża się w Polsce do granicy 30 tys. Łatwo się domyślić, że i w III RP Ruch był (przynajmniej przez jakiś czas) dużym pracodawcą.

Po zmianie ustroju Ruch zderzył się, podobnie jak wiele innych rodzimych firm, z rzeczywistością, czyli wolnym rynkiem. Firma działała w sposób nieefektywny, zatrudnienie nie odpowiadało realnym potrzebom, więc prowadzono cięcia. Ratunkiem miało być wejście na giełdę i pozyskanie w ten sposób pieniędzy na modernizację. Plan zrealizowano w 2006 roku i początkowo wyglądało to obiecująco – akcje firmy drożały. Ten rozdział historii firmy nie trwał jednak zbyt długo: na początku kolejnej dekady akcje firmy nie były już notowane na GPW. A stało się tak za sprawą amerykańskich funduszy inwestycyjnych. Eton Park Capital Management przejął większościowy pakiet akcji od polskiego Skarbu Państwa i wykupił pozostałe akcje od udziałowców. To nie musiało oznaczać dla Ruchu katastrofy – fundusze tego typu często przejmują firmy w kryzysie, by je naprawić, uporządkować i sprzedać z zyskiem. Pech chciał, że kupującym był podmiot, który kilka lat po transakcji sam wpadł w tarapaty i musiał zwijać żagle. Aktywa poszły pod młotek.

Make Ruch Great Again, czyli sprawa dla prokuratury


Osobą, która namówiła Eton Park Capital Management do tej inwestycji, był Igor Chalupec – człowiek działający zarówno w polityce, jak i w biznesie. Najgłośniej, przynajmniej do czasów Ruchu, było chyba o jego szefowaniu w Orlenie. To on stał za przejęciem przez rodzimy koncern naftowy słynnej już rafinerii w Możejkach. Ta inwestycja przyniosła gigantyczne straty – w ubiegłej dekadzie serwis money.pl podawał, że sięgają one kilkunastu miliardów złotych. Tak się zakończyły plany „ogrania ruskich” i tworzenia w regionie paliwowego giganta…

Pan Chalupec, gdy nie był już prezesem Orlenu, namówił wspomniany fundusz na inwestycję, którą kontrolował w jego imieniu. A potem wskoczył na fotel prezesa Ruchu, by ostatecznie przejąć ten biznes od Eton Park Capital Management. Dla spółki nie był to dobry czas, ale tego samego nie można napisać o osobach nim zarządzających. W 2019 roku serwis innpoland.pl podawał, że od 2010 do 2017 roku Ruch przyniósł łącznie 600 mln zł strat. Jednak w tym samym czasie zarząd wypłacił sobie łącznie ok. 80 mln zł wynagrodzeń. Igor Chalupec miał zarabiać miesięcznie 350 tys. zł. Nieźle jak na biznes, w którym ponoć szukano dużych oszczędności.

Ruch trafił w ręce Chalupca w 2017 roku, ale już kilka kwartałów później media informowały, że menedżer rezygnuje z funkcji prezesa. Był to jeden z elementów porozumienia z wierzycielami, wśród których pierwsze skrzypce grał Alior Bank (instytucja należała już wówczas do PZU). Ten ostatni ostatecznie odkupił Ruch od Chalupca, by potem sprzedać go Orlenowi. Spółka balansująca na krawędzi upadku wróciła w państwowe ręce. Jeśli komuś zaświtała w głowie myśl, że wszystko to wygląda co najmniej dziwnie, spieszę poinformować, że nie jest odosobniony – poczynania te wzbudziły zainteresowanie m.in. Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, a także CBA i Prokuratury Okręgowej w Krakowie. Więcej na ten temat przeczytacie pod tym adresem, a na zachętę zacytuję fragment:

Prokuratura wyjaśniała wtedy, że w latach 2012-2018 "osoby działające w imieniu Ruch SA mogły posłużyć się nierzetelną dokumentacją finansową tej spółki" w celu uzyskania linii kredytowej w Alior Banku na kwotę 153 mln zł. Śledczy poinformowali też, że istniało prawdopodobieństwo, iż udzielenie i utrzymanie wsparcia finansowego dla Ruchu przez Aliora było związane z "nadużyciem udzielonych uprawnień lub niedopełnieniem ciążących obowiązków, przez osoby zarządzające Alior Bankiem w latach 2012-2018.

Do gry wkracza Obajtek. Prezes Obajtek


Łatwo się domyślić, że decyzje podejmowane w tej kwestii miały wymiar nie tylko biznesowy, ale też polityczny, jak to bywa w przypadku biznesów kontrolowanych przez państwo. Pod koniec 2020 roku Orlen ogłosił jednak, że widzi potencjał w tym biznesie:

Jesteśmy poważnym inwestorem, otwieramy kolejny rozdział w historii spółki RUCH obejmując wyłącznie nowe akcje wyemitowane przez spółkę. Dzięki przejęciu kontroli możemy już wykorzystać pewne synergie, które wzmocnią spółkę i równolegle wprowadzą nasz biznes detaliczny na wyższy poziom. Na bazie spółki RUCH chcemy m.in. rozwijać segment usług kurierskich oraz nowe formaty gastronomiczno-sklepowe. Poprzez efektywne wykorzystanie aktywów RUCH i Grupy ORLEN znacząco wzbogacimy naszą ofertę, na czym niewątpliwie skorzystają klienci, a także nasi akcjonariusze – mówił Daniel Obajtek, prezes Orlenu.

Na zapowiedziach się nie skończyło. Na początku obecnej dekady uruchomiono format Orlen w Ruchu. To były kioski nowego typu, do których klient mógł wejść i np. kupić kawę. Powstawała konkurencja dla Żabek, która miała szybko się rozwijać. Instalacja tego typu pojawiła się nawet niedaleko mojego domu, ale nie miałem okazji zbyt wiele razy nacieszyć się asortymentem: kiosk postawiono i szybko usunięto. Niedawno okazało się, że podobny los czeka pozostałe budki z szyldem Ruchu. Zapytałem Orlen o powód tej decyzji i uzyskałem następującą odpowiedź:

Decyzja o likwidacji sieci kiosków RUCH jest podyktowana trwałymi negatywnymi wynikami finansowymi segmentu sprzedaży detalicznej w RUCH. Poprzedni zarząd ORLEN przejmując RUCH nakreślił plan jego restrukturyzacji, który już w 2021 r. miał przywrócić rentowność spółki i pozwolić na uzyskanie niezależności finansowej, ale cele te nie zostały osiągnięte. W kolejnych latach segment ten był trwale nierentowny i miał wiodący udział w generowanych przez RUCH stratach finansowych. Tylko w latach 2021-2023 wyniosły one w sumie ponad 110 mln zł. W rezultacie pod koniec 2023 r. zadłużenie RUCHU przekroczyło 160 mln zł. Obecnie prowadzone są działania naprawcze, które pozwolą poprawić wyniki finansowe spółki RUCH. Wspierane są perspektywiczne obszary, a trwale nierentowne wygaszane, by wyeliminować rosnące zobowiązania finansowe. W ramach obszaru sprzedaży detalicznej sukcesywnej likwidacji podlega sieć kiosków, których obecnie jest 128 (łącznie saloników oraz kiosków wolnostojących).

Spółka jest w bieżącym kontakcie z ajentami, którzy z wyprzedzeniem otrzymują informacje o wypowiedzeniach umów. Niektórzy decydują się na odkupienie kiosku i prowadzenie działalności we własnym zakresie. Taką decyzję podjęło do tej pory ok. 40 ajentów.

Zapytałem też, które „perspektywiczne obszary” działalności będą wspierane przez Orlen, ale na to pytanie nie uzyskałem odpowiedzi. Być może Orlen wciąż próbuje je ustalić.

Na cmentarzysko przez obligacje


Niektórzy westchną pewnie nad losem likwidowanych kiosków, ale zwrócę uwagę na ich liczbę – mowa jest już nie o tysiącach, ale lekko ponad setce takich obiektów (z czego cześć to saloniki). Nie można zatem mówić o nagłym upadku, a raczej o finalnym etapie agonii. A ta wiedzie na cmentarzysko. Część z Was pewnie kojarzy doniesienia sprzed kilku lat dotyczące działki, na której składowane są nieużywane już kioski. Znajduje się ona w województwie łódzkim, konkretnie w gminie Brzezina. Przez długi czas dostęp do tego poletka był ponoć dość swobodny, ale zmieniło się to za sprawą tłumów, które chciały zobaczyć i sfotografować owo cmentarzysko. Co ciekawe, z udostępnianych w sieci zdjęć i filmów wynika, że trafiały tam nie tylko stare, wysłużone budki, ale też obiekty w miarę nowe. Kto wie, może kiosk z mojego sąsiedztwa po kilku miesiącach działalności wylądował na takiej działce? Dobrze wydane pieniądze…

Pojawi się zapewne pytanie o przyczyny tej klęski. Najprostszą odpowiedzią może być kiepskie zarządzanie – i to na przestrzeni dekad. Na moment warto jeszcze wrócić do czasów, gdy Ruch przechodził z państwowych w prywatne ręce. Wspomniany już Eton Park kupił spółkę za pośrednictwem innego podmiotu: Lurena Investments. W 2011 roku doszło do ciekawej transakcji: otóż Ruch nabył obligacje Lureny Investments za ponad 200 mln zł. Serwis money.pl kilka lat temu donosił, że:

Ze sprawozdania finansowego Ruchu za 2017 r. wynika, że fundusz był winny spółce 237,9 mln zł z tytułu obligacji. To właśnie wtedy obligacje miały być spłacone, ale prezes Ruchu Igor Chalupec przedłużył termin ich spłaty o trzy lata.

