Łatwo jest wytknąć kogoś paluchem i wyśmiać na publicznym forum
twierdząc, że ten ktoś gada absurdalne bzdury. Kiedy jednak
okazuje się, że osoba, z której tak głośno drwiliśmy, w
rzeczywistości miała rację, trzeba też umieć uderzyć się w
pierś i przyznać się do pomyłki w ocenie. Niestety nie każdemu
przechodzi to przez gardło.
Większość osób
wychowanych na kinie lat 80. kojarzy tego aktora z klasycznych już
produkcji w stylu „Goonies”, „Stand by me”, czy chociażby
„The Lost Boys”. Swego czasu artyście temu zwiastowano wielką
karierę. Ta niestety została przekreślona, kiedy wchodzący w
dorosłość Corey zaczął ćpać. Szybko też uzależnił się od
alkoholu, a jego walka z nałogami stała się bardzo rentownym
tematem dla amerykańskich brukowców. Po latach aktor publicznie
zaczął wypowiadać się na temat źródeł swoich problemów z
używkami.
Feldman swego czasu tworzył ekranowe duo z innym młodym
gwiazdorem – Coreyem Heimem, z którym to wspólnie wystąpili w
kilku kinowych hitach. Obaj, jak twierdził artysta,
mieli też paść
ofiarami molestowania seksualnego z rąk wpływowych osób z
hollywoodzkiego światka, a jednym z mężczyzn, który dopuścił
się brutalnego gwałtu na Haimie był rzekomo sam Charlie Sheen.
Im
głośniej Feldman wypowiadał się na temat tych ataków, z tym
większą krytyką się spotykał. Zarzucano mu kłamstwa i działanie
na szkodę amerykańskiego przemysłu filmowego. Głosy oburzenia
znacznie jednak przycichły po 2017 roku, kiedy to świat obiegła
głośna sprawa producenta Harveya Weinsteina i jego seksualnych
„przygód”, których ofiarami padały głównie młode aktorki.
Jak wiemy proces zakończył się skazaniem filmowca na 23 lata
więzienia i przyczynił się do nagłaśniania innych przypadków
gwałtów i molestowań z rąk hollywoodzkich szych. Wówczas to
wrócono do sprawy Coreya Feldmana i wygłaszanych przez niego
zarzutów.
Aktor zaczął pojawiać się w programach telewizyjnych,
powstawały dokumenty o nim oraz o jego dawnym przyjacielu z planów
filmowych, a sam artysta napisał biografię, w której opisał
krzywdy jakich doznał. Ile z tych rewelacji jest prawdą? Trudno
powiedzieć – Feldmanowi zarzuca się naginanie faktów, a nawet i
on sam został posądzony o molestowanie seksualne swoich dawnych
współpracownic.
W 1978 redakcja
jednego z programów BBC zaprosiła do studia, będących na
szczycie popularności, członków kapeli Sex Pistols. Jako że
artyści słynęli z dość ciętego języka i raczej nie mieli
oporów przed kontrowersyjnymi wypowiedziami, dla dziennikarzy tacy
goście byli wyjątkowo wdzięcznymi rozmówcami. Również i tym
razem nie obyło się bez małego skandalu. Kiedy redaktor zapytał
Johnny’ego Rottena, czy ten chciałby kiedyś wystąpić przed
kamerą, jako filmowy aktor, artysta odpowiedział, że owszem, ale
pragnąłby zagrać w scenie, w której mógłby kogoś uśmiercić.
Kiedy rozbawiony dziennikarz zapytał o to kim miałaby być ofiara
Rottena, ten wypalił:
„Nie wiem, chcę
po prostu nakręcić o tym film. Chcę zamordować Jimmy'ego Savile'a
- to hipokryta. Jestem przekonany, że interesują go wszelkiego
rodzaju obskurności, o których wszyscy wiemy, ale nie wolno o nich
rozmawiać. Znam pewne plotki... Założę się, że żadna z nich
nie zostanie nigdy opublikowana.”
I miał rację –
ta wypowiedź została wycięta z wywiadu, a sam muzyk dostał bana
na występy w BBC.
A kim był ten cały
Savile? Ano jednym z weteranów brytyjskiego dziennikarstwa –
zarówno radiowego, jak i telewizyjnego. Przez lata prowadził
program „Top of the Pops”, ale także jako „pierwszy brytyjski DJ" rozkręcał głośne imprezy. Za swoje zasługi dla rozwoju
tamtejszego dziennikarstwa odznaczony został Orderem Imperium
Brytyjskiego, a nawet otrzymał tytuł szlachecki. Spotkał się też
z Janem Pawłem II, który to wręczył mu Order Świętego Grzegorza
Wielkiego.
Wypowiedź Rottena
była o tyle szokująca, że Jimmy Savile w tamtym czasie pracował
dla BBC, więc muzyk w zasadzie zażyczył sobie zabicie kolegi z
redakcji dziennikarza, któremu udzielał wywiadu.
W 2012 roku, czyli
parę już ładnych miesięcy po śmierci Savile’a policja uznała,
że najwyższy czas bliżej przyjrzeć się plotkom na temat słynnej
gwiazdy brytyjskich mediów. Szczególnie zaś –
plotkom na temat
jego rzekomej słabości do małoletnich dziewczynek… Przesłuchano
ponad 300 osób, które uważały, że dziennikarz dopuścił się na
nich ataków seksualnych. Wyniki śledztwa Scotland Yardu był
wstrząsające – okazało się, że Savile będąc wolontariuszem w
szpitalach dziecięcych regularnie gwałcił zarówno małolaty obu
płci, jak i osoby starsze, a personel jednej z placówek twierdził
też, że Jimmy miał także dopuszczać się aktów nekrofilii.
Łącznie, z całą pewnością można stwierdzić, że dziennikarz
przynajmniej 214 razy popełnił przestępstwo molestowania seksualnego, w tym minimum 34 gwałty, głównie na nieletnich dziewczynkach.
Zapytany o
opublikowanie tych rewelacji Johnny Rotten nie krył rozgoryczenia –
według niego o niemoralnym zachowaniu dziennikarza wiedzieli
wszyscy, ale nikt nie chciał tego tematu podnosić.
Można Sinead nie
lubić za kontrowersyjne, podobno wynikające z jej psychicznych
chorób, zachowania, ale jedno trzeba przyznać – babeczka miała
nieziemski głos i wielki talent. No i nie miała obaw przed głośnym mówieniem tego, o czym dziś już wszyscy wiedzą...
Po tym, jak artystka zdecydowała
się nagrać swoją wersję raczej mało znanej kompozycji Prince’a,
jej kariera nabrała rozpędu, a sama gwiazda zaczęła pojawiać się
w programach telewizyjnych. Jednen z takich występów przed kamerą
miał miejsce w 1992 roku, kiedy to O’Connor wystąpiła w Saturday
Night Live. Wówczas to, po odśpiewania swojej interpretacji utworu
Boba Marleya pt. War” stanęła przed kamerą i ostentacyjnie
podarła zdjęcie przedstawiające Jana Pawła II.
„Walcz z
prawdziwym wrogiem!” - krzyknęła zanim zniknęła z wizji.
Po tym
wydarzeniu, dyrekcja stacji NBC zalana została krytyką, a kolejne
koncerty Sinead gromadziły ludzi, którzy bezlitośnie wygwizdywali
artystkę. Trzeba przyznać, że kontrowersyjne zachowanie gwiazdy
odbiło się sporym uszczerbkiem na jej karierze.
O’Connor
pochodziła z bardzo wierzącej rodziny, a fotografię, która
zniszczyła na oczach świata dostała od swojej matki.
Bogobojna rodzicielka artystki obrazek ten traktowała niemal jak relikwię. Podarcie go, jak sama Sinead potem tłumaczyła, miał być wyrazem protestu przeciw głowie
kościoła katolickiego, która to głowa regularnie zamiatała pod
dywan sprawy molestowania seksualnego dzieci przez duchownych. Dziś,
taka forma manifestu swojego oburzenia nikogo by już nie zszokowała
– stosunek Jana Pawła II do księży dopuszczających się
brzydkich czynów wobec małoletnich jest już powszechnie znany. Z
opublikowanego trzy lata temu raportu Sekretariatu Stanu Stolicy
Apostolskiej jasno wynika, że Wojtyła nie tylko przywrócił do
kościelnych łask Theodore’a McCarricka - amerykańskiego duchownego posądzanego o
pedofilię, ale i awansował go na
arcybiskupa, a później – na kardynała. Nie jest to jednak jedyny
przypadek niewłaściwego „radzenia sobie” z kłopotliwym tematem
zboczeńców w Kościele przez wysoko postawionych hierarchów, a
publiczne krytykowanie tego procederu jest dziś moralnie
uzasadnione.