Pracuję w sektorze prywatnym. No i śpiewka jest taka sama. Przychodzi dzieciak tak chory, że aż pokłada się na ławce, glut do pasa, kaszel taki, że się wręcz dusi. W szkole na lekcjach nie był, bo „chory”, ale na pytanie, czemu przyszedł na nasze zajęcia, skoro tak źle się czuje, odpowiada: „bo mama powiedziała, że płaci za to i muszę iść”. A potem te same maDki mają pretensje, gdy nagle 3/4 kadry idzie na zwolnienie, bo przecież mając dziennie zajęcia z kilkoma grupami, przewija się z 50 różnych wirusów, glutów etc. I potem szok i pretensje do nas, że chorujemy...
Może nie moja historia, ale cioci, która jest nauczycielem klas 1-3. Dziecko przyszło z dużą gorączką i prawdopodobnie podczas przechodzenia jelitówki, bo na lekcji potrafiło narobić pod siebie, a mamusia tylko przyjeżdżała na chwilę z ubraniami na przebranie, byle tylko nie zabierać go do domu.
To ja napiszę w imieniu nauczycielki przedszkola. Duże przedszkole, nowy rok. Podział na grupy, czyli młode, średnie i starsze. Z powodu nierównej liczby dzieci powstała grupa łączona. Dzieci 3-letnie urodzone w trzech pierwszych miesiącach roku i 4-letnie, które urodziły się bliżej końca roku.
Teraz akcja. Rodzice bulwersują się, że ich 4-letnie dzieci będą cofać się w rozwoju. Ale program nauczania wprowadzony jest oczywiście dla grupy średniej, a to najmłodsze mają gonić program. W ogóle, program nauczania w przedszkolu i cofanie się dzieci w rozwoju z powodu różnicy kilku miesięcy w wieku?
Mama prosiła, aby wycierać dziecku katar dłonią, bo dziecko ma uczulenie na chusteczki.
Byłam wychowawczynią w prywatnej szkole podstawowej. Na początku roku szkolnego wszystkie zadecydowaliśmy, że 4 klasy nie jadą na wycieczkę kilkudniową, tylko na jednodniową. Wiedziałyśmy, że dzieciaki są specyficzne i chciałyśmy je „okiełznać” przed dłuższym wyjazdem. Na pierwszym zebraniu we wrześniu przekazaliśmy informację, że zielona szkoła będzie tylko jednodniowa i więcej informacji podamy w drugim semestrze.
Pierwszy semestr przebiegł dość dobrze. Dzieciaki mnie bardzo polubiły i zaliczyliśmy kilka wyjść do kina czy do teatru. W drugim semestrze wysłałam maila do rodziców z prośbą o deklarację, kto jedzie na zieloną szkołę. Dałam im całą rozpiskę, co będziemy robić, gdzie jedziemy i na jak długo. I się zaczęło. Dzwoni do mnie matka dłuuuugo po zakończeniu moich godzin pracy (odebrałam myśląc, że coś poważnego się stało), mówiąc, że widziała maila i im się ta oferta nie podoba i że to w ogóle nie było robione w konsultacji z nimi (chyba według nich szkoła jest biurem podróży). Ja na to mówię, że niestety, ale WSZYSTKIE klasy 4 tam jadą i miejsce nie podlega dyskusji. Rozłączyłam się mówiąc, że nie mam czasu już rozmawiać, bo zaczynają mi się zajęcia na uczelni. Dostałam kilkanaście maili i SMS-ów w tej sprawie przez weekend. Moja odpowiedź oczywiście była negatywna. W jednym z tych maili był mail zbiorowy od rodziców, którego treść brzmiała mniej więcej w ten deseń, że oni się na tą wycieczkę nie zgadzają, że nie musimy jechać z innymi klasami i że ich dzieci to są „biedne covidowe dzieci, które nie miały jak się zintegrować” (BTW – ta klasa zna się od przedszkola). Przez rodziców miałam parę rozmów z dyrekcją. Moja wicedyrektor stanęła po mojej stronie. Dyro próbował mnie przekonać, żebym posłuchała rodziców. Nie złamałam się i pojechaliśmy na tą jednodniową. Sporo osób z mojej klasy nie pojechało jako wyraz sprzeciwu. Ogólnie to cała sytuacja trwała prawie dwa miesiące. Zakończyła się po rozmowie, na której matka nagabywała mnie, żeby pojechać gdzieś, bo dzieci wtedy się zintegrują. Powiedziałam jej, że szkoła to nie biuro podróży i jeżeli im się nie podoba, to mogą zorganizować coś we własnym zakresie i pojechać z dziećmi.
Takich rodziców tak naprawdę poznałam bardzo dużo, niestety. Najgorsze jest to, że przyprowadzają chore dziecko, faszerują przed żłobkiem syropkami, ale i tak po paru godzinach gorączka u dziecka. Na prośby o szybkie przybycie zawsze ten sam tekst: „ale jestem w pracy”. To praca ważniejsza niż chore dziecko?
Wychowawca kolonijny – mieliśmy zajęcia z robotyki i programowania. Jedno dziecko przydzieliliśmy do grupy bardziej zaawansowanej ze względu na wiek, ale okazało się, że bardzo słabo radzi sobie z obsługą komputera, więc kolejnego dnia przenieśliśmy go do początkującej. Matka przyszła z pretensjami i nie była w stanie przyjąć do wiadomości, że dziecko nie da rady z zadaniami. Programowanie było w Minecraft Education Edition i problem polegał na tym, że nawet nie potrafił się poruszać w grze w odróżnieniu od reszty grupy, co dopiero mówiąc o układaniu bloczków do programów. Tyle co szumu narobiła, to szok.
Wybieranie nowego składu przedstawicieli grupy. Mama, która rezygnuje z pełnienia funkcji zarządcy grupy:
– Ja w tym roku muszę zrezygnować, ale zachęcam państwa, bo to dar Boży, że mamy możliwość uczestniczyć w życiu „przeczkola” i pokazać dziecku, jak bardzo je kochamy.
Przez chwilę pracowałam w żłobku. Prawie 3-letni chłopiec, taki szogun, wulkan energii, najpierw popchnął mniejszą koleżankę, która upadła twarzą na szafę, a potem ją jeszcze docisnął, w konsekwencji czego spuchł jej nos i krwawił. Nie było mnie przy tym, ale spadł na mnie zaszczyt poinformowania rodziców, gdy będą odbierać (ostatnia zmiana), oczywiście poinformowałyśmy telefonicznie rodziców dziewczynki i obserwowałyśmy zestresowane ten biedny nos, a chłopca odseparowałyśmy od grupy. Ojciec małej zaśmiał się, że ostatnio im z łóżeczka spadła i generalnie na wesoło, że dzieci są z gumy. Ojciec szoguna naskoczył na mnie agresywnie, że wciąż słyszy same negatywne informacje ode mnie na temat syna i skoro nie widziałam tego, to dlaczego zakładam, że to jego wina i dlaczego został ukarany.
Rodzice niegrzecznej 2-latki poprosili o włączanie bajek przed snem dla dziecka i o to, żeby na śniadanie dawać jej słodkości, bo w domu jej pozwalają.
Książki mogłabym napisać. Z ostatnich ciekawostek: wpisałam dziecku uwagę za używanie telefonu (moja dyrekcja skrupulatnie tego pilnowała, żeby dzieciaki nie używały komórek). Wpada ojciec, wchodzi na lekcję, wywołuje mnie na korytarz i drze się jak opętany, żądając usunięcia uwagi. Przy okazji nazwał mnie obozowym kapo, stalinowskim oprawcą i komunistycznym katem.
Kiedyś jedno dziecko samo powiedziało, że mama go przywiozła do przedszkola, bo w domu przeszkadza i marudzi.