Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Najdłuższy wyścig samochodowy w historii: 20 tysięcy kilometrów na „wozach z silnikiem”

15 072  
123   8  
W chłodny poranek 12 lutego 1908 roku ćwierć miliona ludzi wyszło na ulice Nowego Jorku, aby na własne oczy zobaczyć początek wielkiego wyścigu samochodowego. Punktem końcowym wyścigu, który rozpoczął się na Times Square, był Paryż!

Sześć załóg – amerykańska, niemiecka, włoska i trzy francuskie – musiało przeprawić się przez kontynent północnoamerykański, wjechać do Rosji przez Cieśninę Beringa (zakładano, że woda jest zamarznięta), a następnie przez Syberię i Europę Wschodnią dotrzeć do francuskiej stolicy.


Na tę przygodę zdecydowali się znani śmiałkowie, o których wyczynach niejeden raz pisały gazety. Byli wśród nich ludzie różnych klas – od prostego mechanika z Buffalo po przedstawiciela szlacheckiej rodziny niemieckiej. Prezes Thomas Motor Co. ogłosił, że pierwsza załoga, która przybędzie do Paryża, otrzyma tysiąc dolarów. Ale to nie pieniądze sprowadziły odważnych ludzi na niebezpieczną wyprawę, ale pragnienie zdobycia nieśmiertelnej chwały.



Generał major George McClellan miał rozpocząć wyścig strzałem z pistoletu dokładnie o godzinie 11. Spóźnił się jednak, a potem ktoś, nie czekając na generała, wystrzelił w powietrze. Samochody ruszyły. Najpotężniejszy z nich – amerykański „Thomas Flyer” – miał pod maską 72 KM i ciężki 9-litrowy silnik. Reszta nie miała nawet 40 „koni”.



Rywale opuścili Nowy Jork. Droga bywała różna. Wyładowane częściami zamiennymi, paliwem i prowiantem samochody przedzierały się przez zaspy, od czasu do czasu zatrzymując się w celu dokonania naprawy. Francuski „Sizaire Naudin” opuścił wyścig przed przejechaniem 200 kilometrów. Wymiana pękniętej tylnej osi nie była możliwa w warunkach polowych.



Do końca drugiego dnia wyścigu do Albany dotarły tylko trzy samochody. Organizatorzy byli zmuszeni ostudzić swój zapał. O jakiej Alasce i Czukotce możemy mówić, jeśli załogi nie są w stanie opuścić stanu w ciągu 48 godzin? Zdecydowano się porzucić pomysł „Z Nowego Jorku do Paryża bez pomocy parowca”.

Po długich debatach i kłótniach zgodzili się, że samochody pojadą dalej w kierunku Oceanu Spokojnego, a 5 marca zostaną załadowane do pociągu w najbliższym mieście, dotrą koleją do Seattle, a stamtąd parowcem do Władywostoku. Uczestnicy wyścigu zapewne z entuzjazmem przyjęli tę wiadomość.


Prowadzenie natychmiast objęli Amerykanie. Jak się okazało, ich „Thomas Flyer” był nie tylko najpotężniejszy, ale i najbardziej niezawodny. Podczas gdy konkurenci marnowali czas na naprawę jednej części po drugiej, George Schuster i Montague Roberts ruszyli do przodu. W Stanach Zjednoczonych nie mieli ani jednej poważnej awarii.


Ponadto okoliczni mieszkańcy byli zawsze gotowi do pomocy swoim rodakom, gdy „Thomas Flyer” z powiewającą flagą z gwiazdami i paskami po raz kolejny zakopał się w śniegu. Cudzoziemcy w większości musieli radzić sobie na własną rękę.


Najtrudniej mieli Niemcy kierujący „Protosem”. Przy wjeździe do Illinois pękła ich ostatnia opona zapasowa. Producent dostarczył nowe koło w ciągu jednego dnia, ale to opóźnienie okazało się fatalne w skutkach. Śniegu było tak dużo, że załoga nie miała wyboru i musiała jechać po torach. Poruszanie się po nich było możliwe tylko nocą, gdy nie kursowały pociągi.



Nocne wyścigi po podkładach to poważny sprawdzian nawet dla nowoczesnego samochodu, a co dopiero dla samochodów z początku XX wieku, które londyńska gazeta Daily Mail całkiem trafnie opisała jako „najdelikatniejszą i najbardziej kapryśną rzecz na ziemi”. Kilka dni później w „Protosie” pękła zwrotnica koła. Szef załogi, porucznik Hans Koeppen, pojechał pociągiem do Chicago po nową, a po powrocie mechanik Hans Knape histeryzował: „Dalej nie pojadę! Chcesz nas zabić w tych przeklętych śniegach dla własnej chwały!”.


Wkrótce nastąpiła kolejna niemiła niespodzianka. Kierownictwo wyścigu zdecydowało, że uczestnicy jednak powinni dotrzeć na zachodnie wybrzeże we własnym zakresie. Od 5 marca nie obowiązywała już chwilowa ulga od przeciwności losu. Jednocześnie w „Protosie” praktycznie nie było części zamiennych, ponieważ uczestnicy wyścigu wysłali większość do Seattle, gdy zapadła wcześniejsza decyzja o zmianie trasy. Wydawałoby się, że nie ma niczego wstydliwego w rezygnacji z wyścigu, tym bardziej że do tego czasu Amerykanie pokonali już 1300 kilometrów. Ale porucznik Koeppen nie był mięczakiem. „Protos” pozostał w wyścigu.

„Żelazny porucznik” Hans Koeppen

W Górach Skalistych Koeppen dostał gorączki. W stanie półprzytomnym leżał na tylnym siedzeniu, gdy samochód zaczepił o szynę na przejeździe kolejowym. Podobnie jak w filmowych thrillerach, w tym momencie w oddali pojawił się nadjeżdżający pociąg. Jak opowiadał później porucznik, udało im się dosłownie w ostatniej chwili zepchnąć samochód z nasypu.


Kolejny tydzień podróży i pękły dwa korbowody w „Protosie”. Nie było zapasowych. Wówczas Koeppen uzyskał pozwolenie na dostarczenie nieszczęsnego samochodu pociągiem nad Ocean Spokojny. Do tego czasu „Thomas Flyer” dotarł już do San Francisco. Amerykanie pokonali 4000 kilometrów w 41 dni. Ścigały ich już tylko trzy załogi. Oprócz „Protosa” aspirował do sławy i tysiąca dolarów włoski „Züst” oraz francuski „De Dion-Bouton”.


Organizatorzy tymczasem znów zmienili trasę. „Amnestionowali” Alaskę i Cieśninę Beringa, powracając do pierwotnej trasy. Właściwie ze względu na przeprawę przez cieśninę samochodami postanowiono, że wyścig odbędzie się zimą. Amerykanie zostali przetransportowani parowcem do Seattle, a następnie do miasta Valdez niedaleko Anchorage. Schuster i Roberts wjechali głęboko w tundrę, ale wkrótce telegrafowali: „Alaska jest nieprzejezdna”. Załoga wróciła do Seattle na tym samym statku.



Tymczasem Amerykanie zostali wyprzedzeni przez konkurentów. Uznano to za niesprawiedliwe i kierownictwo wyścigu przyznało poszkodowanym premię w postaci 15 dni, przez które mogą pozostawać w tyle za liderem wyścigu i mimo to go wygrać. Ponadto Niemcy zostali dodatkowo ukarani kolejną 15-dniową karą za to, że nie mogli samodzielnie dostać się do San Francisco.

22 maja wszystkie cztery załogi zostały przewiezione statkiem do Władywostoku, skąd ponownie wyruszyły ku przygodzie. W zespole Koeppena nastąpiła zmiana. Z Niemiec przyjechał mechanik Benza, Caspar Neuberger, człowiek, o którym mówiono, że jest w stanie naprawić silnik z zamkniętymi oczami. „Protos” wystartował od razu, mając nadzieję na nadrobienie 30-dniowej przewagi głównego konkurenta. „Züst” zniknął z lusterek wstecznych w Mandżurii, „Thomas Flyer” przez długi czas trzymał się blisko.



Azjatycka część podróży była znacznie łatwiejsza. To zrozumiałe, latem jeździ się o wiele przyjemniej. Podróży tej nie można jednak nazwać łatwą jazdą.

„Jakie kłopoty napotkaliśmy na drodze? – wspominał Antonio Scarfoglio, członek włoskiej załogi. – Chińscy rabusie, tygrysy mandżurskie, choroby, głód. W lasach napotykaliśmy komary wielkości szarańczy, a na nadwołżańskich stepach lały na nas ulewne deszcze, a drogi zamieniły się w błoto”.


„Protos” mknął do przodu „na pełnych żaglach”, podczas gdy szczęście odwróciło się od Amerykanów. Do Omska nie mogli rozwiązać problemu ze skrzynią biegów, a nad Bajkałem spóźnili się na prom, przez co stracili sporo czasu.

Pecha mieli też Włosi, niemal tonąc w wezbranej rzece, a do tego za Uralem ich aresztowano. Byli podejrzani o śmiertelne potrącenie dziecka przy drodze, trzy noce spędzili więc w cyrkule, nim policja znalazła winnego woźnicę.

Tymczasem, w obawie przed bandytami i zbyt niesprzyjającymi warunkami klimatycznymi na Syberii, „De Dion-Bouton” zdecydował się raptownie wycofać z zawodów, mimo wszystkich dotychczasowych wysiłków.

Koeppel i spółka zebrali po drodze całą śmietankę – w Czycie Niemcy otrzymali sowitą nagrodę pieniężną od administracji Kolei Transsyberyjskiej, opuścili Jekaterynburg obsypani kwiatami i pojechali do Petersburga, gdzie zostali przyjęci na audiencji przez cara Mikołaja II.


24 lipca „Protos” triumfalnie wjechał do Berlina, a dwa dni później o szóstej po południu podjechał pod redakcję gazety „Le Matin” na Grands Boulevards w Paryżu. Paryżanie nie przyjęli Niemców zbyt serdecznie, ale podróżnicy niespecjalnie się tym przejmowali. Modlili się, żeby Amerykanie gdzieś ugrzęźli i przybyli dopiero za miesiąc.


Jednak „Thomas Flyer” zajechał przed punkt zbiórki już po czterech dniach. George Schuster, jedyny członek amerykańskiej ekipy, który pokonał całą drogę z Nowego Jorku do Paryża, zapisał się na zawsze w historii sportów motorowych. W samochodzie, który w porównaniu z dzisiejszymi pojazdami był niewiele więcej niż wozem z silnikiem, pokonał 21 470 kilometrów w 169 dni.



Margines wygranej wyniósł 26 dni i nadal był to największy margines wygranej w historii sportów motorowych. Włosi przybyli do mety dużo później, we wrześniu 1908 roku.
Zwycięski kierowca, George Schuster, trafił do Automotive Hall of Fame 12 października 2010 r. Zwycięski „Thomas Flyer” jest wystawiony w Reno w stanie Nevada w National Automobile Museum wraz z trofeum.


Schuster nie otrzymał obiecanej nagrody 1000 dolarów. Prezes Thomas Motor Co. obiecał mu wprawdzie dożywotnie zatrudnienie w swojej fabryce, ale firma zbankrutowała w 1912 roku. Dopiero 60 lat później „The New York Times” wypłacił Schusterowi należną, niewiele już wartą nagrodę.

Źródła: 1, 2
1

Oglądany: 15072x | Komentarzy: 8 | Okejek: 123 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

23.04

22.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało