Język polski pełen jest zakamarków, w których to czają się słówka dość często używane w potocznej mowie, ale jednocześnie posiadające bardzo ciekawą etymologię. No bo kto by pomyślał, że biwakowe wiadro do odcedzania kartofelków może mieć coś wspólnego z klasycznym, przytulnym kibelkiem?
W czasach gdy nie było powszechnej kanalizacji, dyskretne wypróżnianie się to coś, o czym można było tylko śnić. Balast więc zrzucało się do wiadra, albo lepiej rzec – do kubła. Ten ostatni wyraz pochodzi z języka niemieckiego i w języku wroga brzmi on
„kübel”. Od tego słowa pochodzi potoczna nazwa miejsca, gdzie król chodzi piechotą, ale także zbiornika na nieczystości oraz… więzienia. W gwarze grypsującej recydywy mianem kiblowania określa się odsiadkę, a sam przytulny gmach mamra to po prostu „kibel”.
Kapujesz znaczy mniej więcej tyle co „czaisz” albo „kumasz”. Zakończenie zdania tym słówkiem nadaje całej sentencji znamiona retorycznego pytania. Nie zawsze więc należy na nie odpowiadać, ale takim zabiegiem rozmówca wymusza na nas jakąś reakcję. Tylko że skąd to „kapowanie” i skąd w ogóle wzięło się „kapewu”? Ano z języka francuskiego. I w sumie to z włoskiego też. „Kapewu” to
przyprawiona francuską posypką wersja włoskiego „capito” (ewentualnego niemieckiego „capiren”). W tym wypadku jakiś dowcipniś stworzył sobie słówko wzorowane na brzmieniu francuskiego „rendez vous” czy „parlez-vous”. Mamy zatem polski wyraz będący sfrancuzowaną wersją słowa pochodzenia włoskiego, kapujecie?
Zawsze tłumaczyłem sobie miano tego fenomenu nazwiskiem odkrywcy, który z całą pewnością zwał się Morganem i niechybnie wyzionął ducha, czołgając się po pustyni. Zanim jednak dokonał żywota, gdzieś tam musiał odnotować swoje spostrzeżenia, c’nie? Otóż okazuje się, że prawda jest znacznie mniej banalna. A korzenie fatamorgany sięgają celtyckich baśni.
Morgana Le Fay to przyrodnia siostra króla Artura, która trudniła się czarodziejskim fachem, chociaż w różnych wersjach legend bywała ona też odrzuconą kochanką monarchy albo spiskującą przeciw niemu wiedźmą.
Tejże kobiecie przypisywano moc tworzenia miraży, które to miały oszukiwać ludzkie oczy. Jedno z takich zwodniczych zjawisk optycznych obserwować można patrząc z greckiej Zatoki Meseńskiej w stronę Sycylii. Wiele osób twierdzi, że na linii horyzontu widać wówczas coś, co przypomina zamek z wysokimi wieżami. Uznano więc, że to dom samej Morgany. A czymże jest sama „fata”? Wyraz ten oznacza we włoskiej mowie „wróżkę”.
Często zastawiałem się, czemu w języku hiszpańskim mianem „el banco” określa się ławkę. Zawsze uważałem za zwykły zbieg okoliczności to, że kawał deski leżącej na dwóch słupkach nosi taką samą nazwę jak instytucja, która bierze na siebie odpowiedzialność za mój ciężko zarobiony pieniądz. Ten pochodzący z łaciny wyraz brzmi też dokładnie tak samo w języku włoskim. Tymczasem w okresie renesansu to we Włoszech właśnie narodził się zawód ulicznych depozytorów cennych kruszców i monet. Oni, wzorem innych kupców, przesiadywali na ławkach i rozłożywszy przed sobą niewielki stragan, przyjmowali na przechowanie od obywateli ich wartościowe skarby. Nie za darmoszkę, ma się rozumieć. Z jakiegoś powodu nieszczęsna ławka stała się symbolem tych
społecznie przydatnych biznesmenów.
Nie trzeba być jakimś szczególnie wybitnym językoznawcą, aby dojść do tego, że wyraz „aerobik” pochodzi z języka greckiego. Wszakże „aeros” to powietrze, a „bios” oznacza życie, więc jasne jest, że chodzi o życiodajne sapanie podczas energicznego pląsania w takt skocznej muzyki. Ciekawostką tu jednak nie jest sama etymologia, ale bardziej geneza narodzin tego sportu.
Aerobik powstał w latach 60. i został opracowany z myślą o treningu dla astronautów. Była to wydolnościowa gimnastyka mająca na celu polepszenie cyrkulacji krwi i zwiększenie tlenowej wymiany w ciele. Autorem tej zdrowej praktyki był doktor Kenneth H. Cooper zatrudniony w amerykańskim Air Force. Na podstawie własnych badań opracował nie tylko cały system ćwiczeń, ale i napisał 19 książek, które w ciągu paru lat zostały przetłumaczone na 41 języków i sprzedały się w liczbie
30 milionów kopii. Dzięki temu aerobikiem zainteresowali się też ludzie niekoniecznie związani z podbojem kosmosu, a w ciągu paru lat od pierwszej publikacji Coopera taki rodzaj treningu stał się niezwykle popularny nie tylko w klubach fitness.
Sranie w banie, można by rzec. Trafnie definiowałoby to bezwartościowy potok słów wypluwanych przez usta niejednego polityka. Wyraz „bzdura” pochodzi od wyrazu „bździć”,
czyli wydalać z siebie gazy trawienne. W tym wypadku – chodziłoby bardziej o popierdywanie buzią. Według Narodowego Centrum Kultury, do literackiego języka „bzdura” wprowadzona została przez samego
Stanisława Reymonta.
To, że Ekwador ma taką, a nie inną nazwę, bo przez państwo to przechodzi równik (po hiszpańsku „el ecuador”) nikogo dziwić nie powinno, natomiast już pochodzenie nazwy innego południowoamerykańskiego państwa – Argentyny – jest znacznie ciekawsze. Hiszpańscy najeźdźcy uwierzyli w legendy o wielkiej górze złota, która na tamtych terenach miała się znajdować. Miejsce to miało być zlokalizowane gdzieś u źródeł Rio de la Plata (czyli „Rzeki srebra”) – tak wywnioskowano na podstawie srebrnych ozdób wykonywanych przez rdzenne plemiona zamieszkujące tamte ziemie.
Ostatecznie słynnej góry nie znaleziono. W każdym razie – nie w tym miejscu...
Taka góra znajduje się w Potosi w Boliwii. Tam faktycznie nad miastem wznosi się potężna góra znana z niewyobrażalnie wielkich źródeł srebra. Nie przeszkodziło to jednak nadać Argentynie nazwę pochodzącą od łacińskiego słówka „argentum”, które oznacza „srebro”.
Śmiejemy się ze „schmetterlinga” i innych niemieckich wyrazów, których wypowiadanie grozi podniesieniem ciśnienia i otwartym złamaniem języka. A przecież nasza ojczysta „dżdżownica” również ma w sobie tyleż gracji, co rozpędzony na kocich łbach buldożer.
Winę ponosi tu… deżdż. Nie znasz tego słowa? Nie dziwię się – zazwyczaj nie używa się go bowiem w mianowniku. Dżdżenie to nic innego jak opady deszczu, więc dżdżysta pogoda to po prostu to, co prawdopodobnie właśnie widzicie za oknem. Jako że język polski ma pewne problemy z zachowaniem dźwięczności na końcu wyrazów, dawny „deżdż” z czasem ewoluował i stał się deszczem. Nie ewoluowała za to dżdżownica i jako stworzenie lubiące wilgotne podłoże nigdy nie stała się „deszczownicą”. Zachowała więc ona swoje szlachetne, wywodzące się z mowy staropolskiej, miano.