Dziś przeczytacie mi.in. o toksycznej macosze, 30-letnim prawiczku i
naciskaniu na dziecko, będzie też o mobbingu w pracy i powodzie rozpaczy
nad śmiercią Jezusa.
#1.
Tydzień temu zerwałem dokumentnie kontakt z osobą, która sterowała moim życiem przez bez mała 40 lat. Nie czuję nic. Ale po kolei.
Gdy miałem 6 lat, zmarła moja biologiczna mama. Nie wiedziałem wtedy, że mój tata już wcześniej zaglądał do kieliszka. Mama zmarła na raka, to nie miało związku, jednak potem ojciec się kompletnie posypał i rozpił. Mną opiekowała się babcia – nadopiekuńcza dla mnie i rządząca całą rodziną (Niemka z pochodzenia).
Gdy miałem 9 lat, w domu pojawiła się obok ojca nowa pani – najpierw kazała do siebie mówić „ciocia”, a potem bardzo szybko „mama”. Pamiętam zdjęcie szczęśliwego chłopca na ślubie taty i nowej mamy. Chyba ostatnie chwile mojego szczęścia. Niecały rok później w domu pojawiło się malutkie dziecko – moja przyrodnia siostra. Ja zostałem – w ustach macochy – zdegradowany do „debila, tumana, chu.a pierdo..nego” i innych słów, które jako 11-latek poznawałem bardzo szybko. Uczyłem się szkoły przeżycia.
Ojciec pił coraz więcej, coraz częściej były to płyny niegodne określenia alkoholu spożywczego. Macocha z pomocą sobie tylko znanych kumpli ściągała starego z trawników miejskich, choć często wraz z nim przywlekała do domu dość szemraną klientelę kumpli od denaturatu.
Poza jedynym przyjacielem z podstawówki, od liceum nie zapraszałem nikogo do domu – nigdy nie można było mieć gwarancji, co kolega/koleżanka zastanie. Jedyną oazą był mój pokój, 10 m², w którym jednak nigdy nie doprosiłem się zamka od drzwi.
10 lat młodsza ode mnie przyrodnia siostra po przedszkolu przebywała głównie w domu przyrodnich dziadków – ludzi o złotym sercu, którzy jednak nie chcieli znać prawdy o tym, co ich córka, czyli moja macocha, robi ze mną. W ten sposób macocha miała mnie codziennie na kilka godzin.
W domu na futrynie drzwi do kuchni wisiały dwa paski. Zaczynało się zwykle od wyzwisk – za cokolwiek, bez powodu też. Potem policzkowanie. Potem: „Przynieś pas i spuść majtki, przełóż się”. Codziennie. Skończyło się to dopiero tuż przed moją maturą. Nigdy nie chciałem wracać do domu – trzy ucieczki z domu, straszenie wychowawców na obozie próbą samobójczą... to był tylko wierzchołek mojej góry lodowej. Nikt nigdy mi nie pomógł, aby dotrzeć do podstaw.
A jednak w tym wszystkim byłem chyba genialny. W liceum co rusz wygrywałem olimpiady, potem osiągnąłem sukces zawodowy, dochodząc obecnie do kierowniczego stanowiska. Zawodowo jestem spełniony. Ale nie umiałem w ludzi i wciąż nie umiem. Posypało się moje małżeństwo, nie mam koło siebie nikogo. Przyjaciółmi są dla mnie... książki.
Zablokowałem moją macochę w telefonie i social mediach. Już nigdy mnie nie usłyszy, nie spotkamy się. Czasem trzeba kogoś zrzucić do przepaści. Zero wyrzutów sumienia.
#2.
Na szczęście anonimowe wyznania, więc mogę to napisać. Jestem facetem pod trzydziestkę i jeszcze nie byłem w związku tak na serio. Nie uprawiałem jeszcze seksu. Mam swoje upodobania (np. chciałbym być „duszony udami” przez kobietę). Jednak moja wiedza o seksie to czysta teoria. Wszelkie „związki” z dziewczynami były bardziej przyjaźniami i nic z tego nie wychodziło. Trochę jestem nieśmiały, chociaż nie mam problemu z rozmową z kobietami. Często nawet długo gadam z nimi, ale ostatecznie nic z tego nie wychodzi. Inni moi rówieśnicy, a nawet młodsi z mojego otoczenia, się pożenili. Niektórzy mają dzieci. A ja jestem prawie 30-letnim prawiczkiem.
#3.
Kocham mojego syna, ale...
Rodzice naciskali, mąż naciskał, ja się też starzeję (co mi ktoś wytknął), no i zgodziłam się. Odstawię antykoncepcję.
Ciąża okazała się istnym piekłem. Płacz, napady szału, samookaleczenie. Oczywiście poszłam do psychiatry. Coś tam dał, ale niewiele. A ja zasłaniałam lustra w domu i miałam myśli samobójcze codziennie. A do tego dochodziły przecież problemy czysto fizyczne – ból, wymioty, takie tam. Czekałam na poród, żeby tylko to już był koniec. W końcu urodziłam. Bolało bardzo, ale i tak dla mnie było w porządku, przynajmniej psychicznie dobrze się czułam.
No i pojawił się on. Początkowo było dobrze, ale teraz... Mam taki kryzys w małżeństwie, że nie potrafię sobie poradzić. Nie karmię piersią, więc piję (czasem), łykam tabletki na uspokojenie (codziennie) oraz antydepresanty i staram się po prostu nie rozsypać. Oboje z mężem żałujemy tej decyzji. Nigdy więcej.
Tak to jest, jak wszyscy są ważniejsi niż ty. Zmieniłam się, ale cóż. Jest już za późno.
#4.
Nie potrafię w pełni uwierzyć w siebie po mobbingu, który spotkał mnie w pracy. We wcześniejszych firmach byli ze mnie dość zadowoleni. Niestety w ostatniej tak nie było i w końcu sama odeszłam. Zatrudnił mnie szef, który był ze mnie zadowolony – do momentu, kiedy do firmy nie wróciła kobieta, która była moją bezpośrednią przełożoną, a jednocześnie dobrą znajomą szefa.
Od początku mnie nie lubiła. Nie liczyło się, ile rzeczy zrobiłam dobrze. Najmniejszy błąd był wyolbrzymiany i przekazywany szefowi. Jednak nie czepiała się tylko pracy, a mojego stylu bycia, tego, że odżywiam się tak, a nie inaczej, bo jem za dużo sałatek, a za mało mięsa, więc pewnie mam zaburzenia odżywiania (takie plotki rozpuściła w firmie, choć BMI mam w normie, nikt nie zwraca mi uwagi, żebym była zbyt chuda, ona za to ma widoczną nadwagę). Że nie patrzę jej w oczy – na co również jako jedyna osoba w moim życiu zwróciła mi uwagę, więc ciekawe. Zaczęła kłamać szefowi w żywe oczy, o jakieś co prawda głupoty, ale że to ja, a nie ona coś zrobiła, nie dopilnowała. W końcu stwierdziłam, że odchodzę, ale nawet wtedy, kiedy byłam już na wypowiedzeniu, nadal miała do mnie przytyki, a kiedy o cokolwiek zapytałam, to przewracała oczami.
Teraz mam nową pracę, ale nadal w siebie nie wierzę... Ciągle obawiam się, że sytuacja się powtórzy. Choć podejrzewam, że chciała mnie wyeliminować, bo nie spodobało jej się, że początkowo szef mnie lubił, to jednak mimo wszystko siedzi w podświadomości, że może miała rację.
#5.
Trzy lata temu po raz pierwszy zostałam matką. O dziecko staraliśmy się z mężem przez rok. Dziecko urodziło się zdrowe i śliczne i raczej bezproblemowe. Jadło i spało. Gdy urodziłam je przez nagłe CC, wydawało mi się ono obojętne i nie miałam do niego żadnych uczuć, miałam lekkiego baby bluesa… Ustąpiło trochę, jak wróciłam do domu. Jednak przez długi czas nie mogłam sobie z tym dziwnym uczuciem poradzić. To mnie trochę przytłoczyło.
Na początku tego roku urodziłam drugie dziecko. W ciążę zaszłam tak o, bez większego planowania. Z drugim dzieckiem było całkiem inaczej. Popłakałam się ze szczęścia, gdy się urodziło i od początku kochałam ponad życie.
Mam ogromne wyrzuty sumienia. Dlaczego nie było tak z pierwszym dzieckiem? Czuję, że jestem okropną matką, bo nie kochałam od samego początku swojego dziecka, o które się zresztą tak bardzo staraliśmy…
#6.
W wieku około 6 lat zacząłem bardzo rozpaczać nad śmiercią Jezusa. Myślałem, jak by to było dobrze, gdyby nie został ukrzyżowany. Spytacie pewnie, jaki był tego powód. Było mi żal, że on umarł? Byłem mocno wierzącym chrześcijaninem? Nie. Otóż pomyślałem, że gdyby nie umarł, to nie musiałbym już nigdy więcej chodzić do kościoła.
#7.
Pracuję w korpo i dotychczas było fajnie, takie zwyczajne kejpijaje w excelu, ale wszyscy robili swoje, zespół się rozwijał, pozyskiwaliśmy nowych klientów, można powiedzieć, że sielanka. Każdy miał misję i to działało.
Jakiś czas temu korpo zarządziło reorganizację, złączyli kilka stanowisk w jedno tak, że np. dotychczasowy programista nagle musiał się stać architektem itp., dodali nowe szczebelki w strukturze firmy i tego typu rzeczy. Firma wymyśliła, że managera zrobi dyrektorem, a na jego miejsce potrzeba czterech nowych managerów. I tak, zamiast awansować obecnych liderów, którzy znali się na robocie jak mało kto, machina korpo ruszyła i rozpoczęły się rekrutacje. Koniec końców, trzy z czterech stanowisk objęły kobiety, ale to żaden problem, rozmowy kwalifikacyjne przecież się odbyły.
Na ostatniej imprezie firmowej dyro trochę popił i wygadał się, że dostał „sugestię” z góry, że minimum 50% managerów w zespole ma być płci pięknej. Żeby był poklask na konferencjach „Łimen in AjTi” i ładnie w reklamach to wygląda, że firma taka „woke”. Niestety na stanowiska „robotniczych” takiej sugestii nie było (korpo z fabryką na miejscu).
W praktyce wygląda to tak, że liderzy zespołów, którzy aplikowali na stanowiska managerskie i nie dostali ich, zaczęli się zwalniać. Straciliśmy czterech wymiataczy, którzy praktycznie byli filarem tego działu. A żeby było kim rządzić, to nowe managerki zaczęły zatrudniać na stanowiska liderskie swoje koleżanki. Do tego połowę swoich obowiązków delegują na innych.
I tak oto z dobrze prosperującego działu IT nagle zaczęliśmy tracić klientów, jesteśmy w tyle z technologią, każdy projekt ma minimum 50% opóźnienia i niedoszacowanie kosztów idące w miliony, a biedny dyrektor nadal zachodzi w głowę, co poszło nie tak.
Nie, to nie jest prowokacja. To się dzieje w rzeczywistości, tylko o tym się nie mówi. A jak się mówi, to oczywiście problemem na pewno nie jest kumoterstwo, brak kompetencji czy zatrudnianie kobiet na stanowiska managerskie na siłę :)