Dzisiaj:
- Crawly się doigrał. Policja zaczyna mu się przyglądać
- Jelly Frucik podpala sobie włosy na transmisjach na żywo. Straż pożarna prosi, aby tego nie robił
- Zaproponowane przez Lewicę wolne w Wigilię zostało „uwalone” przez członków koalicji rządzącej
- Dziennikarka, która zapytała Tuska o zeszłoroczną wypowiedź o Trumpie, nie będzie już współpracować z Kancelarią Premiera
Kojarzycie TikTokera znanego pod pseudonimem Crawly? Być może samego pseudonimu nie kojarzycie, ale na pewno znacie jego wybryki. Crawly to ten gość, co przebiera się za skrzata i terroryzuje ludzi. Głośno zrobiło się o nim po raz pierwszy za sprawą jego działalności w Złotych Tarasach w Warszawie. Crawly wchodził do sklepów, za ladę, na zaplecza i ogólnie do miejsc, gdzie wchodzić nie powinien i przeszkadzał pracownikom.
Reakcje na jego „twórczość” są zróżnicowane, jednak zdecydowanie przeważa tutaj złość i zdegustowanie. Co gorsza, Crawly znajduje swoich naśladowców wśród najmłodszych.
Crawly wprawdzie już obiecywał, że wyjedzie za granicę i tam będzie robił swoje filmy, jednak po krótkim pobycie w Turcji znów wrócił do kraju nad Wisłą i dalej robi swoje. Tym razem zdecydował się zdewastować kilka samochodów w centrum Warszawy.
Film na jego kanale jednak nie jest już dostępny. Być może dlatego, że z tego powodu zaczęła interesować się nim policja:
Z dalszych ustaleń policji wynikało jednak, że była to jedna wielka ustawka:
Policjanci w trakcie dotychczasowych czynności ustalili, że samochody, po których skakali uczestnicy happeningu zostały przywiezione na lawetach. Po zdarzeniu, które zostało udostępnione w sieci samochody zostały odwiezione także na lawetach. Obecnie prowadzone są czynności w kierunku art. 51 kw (zakłócanie porządku publicznego).
Nie zmienia to jednak faktu, że swoim wyczynem Crawly przykuł uwagę stróżów prawa. Zamierzają oni przyjrzeć się nieco lepiej jego poczynaniom z ostatnich miesięcy i znaleźć odpowiedni paragraf, dzięki któremu będą mogli narobić mu problemów.
Dodam tylko, że nie wiadomo, skąd tak naprawdę pochodzi Crawly, czy może raczej Vladislav Oliynichenko. Początkowo utrzymywano, że pochodzi on z Białorusi, potem ktoś wspominał rosyjskie pochodzenie, aż w końcu stanęło na tym, że prawdopodobnie pochodzi on z Ukrainy.
Skoro już jesteśmy przy idiotycznych wyczynach tiktokerów, to grzechem byłoby nie wspomnieć o tym, co ostatnimi czasy wyprawia idol dzieci, niejaki Jelly Frucik.
Mężczyzna niesamowicie szybko zdobył popularność wśród najmłodszych dzięki swojemu kontrowersyjnemu zachowaniu – głównie na transmisjach na żywo. Próbował jeść kostki do zmywarek i robił wiele innych mało odpowiedzialnych rzeczy.
Teraz jednak przegiął do tego stopnia, że całe zajście zdecydowali się skomentować strażacy z X-a:
Mężczyzna chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że małe dzieci, które w większości stanowią jego widownię, lubią naśladować tego typu zachowania. A w ich przypadku może to skończyć się znacznie gorzej.
Wyścigi Formuły 1 to jeden z tych sportów, w przypadku którego trzeba mieć naprawdę duże jaja, aby go uprawiać. Tym bardziej może dziwić fakt, iż kierowcy traktowani są jak dzieci przez Międzynarodową Federację Samochodową (FIA). Sprawa jest na tyle poważana, że Stowarzyszenie Kierowców Grand Prix (GDPA) wydało oświadczenie z prośbą, aby zaczęto traktować ich jak dorosłych, którymi przecież są. Całe to zamieszanie związane jest z karą nałożoną na kierowców za... przeklinanie.
Mowa o dwóch przypadkach. Pierwszy z nich miał miejsce we wrześniu tego roku na torze w Singapurze, gdzie Max Verstappen w niecenzuralny sposób określał swój bolid, za co otrzymał karę w postaci prac społecznych. Drugi przypadek miał miejsce niedawno na torze w Sao Paulo, gdzie Charles Leclerc w trakcie konferencji w niecenzuralnych słowach opisywał sytuację, w trakcie której był o krok od poważnego wypadku.
W związku z tym
GDPA wystosowało apel, aby nie karać kierowców za używanie niecenzuralnych słów, jakby byli dziećmi lub jakby ich przekaz kierowany był właśnie wyłącznie do dzieci:
Istnieje różnica między przekleństwami mającymi na celu obrażanie innych a przeklinaniem bardziej potocznie, jak wtedy, gdy opisuje się złą pogodę lub obiekt nieożywiony, jakim jest bolid F1, czy sytuacja na torze. Apelujemy do prezydenta FIA, aby przemyślał swój własny ton i język, kiedy zwraca się do naszych kierowców lub o nich mówi, niezależnie od tego, czy jest to forum publiczne, czy inne. Ponadto nasi członkowie są dorosłymi, nie potrzebują instrukcji przekazywanych w mediach w sprawach tak błahych jak noszenie biżuterii czy bielizny.
GDPA, przy wielu okazjach, wyrażało swoje stanowisko, że kary pieniężne dla kierowców nie są odpowiednie dla naszego sportu. Od trzech lat wzywamy prezydenta FIA do udostępnienia szczegółów i strategii dotyczących tego, jak lokowane są finansowe grzywny FIA i na co są wydawane. […] Ponownie prosimy prezydenta FIA o zapewnienie przejrzystości finansowej oraz bezpośredni, otwarty dialog z nami.
Pamiętacie jeszcze głośny i dość entuzjastycznie przyjęty projekt Lewicy, w którym zakładano, iż Wigilia Bożego Narodzenia miałaby być dla Polaków dniem całkowicie wolnym od pracy? W zasadzie nic nie wskazywało na to, aby projekt miał nie przejść. Ba! Z dużą pewnością mówiło się już nawet, że zostanie on wprowadzony jeszcze w tym roku.
No ale jak to zwykle bywa, plany planami, a życie życiem. No i życie zweryfikowało plany Lewicy. Czy też może raczej zweryfikowali je serdeczni koalicjanci. Lewica chciała bowiem, aby projekt trafił od razu do drugiego czytania z pominięciem leżenia w komisjach.
Niestety przedstawiciele KO i Trzeciej Drogi byli temu przeciwni. A skoro KO było przeciwne, to, jak łatwo się domyślić, PiS był za.
I choć głośno mówi się już o „uwaleniu” projektu, to Lewica zaprzecza:
Ryszard Petru stwierdził, że to głupi pomysł, a już na pewno głupia była próba tak szybkiego procedowania projektu, aby wszedł w życie jeszcze w tym roku:
Czasem tak wiele musi się zmienić, aby tak naprawdę nie zmieniło się nic. W ostatnim czasie dość głośno było o wypowiedzi premiera Donalda Tuska, kiedy to w trakcie swojego wystąpienia na jednym ze spotkań przedwyborczych w Bytomiu stwierdził on, że Donald Trump ma powiązania i jest wręcz sterowany przez Moskwę.
Dziennikarka z „Tygodnika Solidarność”, Monika Rutke, w trakcie niedawnej konferencji postanowiła przypomnieć premierowi jego wypowiedź i dopytać, jak w świetle takich słów wyobraża on sobie budowanie dobrych relacji polsko-amerykańskich.
Tusk próbował zbyć jej pytanie jakimś krążeniem wokół tematu i opisywaniem prezydenta Trumpa. Rutke jednak nie odpuszczała i przypomniała dokładnie jego słowa. Tusk wtedy powiedział, że nic takiego nie powiedział.
Rutke jednak poniosła konsekwencje swojej niesubordynacji i niezrozumienia jasnej aluzji, aby temat zostawić w spokoju. Podsekretarz stanu w Kancelarii Premiera, Agnieszka Rucińska, poinformowała bowiem dziennikarkę, że ta nie będzie już zapraszana na spotkania z premierem.
Rucińska próbowała jednak wybrnąć:
Dziennikarka na koniec dodała krótkie oświadczenie na łamach dziennika, w którym pracuje:
Gdy poprosiłam operatora, żeby nagrywał ich wypowiedzi, jeden z nich zarzucił mi, że mu grożę. Po czym powiedział, że „zgłosi mnie do służb, żeby mnie sprawdzili”. Co to znaczy? Nie wiem, ale faktycznie to brzmiało groźnie.
Cała sytuacja ukazuje, jak trudne jest realia mediów w uśmiechniętej Polsce, jak trudno jest pracować, gdy pewne redakcje są w taki lub inny sposób uprzywilejowane, a inne deprecjonowane.
Dobrze jednak wiadomo, jakie nastroje panują w „Tygodniku Solidarność”, więc tak naprawdę różnie to wszystko mogło wyglądać.