Z kolei Tomasz Jóźwik, redaktor naczelny PAP Biznes, tak komentował tę sprawę w Super Expresie:

Biorąc pod uwagę kondycję finansową RUCH-u inwestycja w obligacje była niczym nieuzasadniona. To było po prostu wyprowadzenie ze spółki ponad 200 mln zł. Gdyby te pieniądze RUCH miał kilka lat temu, to sytuacja firmy mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. A wyprowadzenie tych pieniędzy to jest istotny element tego, że RUCH jest dziś w złej sytuacji finansowej i nie płaci wydawcom.

Jeśli już bawić się na całego, to najlepiej za czyjeś.

Gazety? Kto czyta dzisiaj gazety?


To jednak nie wyczerpuje tematu. W sposób radykalny zmieniły się też rynkowe realia. Jednym z problemów kiosków Ruchu były wspomniane Żabki, których wciąż przybywa. Teraz to w nich klient może kupić napoje, chińskie draże, gumy do żucia i prezerwatywy. A jeśli ktoś będzie szukał kredek, kleju, resoraków i pluszaków, kalendarza z papieżem albo przepisów siostry Anastazji, może zajrzeć do placówek… Poczty Polskiej. Taki mamy klimat.

Przez długie lata o sile Ruchu stanowiła jednak sprzedaż prasy. Tytułów było na pęczki, a ich nakłady to dla dzisiejszych wydawców nieosiągalne już marzenie. Sztandarowy przykład stanowi oczywiście „Trybuna Ludu”, czyli tuba propagandowa Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W latach 70. minionego stulecia nakład dziennika sięgał 1,5 mln egzemplarzy. W tym samym czasie nakład tygodnika „Przyjaciółka” przekraczał 3 mln egzemplarzy. Do tego warto dorzucić komiksy: „Tytus, Romek i A'Tomek”, „Kapitan Żbik” czy „Kapitan Kloss”, na które polowała młodzież.

W latach 90. nie było już „Trybuny Ludu”, ale prasa wciąż trzymała się mocno. Nakład „Gazety Wyborczej” w tym okresie przekraczał 0,5 mln egzemplarzy, w setkach tysięcy sztuk wydawano też „Fakt”, który na rynku pojawił się przeszło dwie dekady temu. Przy kioskowych szybach nadal stała młodzież – tym razem po zachodnie komiksy, a do tego „Bravo” czy „Bravo Sport”. I szereg gazet komputerowych z recenzjami sprzętu i gier oraz z płytami, na których upychano demówki. Nie zapominajmy też o tytułach dla dorosłych, które w szczególny sposób przyciągały wzrok nastolatków. Część klientów miała w kioskach swoje teczki, do których kioskarz odkładał wskazane tytuły. Osobiście usłyszałem kiedyś przechwałkę w stylu „Ale w Ruchu to ja posiadałem teczkę z numerem jeden”.

Jak to wygląda dzisiaj? Z danych podawanych niedawno przez PAP (a pochodzących z PBC, czyli spółki Polskie Badania Czytelnictwa) można się dowiedzieć, że w trzecim kwartale br. sprzedaż ogólnopolskich dzienników wyniosła niewiele ponad 300 tys. sztuk (to o niemal 10 proc. mniej niż w analogicznym okresie poprzedniego roku). Warto zaznaczyć, że liczba ta obejmuje nie tylko wydania drukowane, ale też e-wydania. Liderem rynku jest dzisiaj „Fakt” z wynikiem około 107 tys. egzemplarzy. To około jedna trzecia nakładu sprzed dwudziestu lat. A co z „Gazetą Wyborczą”? Jej sprzedaż wyniosła niewiele ponad 31 tys. sztuk. Różnica jest kolosalna. Ktoś zaznaczy oczywiście, że „Gazeta Wyborcza” ma ponad 300 tys. cyfrowych prenumerat. To prawda. Ale dla biznesu kioskowego to marne pocieszenie.

Zresztą nawet gdyby resztki kiosków przetrwały pod szyldem Ruchu, to i tak rysował się problem z kupieniem w nich prasy. Jeszcze na początku br. na stronie spółki pojawił się komunikat następującej treści:

Informujemy, że Zarząd „RUCH” S.A. podjął, po gruntownych analizach opłacalności decyzji o wycofaniu się spółki z dystrybucji prasy.

Dystrybucja prasy na dotychczasowych zasadach potrwa do końca kwietnia 2024 roku. Od 1 maja 2024 roku „RUCH” S.A. będzie prowadził wyłącznie rozliczenia dotychczasowych dostaw do punktów sprzedaży prasy.

Ciekawe, co bardziej zdziwiłoby Gebethnera i Mortkowicza, przywołanych na początku założycieli tego biznesu: fakt, że po przeszło stu latach ich spółka jeszcze działa czy to, że przewiduje się jej funkcjonowanie bez gazet, które stanowiły podstawowy produkt kiosków?

Bilety, startery, rachunki – kiepski pomysł na biznes


Cyfrowa rewolucja w dostępie do treści i produktów uderzyła nie tylko w rynek prasy. Podobne zjawisko można też zaobserwować np. w zakresie sprzedaży biletów komunikacji miejskiej. Pokaźna część z Was pamięta pewnie czasy, gdy bilet w formie kartonikowej kupowało się właśnie w kiosku. Ewentualnie w jakimś spożywczaku. Dzisiaj wiele osób korzysta z aplikacji biletowych. Za przejazd tramwajem czy autobusem można zapłacić nawet w apce bankowej. Wystarczy dodać, że stołeczny Zarząd Transportu Miejskiego w raporcie podsumowującym 2023 rok podał, iż w tym okresie pasażerowie kupili za pośrednictwem aplikacji ponad 40 mln biletów. Ten trend nagle się nie odwróci, należy się raczej spodziewać jego pogłębienia: przy okazji zamawiania przez Warszawę nowego systemu biletowego trwa dyskusja na temat dostępności biletów w formie papierowej. Można odnieść wrażenie, że uznaje się je za zło konieczne. A największe polskie miasto nie jest przecież wyjątkiem.

Na stronie Ruchu można jeszcze przeczytać, że w kioskach tej sieci kupicie też starter do telefonu komórkowego i doładowanie do tegoż. Albo opłacicie rachunki. Jasne, są jeszcze ludzie, którzy korzystają z tych usług w takiej formie. Ale nie jest to skala, która pozwoli utrzymać biznes. Zwłaszcza że to samo można zrobić w wielu innych miejscach. Jest jeszcze handel papierosami, ale i tym trudno się dzisiaj wyróżnić – ten produkt można kupić na każdym rogu, w formie tradycyjnej i elektronicznej.

Do tego wszystkiego można jeszcze dorzucić usługę dystrybucji paczek. Wszak w wizji Orlenu to miał być hit, bo rzecz dzieje się w kraju, w którym Poczta Polska nie radzi sobie z tym zagadnieniem (sprzedaż obrusów jest ważniejsza). Na stronie Ruchu czytamy:

Flagową usługą firmy jest usługa kurierska ORLEN Paczka, uruchomiona we wrześniu 2022 roku. ORLEN Paczka jest dynamicznie rozwijającą się usługą, która w szybki i wygodny sposób dostarcza miliony przesyłek do automatów paczkowych i punktów odbioru. Posiada już ponad 12 tys. punktów odbioru w całym kraju i współpracuje z największymi sprzedawcami na rynku e-commerce.

Niestety, działania w tym kierunku były spóźnione, a konkurencja okazała się zbyt mocna. W większym mieście nie trzeba robić długiej wycieczki, by trafić na automaty paczkowe InPostu, Allegro, ale też np. DPD. I Orlenu. Dla jednych stacje benzynowe, automaty paczkowe i kioski koncernu paliwowego to wizja świetnie uzupełniającego się biznesu, ale inni stwierdzą, że na dłuższą metę to nie ma sensu i prowadzi do kanibalizacji. A nawet jeśli uznamy, że to sprawa drugorzędna, trzeba przyznać, że paczkomatoza stała się naszą rzeczywistością. I jeśli klient ma pod nosem te maszyny, dostępne przez całą dobę, obsługiwane w prosty sposób, to nie będzie zamawiał paczki do kiosku otwartego w określonych godzinach.

Biorąc to wszystko pod uwagę, można zadać pytanie: po co nam kioski Ruchu? Rozumiem, że sporą rolę odgrywa u niektórych sentyment, że kiedyś to było, ale czas tego formatu po prostu minął. Czy dało się tego uniknąć, gdyby biznes doczekał się lepszych decydentów? Możliwe. Dyskusja wydaje się jednak bezzasadna, bo czasu cofnąć się nie da. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości takie błędy nie zostaną powtórzone w przypadku innej rodzimej firmy…
1

Oglądany: 29148x | Komentarzy: 107 | Okejek: 344 osób
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

05.12

04.12

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało