Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych XCVII

21 176  
1   3  
BUM BĘC KLIKWęgry - kraj pełen cienkich szklanek. Wojna na śnieżki z niespodzianką zakończyć dobrze się nie może. A krwawy dart to już szczyt hardkoru. Zatem jak widać otwieramy kolejną stronę naszej księgi...

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

WĘGRY

Miałam 5 lat, a mój brat 8, gdy rodzice zabrali nas na wczasy na Węgry (to były lata 80 więc i zazdrość w oczach sąsiadów uzasadniona). Po kolejnym zwiedzaniu jakiejś uroczej wsi poszliśmy się posilić i napić do restauracji. A jak szaleć, to szaleć, więc poprosiłam o coca-cole, którą dostałam w wysokiej cienkiej szklance, tak cienkiej, że gdy zacisnęłam na niej swe mleczne ząbki, jej górny fragment został mi w ustach. Możecie sobie wyobrazić panikę moich rodziców i błagalne prośby, żebym tego szkła przypadkiem nie połknęła. Nie bardzo wiedziałam, o co ten cały hałas, ale posłusznie wyplułam szklankę (a raczej jej pogryziony przeze mnie fragment) na dłoń mojej rodzicielki, która oddala to co zwróciłam kelnerowi. Nie minęło 5 minut, gdy biegający wokół stolików z innymi dziećmi mój brat, wpadł z całą siłą ośmiolatka na kelnera (tego samego, który zabrał resztki mojej szklanki), niosącego tacę pełną kufli piwa.
Widok był przezabawny - przewrócony na plecy kelner, leżący na nim wrzeszczący w niebogłosy ośmiolatek i wielka kałuża piw. Jak można się domyśleć rodzice i inni pełnoletni uczestnicy wycieczki nie byli zadowoleni ze straty piwa, uprzejmie podnieśli kelnera, wcześniej brutalnie zrywając z niego mojego brata. Kelner wstał, otrzepał fartuch, zapewne też sobie zaklął i przysłał kolegę do dalszego obsługiwania zagranicznych gości. Mam tylko nadzieję, że ja i mój brat nie przyczyniliśmy się do negatywnego wizerunku Polaków za granicami Kaczogrodu. Pozdrawiam węgierskich kelnerów.

by Valencia.thebest @

* * * * *

MŁOTKIEM GO!

Początek roku 1982, czyli stan wojenny - ja lat 10 no i fascynacja wszelaką pirotechniką, może właśnie ze względu na te czasy? Miałem wtedy solidny pręt z mosiądzu z centralnie wywierconym otworem, prawie jak w pistolecie lufa. Tam ładowało się siarkę oczywiście pieczołowicie ściąganą z zapałek, za pocisk robiły ojca nity z wypukłym łbem, potem tylko podgrzanie tego nad świeczką i porządne BUM w bezpieczna stronę za domem. Pewnego razu lądując moją broń w piwnicy - kotlowni, trzymając pionowo do góry chciałem dobić mój pocisk młotkiem. Efekt? Wytrącony z reki młotek, kupa dymu, pisk w uszach, wpadająca mamuśka z okrzykiem "Co się stało!". Zachowując przytomność umysłu odrzekłem: "Nic coś w piecu CO walnęło". Potem oglądając sufit przełknąłem ślinę widząc wyrwę na jakieś 2 cm głęboką. To było łatwe do naprawy, z głową było by gorzej. Bynajmniej nie zaniechałem wtedy mojego "hobby" tylko trochu więcej uważałem przeładowując broń.

by Hrabiax @

* * * * *

INFO DLA TATY

Historia ta wydarzyła się, gdy miałam około 10 lat, w Śmigus Dyngus. Udawałam się właśnie w stronę kościoła, co by pomodlić się za zmartwychwstałego Jezusa, gdy stwierdziłam że moja psiapsióła może mi towarzyszyć w modlitwie. Okazało się że kumpela miała wolny dom, gdyż jej rodziciele z rodzeństwem udali się na wieś w celach odwiedzin rodziny, a ona jako że chorowała, została w domu co by zarazków nie roznosić. Jako że dzień był dość specyficzny postanowiłyśmy dotrzymać tradycji i za pomocą butelki po Ludwiku umieszczonej i ukrytej w oknie z radością atakowaliśmy nieświadome niczego moherowe berety wracające z mszy. Jednak zabawa szybko stała się nudna i trzeba było wymyślić coś innego. Wieść o tym że koleżanka ma wolną chatę szybko rozniosła się wśród okolicznej dziatwy i mieszkanie koleżanki stało się centrum dowodzenia. W mieszkaniu nagle pojawiło się około 20 osób z wiadrami, aby uzupełnić zapasy i bawić się dalej. Wszystko byłoby ok, gdyby pole bitwy nie przeniosło się do mieszkania. Po około 10 minutach wszystko pływało, wody po kostki i ogólna makabra. Kumpela ostro się wkurzyła wygoniła całe towarzystwo z domu i zaczęła szacowanie zniszczeń. W pokoju jej brata (fan elektroniki, wszelkich kabelków i przewodów) była strefa zagrożenia numer jeden, gdyż wiadomo prąd i woda to mieszanka iście wybuchowa. Kumpela rzuciła się na ratunek wszelkich instalacji, co by brat nie zajarzył, że coś nie tak. Nagle jak nie pierdyknie! Wywaliło korki w całym domu. My zupełnie załamane (brak prądu, mieszkanie zalane) postanowiłyśmy uciec z domu. Zostawiłyśmy informację dla rodziców o następującej treści: "Nie wiem co się stało z prądem. Tato nie bij". Wróciłyśmy do domu około 10 wieczorem (wyszłam z domu o 10 rano). Dupska bolały ze 3 dni.

by Lucia_k

* * * * *

BRZUSZEK

Od zawsze jako szczyl jeździłem na wieś do babuni, by spędzić tam niezapomniane chwile pełne radości i niejednokrotnie bólu.
Po sianokosach cała wujowa stodoła wypełniona była pachnącym sianem, a moja (wraz z kuzynem) zabawa polegała na wspinaniu się po pionowo stojącej belce (belka drewniana - taki stempel podtrzymujący zadaszenie) na szczyt stogu (wysokość jakieś 5-6 metrów) i skok na mniejszy stóg zbitej słomy. Skok zawsze kończył się szczęśliwie, natomiast pewnego razu wspinaczka skończyła się niezbyt fajnie da mnie. W połowie podroży do góry, najzwyczajniej w świecie omsknęły mi się moje chude nóżki i zjechałem, trzymając się niczym strażak, po belce na sam dół, po drodze rozpruwając sobie prawie brzuch o wystający z belki gwoźdź. Ręce pełne drzazg tez trochę bolały.

KRWAWY DART

Wraz ze wspomnianym kuzynem wymyśliliśmy sobie idiotyczna zabawę w można to nazwać przedpotopowym krwawym dart’em. W wujowym warsztacie znaleźliśmy elektrody do spawania, zaostrzyliśmy jedną z końcówek, a na drugiej zamocowaliśmy lotki w postaci piór wyrwanych z gęsiego skrzydła (oj jak te gęsi tego nie lubiły). Z tak przygotowanym sprzętem wychodziliśmy najczęściej wieczorem (gdy wszyscy pomęczeni leżeli juz w wyrkach) na dwór i z całej siły rzucaliśmy do góry na trzyyyyy czeeeee ryyyy, po czym pędem chowaliśmy się pod drewniany wóz drabiniasty służący do zwózki siana z pola. Lotki spadały i wbijały się w glebę i tak wkoło Macieju. Dobrze się domyślacie. Pewnego razu jeden z nas nie zdążył (tym razem kuzyn) i musiał wrócić ze strzałką wbitą w czachę do domu. Oprócz spuchniętego łba były tez popuchnięte tyłki, bo dostaliśmy niezły wpiernicz.

C 360 RALLY

Mięliśmy wówczas z kuzynem Kaziem już po 12 - 13 lat. Zawsze w niedzielę cała rodzinka wybierała się do kościoła, bo wiadomo - naród na wsi bogobojny. Tym razem zaplanowaliśmy z Kaziem, że pójdziemy na mszę w sobotę wieczorem, żeby w niedzielę mieć półtorej godziny nieskrępowanego przez nikogo czasu na wygłupy. Gdy rodzinka w całości wybrała się na niedzielna msze, my zapakowaliśmy tyłki do ciągnika marki Ursus C360 (na wsi to normalne, że gówniarze jeżdżą traktorami) i dawaj do lasu. W tym miejscu należy się słowo wytłumaczenia: Rzeczony Ursus to maszyna typowo jednoosobowa, tzn. posiada jeden "fotel kierowcy". Pasażer, czyli ja, jadący C360-tka ma dwa wyjścia - albo jazda z tylu na stalowej belce, albo jazda wewnątrz w pozycji "siedząc" na wieeeelkim błotniku plecami do bocznej szyby. Ja wybrałem ten drugi wariant. Siedzę więc sobie w kabinie na błotniku i podziwiam umiejętności rajdowe kuzyna, gdy nagle ciągnikiem potężnie zakołysało na boki, mnie rzuciło na boczną szybę, szyba wyleciała na zewnątrz wraz z uszczelką a ja za nią. Walnęliśmy o glebę (tzn. ja i szyba) dość potężnie. Na szczęście ocaliłem jakoś czaszkę i tylko ból pleców przez kolejne dwa tygodnie przypominał mi o totalnej głupocie jaka się wykazaliśmy. Oczywiście wszystko się wydało, bo rozbitej w drobny mak szyby nie dało się ukryć ani posklejać. Tyłek też bolał.

by JimiEjcz @

* * * * *

NIESPODZIANKA

W wieku szkolnym (3 - 4 klasa podstawówki), najlepszą zabawą była wojna na podwórku powiązana z rzucaniem bryłkami ziemi (komputery i Internet to dopiero w programie SONDA pokazywali). Jakie było niejednokrotnie zdziwienie gdy w bryłce ziemi była "mała niespodzianka" w postaci kamienia. I właśnie taką "niespodzianką" dostał mój kumpel w nogę od mnie. Złość jego oczywiście szybko minęła w momencie gdy Ja oberwałem także od niego, tyle że Ja dostałem w głowę i to z takim impetem że nagle poczułem ciepłą i lepką maź na moich plecach. W sumie nic wielkiego (tak mi się wydawało), założyłem kaptur od bluzy na głowę aby nie straszyć w drodze do domku. W domu była tylko moja starsza siostra z kolegą, chciałem jej pokazać że mam małe KUKU na głowie i zdjąłem kaptur. Jakie było moje zdziwienie gdy z kaptura wylała się masa krwi. Pamiętam tylko, że wpierw mdleje kolega mojej siostry, a później mi się jakoś tak słodko zrobiło. Przedpokój wyglądał jak przedsionek do rzeźni albo scena z dobrego horroru - pełno krwi i dwa ciała w niej - moje i kolegi siostry. Do dziś na głowie mam solidną 10 centymetrową bliznę i chyba nie do końca wszystko w głowie poukładane.

by HassanBey

* * * * *

OSTATNI SKOK

Miałem nie więcej niż 4 latka (stąd sytuację znam tylko z opowieści rodzinnych).
Do moich rodziców (jeszcze wtedy z nimi mieszkałem) przyszli znajomi, była babcia i wiele innych dorosłych osób. Ja jako niewyżyty smarkacz latałem za plecami gości, "uprzyjemniając" im pobyt, odbijając się od poduszek skakałem im na plecy. Jakie było moje zdziwienie gdy po takim skoku jeden z gości zrobił unik, a Ja z całym impetem wyrżnąłem w parapecik - taki murowany nie jakiś tam plastik czy drewno. W wyniku bliskiego spotkania z materią twardszą niż moje ciało, było przegryzienie dolnej wargi na wylot. Krew sikała strumieniami, więc rodzice nie zastanawiając się długo zabrali mnie na pogotowie, gdzie na moje szczęście nie było chirurga. Z wargą wyglądającą jak po zderzeniu czołowym z pociągiem, wróciliśmy do domu gdzie w domowych pieleszach mamusia doprowadzała mnie do porządku. Do dnia dzisiejszego unikam jakichkolwiek skoków. Nawet tych które wyglądają na bezpieczne.

by HassanBey

* * * * *

PISTOLETOWO

Kiedyś z kolegami bawiliśmy się pistoletami na kulki (a tak się mówi, żeby nie celować do ludzi). Znajomy bawił się takim jednym pistoletem, z którego wcześniej wystrzelał wszystkie kulki. Zaciągał - celował - strzelał i tak kilka razy, przy czym strzelał tylko powietrzem. No i tak w pewnym momencie bierze, zaciąga, przykłada kumplowi do skroni i strzela.
Gdy odciągnął rękę, z lufy wypadła kulka, a nasze zdziwienie przerywał tylko płacz postrzelonego kolegi. Skroni nie przebiło, ale odtąd nigdy więcej nie celowaliśmy do ludzi z pistoletu na kulki.

Będąc już przy pistoletach, to kiedyś chciałem sprawdzić czy nabój kapiszonowy, który wziąłem do ręki jest dobry czy może zużyty. Oczywiście musiałem na niego spojrzeć, więc odwróciłem go wybuchającą stroną w stronę oczu, ściskając go przy tym mocno. Kapiszon wystrzelił. Tydzień leżałem w szpitalu mając zaprószone 70% oka, a wszystko co nim widziałem było zamglone. Cale szczęście oko zagoiło się całkowicie i szybko. Widzę normalnie.

ROWEROWO

Po pewnym czasie używania roweru rozregulowały się w nim hamulce, które praktycznie w ogóle przestały działać. Tata się wziął i zrobił. Po czym kazał mi przetestować, więc ja pojechałem na koniec pewnej długiej, prostej drogi i mocno się rozpędziłem. Gdy prędkość była odpowiednio duża, ja przyzwyczajony do niesprawnych hamulców, nacisnąłem oba jednocześnie. Po sekundzie okazało się, że szczególnie przedni hamulec sprawuje się nadzwyczaj dobrze. Ale ja już leciałem wtedy na asfalt, a rozpędzony rower przewracał się za mną. Skończyło się poharatanymi kończynami oraz obolałym kręgosłupem i głową na wskutek uderzenia w nie lecącego roweru.

by Maciodb

* * * * *

STARY A GŁUPI

PERFUMY

Lato - upały niemiłosierne - około 33 stopnie. Ojciec dostał od pewnego dobrego ducha nawóz. Efekt metabolizmu gromady wesołych gołębi, aby mógł sobie grządki na działce podsypać. Towar załadował do auta, auto do garażu. Niestety pamięć już nie ta i nawozu z auta nie wyciągnął. Efekt - po paru dniach gdy otworzyło się garaż, człowiek uklęknął jak przed objawieniem Świętej Trójcy. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że w ramach akcji "precz ze smrodem", szanowny rodzić zakosił matce flakon perfum, który to wylał za jednym zamachem na tapicerkę. Efekt był bardziej niż piorunujący. Przynajmniej komunikacja miejska dostała zastrzyk gotówki na najbliższe dwa miesiące.

by Czyposlaw

Traumatycy, wzywam Was! Opisujcie i wysyłajcie! Świat i strona główna Joe Monster należy do Was. Przeżyłeś traumatyczną przygodę i chcesz, aby świat się o niej dowiedział? Nic prostszego! Klikaj w ten linek i pisz! W tytule maila wpisz WKZT, to mi bardzo ułatwi zbieranie opowiadań.

UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

Oglądany: 21176x | Komentarzy: 3 | Okejek: 1 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało