Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Zawsze byłam tą złą, duma naszej firmy i inne anonimowe opowieści

36 463  
237   60  
Dziś przeczytacie m.in. o matczynej przemianie, dziecięcym marzeniu i flagowym modelu fotela, będzie też o zmyślaniu historii i różnych rodzajach zauroczenia.

#1.


Urodziłam się druga w kolejności (mam kilkoro rodzeństwa). Od najmłodszych lat czułam dystans mojej mamy do mnie. Reszta rodzeństwa była w porządku, tylko ja nie. Co bym nie zrobiła, zawsze było źle (w najlepszym wypadku neutralnie).
Jako pierwsza z rodziny miałam osiągnięcia sportowe (siatkówka, koszykówka, piłka ręczna). To wszystko dzięki mojemu tacie. On zawsze mnie wspierał. Naciskał na to, żebym mogła rozwijać swoje pasje (głównie sport), bo jako jedyny rozumiał, że spełniam się w tym i robię to, co kocham... Załamałam się w momencie gdy trener oświadczył, że klub zbankrutował. Dosłownie świat mi się zawalił. Jedyna moja oaza spokoju została zlikwidowana. Moja mama stwierdziła, że to pewnie przez takie beztalencia jak ja klub musi zostać zlikwidowany (pomimo tego, że trener mnie zawsze chwalił, ona i tak wiedziała lepiej)... Odkąd pamiętam zawsze byłam tą złą. Nieważne co się działo, zawsze wina leżała po mojej stronie (to nie ma znaczenia, czyja wina, przecież mamy kozła ofiarnego pod ręką). Gdy mój obecny mąż mi się oświadczył, zamiast gratulacji usłyszałam: „Mam nadzieję, że wiesz, co robisz”...
Wszystko zmieniło się, gdy urodziły się moje dzieci. Nagle moja mama stała się wzorową mamą (dla mnie) i wzorową babcią (dla wnuków).
Cieszę się, że moje dzieci czują się kochane przez babcię.... Ale ja mam nadal żal i dystans.

#2.

Mając prawie 7 lat, obsesyjnie marzyłem o zejściu po linie przywiązanej do mojego balkonu. Wiele razy wyobrażałem sobie, jak to robię i jak podziwialiby mnie za odwagę ludzie z mojego otoczenia. Szczególnie ojciec, który miał mnie za ciapę.

Pewnego dnia skombinowałem skądś sznur. Ucieszony sam z siebie szybko przystąpiłem do realizacji planu. Wszystko zostało zniweczone przez ojca, który wszedł wtedy do pokoju zapytać mnie o jakaś błahostkę. Dostałem pasem i ogromny opieprz, ale do dziś jestem mu wdzięczny, bo właściwie to uratował mi życie. Mieszkaliśmy na 10 piętrze.

#3.


Ładnych parę lat temu pracowałam dla firmy produkującej krzesła biurowe. Przygotowywałam oferty pod przetargi. Praca ciężka, ale i ciekawa. Tuż obok mojego biura znajdował się tzw. showroom, gdzie eksponowano kilka naszych flagowych krzeseł.

Pewnego dnia przywieźli tam nowy fotel biurowy, najdroższy z całej naszej oferty (jeden fotel kosztował kilka tysięcy euro i zaledwie dwie osoby w Polsce w owym czasie posiadały taki egzemplarz w swoim biurze, w tym prezes naszej firmy). Kierownik marketingu dzień w dzień pilnował, by nikt tego fotela nie macał, nie rzucał nim z boku na bok, bo była to istna duma naszej firmy.

Pewnego dnia, gdy siedziałam po godzinach, a w budynku nie było już nikogo, wykradłam to cudo i resztę wieczoru pracowałam, siedząc na tym właśnie cudzie techniki meblarskiej. Za nadgodziny nikt nie płacił, odebrać też ich sobie nie można było, odebrałam je więc... w naturze.
Nigdy w życiu na żadnym krześle nie siedziało mi się tak dobrze. Nie ma to jak pierdzieć w fotel za kilka tysięcy euro.

#4.

Centrum Warszawy.
Właśnie byłam świadkiem, jak chłopiec ok. 4 lat władował się prosto na ulicę pod koła rozpędzonej taksówki. Na szczęście taksówkarz gwałtownie zahamował, więc nic się nie stało.

Jak się okazało, 20 metrów dalej mamuśka z wózkiem (z młodszym dzieckiem) stała z telefonem i nawet nie podniosła głowy! Zauważyła synka, dopiero jak do niej podbiegł...

Kobieto, gratulacje. Wygrałaś konkurs na Rodzica Roku, nawet o tym nie wiedząc.

#5.


Byłam już pełnoletnia, a w LO mieliśmy bardzo ważny sprawdzian, na który, prawdę mówiąc, umiałam średnio. Już podczas jego trwania poczułam, jak strasznie boli mnie brzuch – jelita skręcały się jak szalone. Biegunka. Każdy z was pewnie to przeżył, więc wiecie, jak ciężko jest w takim momencie wytrzymać. Zapytałam, czy mogę wyjść, bo toaleta była tuż obok sali, ale nauczycielka nie chciała mnie puścić, więc kończyłam pisać sprawdzian coraz bledsza. Kiedy lekcja się skończyła, to już ewidentnie było widać, że coś ze mną nie tak. Psorka się trochę zmartwiła, mówi, że faktycznie coś blada jestem, ale nie miałam czasu na rozmowy, więc coś odmruknęłam i niemalże wypadłam z sali. Tak niefortunnie, że po drodze się wywaliłam i stuknęłam głową w ramę drzwi, niezbyt mocno, ale w połączeniu z wariującymi jelitami na chwilę mnie zamroczyło. Ledwo ludzie mnie pozbierali, a już biegłam dalej do toalety, gdzie nareszcie nastąpiła ulga.
Nic mnie nie bolało, czułam się jak nowo narodzona. Wychodzę z kibelka, a tam cały komitet powitalny w postaci higienistki, psorki i jeszcze innego nauczyciela. Pytali, co też mi się stało, ale nie chciałam im opowiadać o swoich biegunkowych problemach i wyjaśniłam, że po prostu zasłabłam. Higienistka zapytała, czy przez chwilę byłam całkiem nieprzytomna, a ja potwierdziłam, bo myślałam, że wtedy dadzą spokój.
Nie spodziewałam się, że zrobi się z tego niezła awantura. Usadzili mnie u higienistki, gdzie znowu odezwały się jelita, pobladłam i zaczęłam chylić się ku dołowi, żeby wytrzymać. Dalej nie przyznawałam się, że to biegunka, więc... wezwali pogotowie, bo wyglądałam aż tak źle.
Co najlepsze, okazało się, że czegoś mi tam we krwi brakuje, więc dostałam kroplówki, zwolnienie i takie tam.
Ostatecznie przez zwykłą, mówiąc brzydko, sraczkę, udały się dwie rzeczy:
– stwierdzono u mnie cukrzycę
– pani psorka bardzo mnie przepraszała i pozwoliła napisać sprawdzian jeszcze raz, bo poszedł bardzo źle (tak, pewnie dlatego, że się nie nauczyłam).
I tylko mama się dowiedziała, że po prostu mnie przycisnęło.

#6.

Zaczynam się bać, że mogę być mitomanem. Już w dzieciństwie występowały sytuacje, gdzie usłyszałem jakąś historię, a później dodając parę szczegółów, mówiłem ludziom, że to moja historia. Teraz gdy jestem dorosły nie zdarza mi się często kłamać, a gdy już to zrobię, mam straszne wyrzuty sumienia, co nie daje mi spokoju. Gdy poznaję nowych ludzi, kłamię na temat swojego pochodzenia, mówię, że jestem z innego miasta, że mieszkałem tu i tam, bla, bla, bla. Nie wiem po co ani czemu to robię, skoro nie czerpię z tego żadnych korzyści. Może potrzebuję atencji, uwagi, której w dzieciństwie nie dawali mi rodzice? Wiem na pewno, że czas coś z tym zrobić, póki nie będzie za późno i stracę osoby, na których mi zależy.

#7.


O tym, że są różne rodzaje zauroczenia, dowiedziałem się parę lat temu.

W liceum poznałem Martę – mądra, ładna, zrównoważona. Zakochałem się. Zostaliśmy parą, mówiono, że pasujemy do siebie idealnie. Na studia wybraliśmy się do różnych miast, które były w bliskiej odległości od siebie, dlatego też mogliśmy się odwiedzać raz na tydzień. Na studiach poznałem wielu fajnych ludzi. Jednym z nich był Kuba, który stał się jednym z moich najbliższych przyjaciół. Na magisterce Kuba związał się z Izą i po prostu oszalał na jej punkcie. Była piękna, inteligenta, trochę ekscentryczna, trochę marzycielka. Początkowo traktowałem ją z dystansem, ale potem okazało się, że to super dziewczyna. Pamiętam, jak z pełnym zapałem Kuba opowiadał mi o niej, o ich spotkaniach, o tym, jaka jest wspaniała. Wierzyłem mu, aczkolwiek trochę mnie bawiło to jego pierwsze zakochanie, trochę czekałem, aż mu w końcu przejdzie i będą taką normalną parą.

Miesiące mijały, a ich „miesiąc miodowy” nie mijał. Kuba opowiadał, jak to Iza się nim opiekowała, gdy był chory, jak zawsze czeka na nią na dworcu z kwiatkiem, jak celebrują każdą rocznicę, jak piszą sobie sekretne wiadomości na murach miasta, jak uczą się razem nowych rzeczy, mają szalone marzenia. Dużo o tym myślałem i z pewną goryczą patrzyłem na mój stabilny związek. Z Martą nigdy nie mieliśmy szalonych planów, nie zaskakiwaliśmy się ręcznie robionymi prezentami, nigdy nie wyczekiwaliśmy na siebie na dworcu z kwiatami czy transparentem. Wszystko było takie stabilne, poprawne, dobre. Myślałem, że może życie nabierze koloru, gdy Marta ze mną zamieszka, ale tak się nie stało.

Nie wiem kiedy, ale w pewnym momencie złapałem się na tym, że jestem zafascynowany opowieściami Kuby i Izy o ich związku, ich relacją. Lubiłem na nich patrzeć, gdy są razem, lajkowałem ich zdjęcia na fejsie, na każdą opowieść czekałem jak na nowy odcinek serialu. Nie byłem zakochany ani w Izie, ani w Kubie, po prostu w ich związku – byli czymś, na co zawsze czekałem. Kiedy oznajmili, że wyjeżdżają za granicę, żeby w końcu spełnić swoje marzenia, byłem w szoku. Marta uznała, że są idiotami, bo rzucają dobrze płatną pracę dla jakiejś mrzonki, że jadą tak „na hurra” i że na pewno im się nie uda. To nam ma się udać w życiu, bo jesteśmy tacy poukładani.

Teraz minął rok od wyjazdu Kuby i Izy. Żyją szczęśliwie w mieście, o którym zawsze marzyli, znaleźli prace marzeń, biorą ślub. A my z Martą, cóż... Rozstaliśmy się w momencie kiedy zmieniłem pracę na taką, gdzie co prawda się mniej zarabia, ale moja satysfakcja jest dużo większa. Wykrzyczała mi, że to nieodpowiedzialne, że to fanaberia i powinienem zbierać na nasze wspólne życie. Tyle że ja tego naszego wspólnego życia jakoś nie widziałem. Wolę być sam niż żyć w poukładanym związku, gdzie wszystko jest „od do”.
4

Oglądany: 36463x | Komentarzy: 60 | Okejek: 237 osób
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

06.10

05.10

04.10

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało