Dziś dowiecie się, z jakiego powodu zawsze warto zdjąć z półki
butelkę lubrykantu i dlaczego Donald Trump nazwał znanego wokalistę
„gorącą kobietą”. Zaprosimy Was też do Japonii na prezentację bardzo
nietypowego kalendarza oraz przedstawimy niezbyt udany koncertowy powrót
znanego zespołu rockowego.
Amerykańskie wybory prezydenckie już 5 listopada, a Donald Trump robi wszystko, żeby jego nazwisko nie znikało z medialnych nagłówków. Sytuacja, która przytrafiła mu się podczas piątkowego wiecu w Las Vegas, nie jest jednak specjalnym powodem do dumy, a jeden z portali napisał nawet o
„wstydliwym faux pas”. Nicky Jam, 43-letni gwiazdor gatunku reggaeton, oficjalnie popierający kandydata Republikanów, musiał mocno się zdziwić, gdy główny bohater spotkania z wyborcami wywołał go na scenę słowami:
„Znacie Nicky? Jest gorąca! Gdzie jest Nicky?”. Eksprezydent najwyraźniej musiał pomylić muzyka z jakąś panią, bo raczej trudno spodziewać się, że ktokolwiek mógłby uznać brodatą twarz Jama za atrakcyjne damskie lico. Trump po chwili zdał sobie sprawę z wpadki i przyjacielsko poklepał po ramieniu Nicky'ego, tym razem nie myląc jego płci. Wokalista zrewanżował się płomienną przemową: „To honor poznać cię, panie prezydencie. Potrzebujemy cię!” – powiedział pochodzący z Portoryko piosenkarz. Wśród innych artystów popierających kandydaturę Trumpa raczej nie znajdziemy pierwszoligowych nazwisk – bo za takowe trudno uznać takie postaci jak Kid Rock, Lil Pump czy Billy Ray Cyrus.
Prawnik niemogący poradzić sobie z kocim filtrem,
nalot hiperaktywnych dzieci czy
przypadkowa relacja na żywo z posiedzenia na toalecie – w trakcie kolejnych fal powszechnie nielubianego wirusa co chwilę w sieci pojawiały się faile z wszechobecnych wówczas wideorozmów. Cały czas jednak warto pamiętać, żeby podczas mniej lub bardziej profesjonalnego calla oczyścić pole widzenia kamery. Tym razem wsypa przytrafiła się podczas poważnej dyskusji w kanale Sky News, dotyczącej tragicznego pożaru wieżowca Greenfell Tower w Londynie w 2017 roku, kiedy to zginęły 72 osoby.
Dziennikarz Tom Lowe z portalu Building Design może i mówił mądre rzeczy, ale większość osób i tak uwagę przede wszystkim zwróciło na sporych rozmiarów butelkę lubrykantu Liquid Silk dumnie prezentującą się na jego półce. Może to i niezbyt profesjonalne, ale internauci podeszli do tematu ze sporym zrozumieniem i humorem. „Ale dlaczego to jest na półce z książkami w salonie?”, „Przynajmniej wiemy, że używa dobrego lubrykantu”, „Nigdy nie wiesz, kiedy możesz tego potrzebować”, „To się nazywa bycie gotowym na wszystko” – to tylko kilka z wielu podobnych komentarzy.
Już sam powyższy nagłówek mówi chyba za siebie – jeśli coś brzmi kompletnie absurdalnie i abstrakcyjnie, Japończycy prawdopodobnie już to przerobili. Tym razem wprost z Kraju Kwitnącej Wiśni napłynęła informacja o przedsprzedaży gadżetu dla zbyt wkręconych kociarzy: kolejnej odsłony
Good Luck Nyantama ω Calendar. Nyantama to słowo powstałe z połączenia japońskiej onomatopei miauczenia oraz wyrazu „jądra” i, jak nietrudno się domyślić, taki jest też temat przewodni nietypowego wydawnictwa. Inspiracją dla kalendarza była coroczna seria zdjęć kotów w nieskromnych pozach publikowana w tabloidzie Nikkan Gendai, ponoć szczególnie lubiana przez czytelników. Edycję Nyantama na 2025 rok można zamówić na
Amazonie lub
Rakutenie za równowartość około 12 dolarów, a do zakupu dołączany jest specjalny gadżet, czyli przynosząca szczęście karta, oczywiście także z jajecznym motywem. „Poczuj ukojenie dzięki mocy kocich jąder. Ciesz się kocimi jądrami na dwa różne sposoby, dekorując swój pokój kalendarzem i nosząc przy sobie kartę gdziekolwiek kiedykolwiek pójdziesz” – zachęca twórca kalendarza. Czujecie się przekonani?
Jane's Addiction to grupa, która bez wątpienia miała bardzo duży wpływ na muzykę rockową – albumy takie jak „Nothing's Shocking” czy „Ritual de lo Habitual” to dziś już klasyka gitarowego grania. Wieść o powrocie klasycznego składu grupy uradowała jej fanów, jednak
koncertowy comeback w Bostonie zupełnie wymknął się spod kontroli i sprawił, że media rozpisały się o kapeli z Los Angeles w kontekście nieco innym od planowanego. Podczas utworu
„Ocean Size” znajdującego się mniej więcej w 2/3 planowanej setlisty wokalista Perry Farrell zaatakował gitarzystę Dave'a Navarro, szerzej kojarzonego z kilkuletniego epizodu w Red Hot Chili Peppers oraz prowadzenia programu „Ink Master”. 65-letni frontman ponoć nie słyszał się przez huk instrumentów, więc postanowił wyładować frustrację na grającym właśnie solówkę koledze. Navarro nie dał się jednak sprowokować, utrzymując dystans, a pozostali członkowie grupy ruszyli, by powstrzymać krewkiego Farrella. Fani przecierali oczy ze zdumienia, a koncert zakończył się przedwcześnie. Grupa wystosowała wirtualne przeprosiny i zdecydowała o odwołaniu reszty trasy, a w komentarzach oczywiście pojawiły się ironiczne porównania do Oasis.
Jeśli szukacie praktycznego wytłumaczenia określenia „ironia losu”, ostatni dzisiejszy news z pewnością Wam się przyda. Diana Johnson, brytyjska minister stanu do spraw policji i przestępczości,
występowała na konferencji dla istotnych rangą oficerów, gdzie mówiła o rosnącym problemie kradzieży. Kobieta perorowała o „epidemii antyspołecznych zachowań”, odwołując się także do napadów na sklepy i zapewniając, że zadba o jeszcze lepsze wyszkolenie kiepsko radzących sobie z tym aspektem funkcjonariuszy. Gdy Johnson zakończyła przemówienie, zorientowała się, że w międzyczasie ktoś ukradł jej torebkę – w końcu mawiają, że pod latarnią najciemniej. Ministerstwo spraw wewnętrznych nie odniosło się do tych rewelacji, natomiast policja z Warwickshire poinformowała, że zatrzymany – a następnie wypuszczony za kaucją – został podejrzany o zbytnią sympatię do cudzych torebek 56-letni mężczyzna. Podczas niedawnego badania opinii publicznej ponad połowa przepytanych Brytyjczyków stwierdziła, że nie ufają policji w kwestii walki z przestępczością.