Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Co mnie w życiu spełnia, oddam za darmo i inne anonimowe opowieści

36 084  
190   92  
Dziś przeczytacie m.in. o podstawie trwałości związku, cudownym ozdrowieniu, planowaniu ślubu, oddawani rzeczy za darmo i prababci, której usuwano kleszcza.


#1.

W tygodniu chodzę do szkoły, natomiast na weekendy chodzę do pracy.
Pracuję w małym sklepie spożywczo-monopolowym w centrum Warszawy, bardzo lubię tę pracę, bo jest idealna dla ucznia – nie męczysz się, zarobki przyzwoite, i sklep rodzinny mojej koleżanki, więc zawsze idzie się dogadać z szefostwem (no ale mniejsza). Mamy dwie kasy w sklepie, jedną głównie skoncentrowaną na artykułach spożywczych, drugą na alkoholu, ja stoję na tej drugiej, przez co do moich obowiązków należy rozstawianie wódek na półkach i tu zaczyna się sedno sprawy.

Czerpię niesamowitą satysfakcję z ustawiania wódki tęczowo od najjaśniejszej do najciemniejszej (czasami nawet zastanawiam się, jaki smak wódki jest ciemniejszy, np. malina czy truskawka) albo lubię ustawiać tanie wódki obok tanich, droższe obok droższych, albo takiej samej firmy muszą się stykać, a już inne być oddzielone równym odstępem, whisky obok siebie, wino słodkie u góry, wytrawne na dole i oczywiście wszystko wysunięte do przodu równo centymetr od końca półki, i jak już skończę swoje ustawianie, zaczynam się napawać pięknem tego wszystkiego. Co więcej, kiedy ktoś kupi coś, co psuje moje idealne ustawienie, np. jakąś ostatnią wódkę i przez to zostaje duża dziura między nimi, mam ochotę pobić tę osobę, co to kupiła. Czasami mam chęć zrobić zdjęcie temu i ustawić sobie na tapetę, uwielbiam patrzeć, dotykać i wyrównywać tak bardzo jak można tę wódkę, czuję wtedy spełniony umysłowo.
I chyba napisałem to tu tylko dlatego, żeby więcej ludzi wiedziało o moich super dokładnie i zawsze w logiczny sposób ułożonych wódkach.

PS Niczego w życiu tak dokładnie nie ustawiam jak tych wódek i nic innego nie daje mi tej satysfakcji, mimo że mam pokaźną kolekcję gier, to nie ustawiam ich jakoś szczególnie, TYLKO WÓDKA MNIE SPEŁNIA xD

#2.

Będzie krótko: zacząłem prowadzić mojej dziewczynie kalendarz miesiączek ponad rok temu, bez jej wiedzy, żeby z jak największą dokładnością móc przewidzieć jej okres. Nieźle to wychodzi, zależnie od intensywności jej humorów albo schodzę jej z oczu, albo kupuję kwiaty i czekoladę.

Jeżeli to nie jest podstawą trwałości związku, to ja nie wiem co jest!

#3.

Mieszkała kiedyś z nami moja ciotka (siostra dziadka). Teoretycznie kobieta samowystarczalna, wyniosła, w której żyłach płynęła błękitna krew, a praktycznie typowa stara panna. Ciocia Lonia miała swoje dziwactwa (nie, nie miała kotów), ale miała też swoją hipochondrię... Z kolorowych gazet wyczytywała opisy różnych chorób, a później udawała, że choruje na jedną z nich. Były raki, tętniaki, cukrzyce, zawały, schizofrenie itd.

Pewnego dnia ciotka ogłuchła. Kazała sobie pisać na kartkach, co do niej mówimy, nie słyszała dzwonka do drzwi, przestała słuchać radia. Na początku standard – ciotka pewnie symuluje, ale po kilku dłuższych dniach zwątpiliśmy. Więc wpadłam na szatański plan... Mama „umówiła” ciotkę do lekarza w większej miejscowości i o dziwo, termin był już kolejnego dnia! Wsiedliśmy więc do auta i jedziemy do laryngologa, a po drodze mówię do mamuśki: „Wiesz co, współczuję cioci... Będą jej tymi wielkimi igłami przebijać te uszy”, „ale to będzie boleć”, „ja to bym chyba wolała już nigdy nie słyszeć” i tym podobne teksty.

Gdzieś tak w połowie trasy ciocia się „ocknęła”, podskoczyła na tylnym siedzeniu i zaczęła krzyczeć: „Ja słyszę, to jakiś cud, ja słyszę! No, Małgosiu, możemy zawracać do domu!”.

Takie leczenie to tylko na NFZ :D

#4.

Mam narzeczonego. Obydwoje mamy po 30 lat i planujemy ślub. Każdy, kto organizował podobne wydarzenie, wie, że nie jest to tania impreza. Ja byłam przeciwniczką podobnego trwonienia pieniędzy na jeden wieczór, usiłowałam namówić narzeczonego na obiad weselny dla najbliższej rodziny i bliskich przyjaciół, a potem wycieczkę w jakieś egzotyczne miejsce we dwoje. Narzeczony (pomimo jego słabych warunków zatrudnienia w „wymarzonej” firmie) uparł się, że ma być wesele, że nazbieramy jakoś. OK, przestałam na jego propozycję, niech będzie.

W naszym związku zarabiam głównie ja. On ma tylko 1/4 etatu (choć pracuje, jakby był zatrudniony na cały) i do domu przynosi równo 1240 zł miesięcznie. Za samo mieszkanie płacimy 2800, tak dla porównania. Ja zarabiam całkiem OK, ale 80% mojej wypłaty idzie na rachunki, jedzenie, jakieś sprawy bieżące typu urodziny, lekarz, jakieś ubrania. Tak czy siak, bardzo oszczędnie staram się gospodarzyć. Jestem w stanie coś odłożyć, ale to maksymalnie 500-700 zł miesięcznie.

Za rok mamy mieć teoretyczne wesele. Wszyscy w rodzinie pytają się, czy mamy fotografa, czy zespół już zarezerwowaliśmy, że salę by trzeba było ogarnąć… A mi wstyd. Tak strasznie wstyd, bo narzeczony gada, jakby miał co najmniej 100 000 zł na koncie i był w toku planowania, a prawda jest taka, że ledwo na zaliczki byśmy mieli, a żeby włożyć za salę, to już w ogóle można pomarzyć. Ostatnio zwróciłam mu uwagę, że tego wesela raczej nie będzie, więc ma przestać tak gadać. Od słowa do słowa, wyszło, że on myślał, że wesele na 100 osób (mojej rodziny w tym 20%) to będzie kosztować 10 000 maksymalnie. A tymczasem najtańsze szacunki wynoszą ok. 50 000 zł. No nie zarobię na to, a nawet jeśli, to mi szkoda wydać tyle pieniędzy na jeden wieczór.

Ostatnio narzeczony rzucił, że może bym poszukała dodatkowej pracy, aby zarobić na to wesele. Na moje pytanie, dlaczego on nie może, przecież mniej zarabia, był foch, że mu wypominam pieniądze. Ogólnie to praca jego marzeń i jest jakaś tam szansa, że w przyszłości dadzą mu cały etat, ale tych pieniędzy potrzebujemy już dzisiaj.

Wstyd mi strasznie przed rodziną, a najgorzej będzie przyznać się, że żadnego wesela nie będzie, bo nie mamy pieniędzy. Ciągle w głowie mam jego przechwałki, że jaka to sala nie będzie wielka albo że jakiegoś dalekiego wuja też zaprosimy, bo kto nam zabroni. Aż mnie uszy pieką.

Najbardziej to bym chciała uciąć temat ślubu i zapomnieć o nim na dłuższy czas.

#5.

Mam marzenie, które z każdą chwilą jest coraz mniej realne. Chciałbym tak bardzo, żeby jeszcze nawet teraz kilku dobrych ekonomistów, profesorów i jeszcze innych wykształconych i niezrzeszonych z żadną partią ludzi przedstawiło swój plan naprawy gospodarki. Chciałbym nie czuć lęku, oglądając wiadomości i nie płakać, że będę musiała wyjechać z miejsca, które kocham, zostawiając swoich bliskich.

#6.

Wystawianie czegokolwiek w internecie „za darmo” nauczyło mnie tylko jednego – ludzie, którzy chcą czegoś za darmo, nie zasługują na nic.
Wystawiałem całą meblościankę wraz z kanapą, ławą i fotelami za darmo – pod warunkiem, że odbierający umie to rozkręcić i znieść do własnego transportu.

Ileż telefonów, wiadomości i SMS-ów miałem typu „jak pan rozbierze i zniesie, to wezmę”, „a przywiezie pan? A POSKŁADA potem u mnie?”. Zagotowałem się, już miałem to wynieść wszystko w częściach (uszkodzony kręgosłup, więc w bardzo małych) do kontenera na gabaryty. Ale wtedy wystawiłem to za 200 zł za wszystko, do negocjacji. Po trzech godzinach dzwoni Ukrainka, że ona z mężem już jadą, już są blisko. Po godzinie zajeżdża bliżej nieokreślony model busa, w środku kilkumiesięczne maleństwo z rodzicami. Facet ledwo łaził, ona ledwo po polsku. Okazało się, że on był ranny na froncie i już nie może służyć w wojsku, więc wyemigrował do żony, która uciekała jeszcze w ciąży.

Do meritum – oddałem im to za darmo. Pomogłem jak mogłem im to znieść do tego busa. Takiej radości dawno nie widziałem.

#7.

Wyciągnęłam dziś mojemu kotu pierwszego tegorocznego kleszcza i przypomniała mi się historia opowiedziana ku przestrodze przez moją prababcię.
Prababcia jako mała dziewczynka biegała samopas, często bez bielizny, która dostępna w ograniczonej ilości często schła na płocie, a w tym czasie dziewczynki biegały po polach w samych sukienkach...
Otóż pewnego razu mojej prababci, wówczas czternastoletniej, wbił się kleszcz... A gdzie? Ano wbił się tam, gdzie w ówczesnych czasach panowie jedynie po ślubie zaglądali.
Jako że wioska mała i biedna, a najbliższy „dochtór” słono sobie za każdą wizytę liczył, rodzice prababci postanowili sami kleszcza usunąć.
Kleszcza wyciągał tata, mama świeciła lampą naftową, siostra rozciągała co trzeba, żeby tata mógł wykonać zadanie, a dwóch starszych braci trzymało jej ręce i nogi, żeby się nie szarpała...

Boże, dzięki Ci za dzisiejszą służbę zdrowia.

#8.

W szkole prześladowała mnie pewna dziewczyna, Aśka. Nie mam pojęcia dlaczego uwzięła się właśnie na mnie, bo nigdy jej nic nie zrobiłam. Życia nie miałam. Wyśmiewała mnie za wszystko – że nie jestem dobra w sporcie, że mam dobre oceny (ona miała nawet lepsze), że noszę okulary, że mam nowe spodnie (!), bo są rzekomo brzydkie. Wszystko było zawsze ze mną nie tak. Kiedyś wylała mi butelkę wody na głowę. Nie wytrzymałam i zgłosiłam to nauczycielce. Ta kazała nam sobie podać ręce i się pogodzić, bo nie wypada, żeby dziewczyny się tak zachowywały. Potem dodała, że nie chce już nic więcej na ten temat słyszeć. Potem nie miałam życia w szkole jeszcze bardziej. Więcej nauczycielom już nic nie zgłaszałam.
Rodzice nie chcieli mnie przenieść do innej szkoły, bo ta była blisko i mogłam chodzić piechotą, a szkoda pieniędzy na dojazdy. Moje problemy z Aśką bagatelizowali. Mówili, że muszę się jakoś z nią dogadać i się jej w końcu znudzi, a w ogóle to przecież nic takiego.

Szkołę jakoś przetrwałam. W samotności. Nikt nie chciał się ze mną zadawać, bo bali się Aśki i jej grupki przyjaciół. Z tej grupy wszyscy byli dla mnie niemili i mnie traktowali jak gówno, ale nikt mnie nie prześladował tak jak Aśka.

Dziś jestem już dorosła. Ledwo sobie radzę. Boję się komukolwiek zaufać. Wszystkie znajomości mam powierzchowne. Moja samoocena nie istnieje. Rodzice mówią, że nie wiedzą czemu jestem „taka” i pytają, co ze mną nie tak. To nie pomaga. Chodzę do psychologa, ale mam wrażenie, że to mało daje. Tymczasem Aśka ma udane życie. Męża, dwoje zdrowych dzieci, piękny dom, dobrą pracę. Na FB często chwali się wyjazdami zagranicznymi. Ostatnio ją przypadkiem spotkałam. Jakby mnie sparaliżowało. A ona? Była niezwykle miła, aż widać było, że fałszywie. Chwaliła się swoimi dziećmi i pytała, czy pamiętam, jak my się w szkole „przekomarzałyśmy”, bo to było takie zabawne! No ale to stare dzieje i dzieciaki przecież już tak mają...
Wróciłam do domu i ryczałam całe popołudnie. Dlaczego nie umiem poradzić sobie z czymś, co było tak dawno temu? Dlaczego nie umiem normalnie żyć? Dlaczego pozwoliłam, żeby ona wygrała? Dlaczego nadal jestem taka beznadziejna i bezradna jak w szkole? Co ze mną jest nie tak? Nie wiem.

W poprzednim odcinku m.in. lubię puszyste i się tego wstydziłem oraz mam ogromny nos

4

Oglądany: 36084x | Komentarzy: 92 | Okejek: 190 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało