Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Ciężkie powroty XI

24 421  
1   3  
Wejdź dalej...Co zrobić jak ucieknie ostatni autobus, którym mięliśmy wracać do domu? Trzeba iść piechotą. Najlepiej główną ulicą miasta. Jak szybko znaleźć kumpla, któremu włącza się notoryczny szwędacz? Sposobem. Jak wygląda zdobywanie zamku? Poczytaj i dowiesz się wszystkiego!

Jeśli jednak nie chcesz niczego gubić mamy najlepszą z możliwych rad! Nie pij!

Na skróty

Znajomy mój mieszkał na parterze bloku na jednym z Warszawskich strzeżonych osiedli, więc często zamiast do sklepu iść droga tradycyjną, gdzie trzeba było cały budynek obejść dookoła by dostać się do furtki przy której znajdowała się stróżówka, wychodziliśmy przez balkon, znajdujący się od niej kilka metrów.
Pewnego wiec razu, postanowiłam po raz kolejny zastosować ta technikę. Z gracją przerzuciłam nogi przez barierkę i w locie uświadomiłam sobie, że fakt faktem, tędy będzie bliżej, aczkolwiek znajomy przeprowadził się na drugie piętro w owym bloku. No ale nie było czasu na namysły. Wylądowałam w różach rosnących pod oknem. Moje okrzyki zaalarmowały ochroniarza, który z bardzo zdziwioną mina pomógł mi wygramolić się z klombiku. Otrzepałam się dzielnie, minęłam bramę i skierowałam się do sklepu. Po dokonaniu zakupu powróciłam z pełnymi siatkami i mijając budkę strażnika wywróciłam się Pan ochroniarz się zlitował i odprowadził mnie na stancję, otwierają się drzwi i następujący dialog:
Ochroniarz: - Dzień dobry. zgubę przyprowadziłem.
Kumpel: - Ale ona nie zginęła. Przecież wyszła na balkon.
Ja: - Eee. Nieee. Wyszłam do sklepu.
Kumpel: - Acha, no to o.k - odebrał ode mnie siatki, zabrał mnie do pokoju i kontynuowaliśmy zabawę.
Następnego dnia okazało się, że poza kolcami róż powbijanymi w całe moje ciało, mam jeszcze skręconą kostkę. I to najprawdopodobniej, nie przez skoki z wysokości kilku metrów, a przez ów upadek pod stróżówką.

by Princess-off-kicz

* * * * *

SPOSÓB

Dawno temu (jakieś 3 lata wstecz) w wakacje zrobiliśmy z kumplami ognisko. W szczerym polu. Cały widoczny krajobraz to było skrzyżowanie polnych dróg, mały stawek nieopodal i wielkie pola kukurydzy na około. Po "skonsumpcjonowaniu" kilku win zaprawianych siarką włączyła mi się opcja "E.T go home". No więc E.T pożegnał się ze wszystkimi i idzie przed siebie polną drogą wśród kukurydzy. Niestety (na szczęście?) brat i kumple nie byli zbyt skłonni do wypuszczenia mnie kompletnie ululanego do domu (a było trzeba trochę deptać - jakieś 3 - 4km). Jednakowoż mózg ma to do siebie, że gdy stwierdzi iż trzeba iść do domu, to trzeba. No to próba ucieczki. Jedna, druga, trzecia. Za każdym razem mnie złapali. Później na spryciarza - wlazłem w kukurydzę i czołgam się. Znaleźli mnie. Wszystkie próby spełzły na niczym - i po dobroci, i próbując sprintu, i stosując fortel. Alkatraz? Nie.
Jak wytrzeźwiałem to mi powiedzieli. Po drugiej próbie ucieczki, zamontowano mi na plecach czerwoną, mrugającą lampkę rowerową. Znaleźli by mnie chyba nawet w tym stawku.

by Poop_ek

* * * * *

KIEROWCA

Było to kilka lat temu, gdy w moim przecudnej urody mieście nie jeździły jeszcze nocne autobusy. Standardowo, jak w każdą sobotę, udaliśmy się ze znajomymi na imprezkę, tyle tylko, że kolega, który miał nas odwieźć do domu, zapytał, czy nie mielibyśmy nic przeciwko, aby jednak wrócić pieszo, bo on jednak ma ochotę coś skonsumować. No i jak tu odmówić człowiekowi artykułu pierwszej potrzeby? Oczywiście, że nikt nie miałby serca tego zrobić. Pod sam koniec imprezki, gdy już mieliśmy wracać z buta przez pół naszego pięknego miasta, spotkaliśmy innego kumpla z naszego osiedla, który oświadczył, że jest trzeźwy i może nas odwieźć samochodem kolegi, który wlał w siebie nieco trunków. Było tylko jedno małe "ale" : otóż chłopak miał - 5 dioptrii wady wzroku i nie wziął okularów. Nie specjalnie nam to przeszkodziło. Po prostu trzeźwy kolega pojechał, a wszyscy pozostali mówili mu w którą stronę jechać. Następnego dnia rano, gdy obudziłem się cały i nie licząc kaca, zdrowy, doszedłem do wniosku, że jednak mam w życiu sporo szczęścia...

by Gregoir

* * * * *

SIOSTRA

Poszła siostra na grilla. Piła i jadła. Nawet byłem za nią zaglądnąć, bo nie raczyła odpisać na smsa, nie raczyła również nacisnąć tej zielonej słuchawki gdy widziała moje imię na telefonie. Bałem się, że coś się stało.
Widziałem, że się dobrze bawi, więc nie odholowywałem jej do domu. Sama wróciła. Po 1 w nocy.
Położyła się do łóżka. Za chwilę wstaje i coś tłucze się talerzami - wstałem i poszedłem zobaczyć, lasagne sobie nałożyła i grzeje je w mikrofali. Wzięła, położyła na biurku i nawet nie tknęła. Siedzi przy komputerze i na gg rozmawia. Pisze smsy.
To się położyłem do łóżka, oddaję się częstotliwościom fal alfa, a za chwilę słyszę, że siostra do kuchni znów poszła. Wstaję i patrzę a ona parówki do garnka wrzuciła, gaz odkręcony, a ona krzesa i krzesa. Zapałki nie chcą się zapalić - no tak, mokre ręce. Powiedziałem jej grzecznie, żeby wy...lała do spania, co też uczyniła. Za chwilę znów słyszę - światło w kuchni, lejąca się woda, idę do kuchni - odkręciła kran z ciepłą wodą i pije ją z ręki. Za chwilę paw. Nawet już tego nie sprzątałem. Ona to zrobiła , na drugi dzień.
Minęło ponad 6 miesięcy a siostra nadal nie znosi zapachu boczku. Ani surowego, ani smażonego, ani nawet w chipsach.

by Karolekid

* * * * *

ALE OBCIACH

Mam koleżankę R, taka wielka psiapsiółka siostry.
No i popiły se razem z siostrą w "Kwadracie" - takie miejsce potupanek dla studentów przy akademikach - 5 minut spacerkiem od bloku, w którym mieszkam. Popiły wódeczkę, potem piwka, potupały trochę. No i powrót był całkiem udany. Siostra tylko miała trudności z trafieniem do zamka. Ale na drugi dzień siostra dostaje od koleżanki smsa: "Asia, ALE WSTYD!!". Jak się później okazało. Koleżanka rano jechała na zajęcia i w tramwaju jechali starsi ludzie, no i było tak, że trafiła na takich, co chyba się nie myli. Śmierdziało ponoć strasznie. Przed jej przystankiem R. już nie wytrzymywała, drzwi się otworzyły, wybiegła i zwymiotowała na przystanku. Chwilę dochodziła do siebie, podczas gdy dał się słyszeć odgłos trzepocących skrzydeł, zleciały się gołębie i zaczęły się "babrać" w tym co koleżanka im dała do jedzenia. Ponoć liczebnością dorównywała ludziom, którzy karmią gołębie okruszkami czy ziarnem na rynku.
Poszła na uczelnię, ale coś zaniepokoił ją fakt, że ludzie się na nią dziwnie patrzą. Przejrzała jeszcze raz po sobie i zobaczyła, że obełtała sobie kawałek spodni i buty. Musiała niestety zawrócić i jechać do domu się przebrać. Tym razem bez niespodzianek.

by Karolekid

* * * * *

A WSZYSTKO PRZEZ AUTOBUS

Pojechałem do znajomej instruktorki, która wtedy mieszkała niedaleko ośrodka, w którym jeżdżę konno. No i popiliśmy.
Ja miałem w piersiówce 80% nalewkę orzechową na spirytusie, jedna znajoma wino 1,5L, ktoś tam wódkę też polewał o ile pamiętam. Kolejeczka krąży, coraz fajniej się zrobi, aż do powrotu. Znajomy odwiózł mnie w okolice (mówię dla tych co znają Kraków) Tesco na Prokocimiu.
Popatrzyłem na rozkład, autobus za pół godziny, to przejdę kawałeczek, nie będę marzł w miejscu. Przeszedłem jeden przystanek, 20minut do autobusu, to truchcikiem do następnego przystanku, ale nie mogłem go znaleźć (nie zauważyłem tabliczki) więc biegłem dalej, aż do momentu, gdy autobus mnie minął. Trudno. Czekam na następny. Zabrał mnie 2 przystanki, pod Wawel. Stamtąd przeszedłem do Dworca Gł. Czekam na busa i czekam. Szczać mi się chciało niesamowicie. W dodatku to zimno ściska pęcherz z siłą ścisku dłoni drwala. Decyzja - idę na nogach do domu, bo się nie doczekam. No i idę, mijam rondo mogilskie, w końcu jakiś kawałek krzaczka, przepraszam, nie mam w zwyczaju sikać na bloki, ale już nie mogłem. Potem kieruję się w kierunku marketu Alma, po drodze znów siusiu. Na Bora-Komorowskiego, mijam hipermarket Geant (siusiu) , jestem na os. Dywizjonu (już do akademika nie miałem siły iść). Sprawdziłem zegarek - wracałem niecałe 3,5 godziny, może to niedużo, ale nadrobiłem trochę drogi. 5 kroków do przodu,2 do tyłu. I tak do skutku. Dobrze, że było późno. A ja w domu na 4 rano wróciłem. Tym razem wszystko pamiętałem, siostra była niepocieszona.

by Karolekid

* * * * *

UPARCIUSZEK

Jeszcze w technikum pracowałem w knajpie za barmana. Kafejka była przy basenie, był tam ogródek piwny odgrodzony od kąpieliska płotem. Robota była fajna na pifko i papieroski zawsze starczyło. Cała akcja odbyła się pewnego niedzielnego popołudnia.
Imprezka zaczęła się koło 9 rano, gdy przyszedł kumpel i zaproponował po jednym. Koło 12, gdy ludzie zaczęli się schodzić mieliśmy już ostro w czubie i sprzedaż zaczęła nastręczać mi coraz więcej trudności, ale co ja nie dam rady(zmiennik przychodził o 14). Imrezka za barem rozwijała się w imponującym tempie. Gdzieś tak koło 15 urwał mi się film. Dalszy ciąg znam z opowiadań. Znaleziono mnie o 16 po kościołem, wśród ludzi idących na msze, gdzie walcząc z rowerem próbowałem wydostać się na drogę z placu kościelnego. Kilka dobrych dusz odprowadziło mnie do knajpki, gdzie kumpel ułożył mnie do snu w krzakach za basenem. Jakie było zdziwienie i panika kumpla, gdy po kilku godzinach nie potrafił mnie odnaleźć w krzakach. A ja najprawdopodobniej po chwili odpoczynku w krzakach udałem się w dalszą drogę. Dotarłem wtedy do kumpeli z którą w chwili uniesienia próbowałem się umówić. Oczywiście dostałem po pysku i spadłem u niej ze schodów. I znowu znalazły się jakieś dobre dusze, które odniosły mnie i mój rower do knajpki. Kumpel nauczony doświadczeniem ułożył mnie na zapleczu spać. Ale od czego pomysłowość, znowu mu uciekłem, tym razem przez okno. Jak wtedy trafiłem do domu oddalonego od knajpki jakieś 10 kilometrów nie wiem do dziś. Nie zachowały się na ten temat relacje. Obudziłem się o 23 na klatce schodowej pod drzwiami mieszkania trzymając klucz w ręce i twardo opierając się o rower, który nie wiem jak wniosłem na 4 piętro.
Impreze tą wspominamy, przy okazji każdego spotkania z kumplem, może uda mi się kiedyś odtworzyć drogę do domu.

by Gajowy-marucha

* * * * *

BO BYŁO ZA MAŁO

Tak więc w czasach szalonej młodości koleżanka wyprawiła imprezkę imieninową (na drugim końcu miasta). Imprezka udana (ćwiartka i dwa piwa) choć krótka (koniec przed jedenastą) sprowokowała mnie i kumpla do poszukiwania dalszego zajęcia. W trakcie burzy mózgów przypomniało się nam iż znajomy (całkiem daleki) cos mówił o parapetówie jego znajomego tego samego dnia (nocy). Gdy tam przybyliśmy okazało się, że nie zostało już nic do picia oprócz spirytusu lekko rozcieńczonego woda. Poszła tego krowa (wypiłem więcej niż połowę) na mnie i mojego kumpla. Po jakimś czasie nastał czas powrotu. Oczywiście kolejka SKM nam uciekła, i powrót został zaplanowany na tramwaj i autobus. Wróciłem do domu i poczułem się troszkę gorzej, więc głowa pod kran i tak siedzę. Po jakimś czasie poczułem się lepiej i poszedłem do lóżka.

Rano od kumpla (przez telefon) i babci (mieszkała u mnie, bo mama była w delegacji, a ojca nie mam) dowiedziałem się następujących faktów:
1. W trakcie powrotu do domu zdecydowałem się wędrować środkiem głównej arterii komunikacyjnej miasta, po której nawet w nocy jeżdżą gęsto samochody.
2. Sugerowałem (i długi czas się upierałem), że powrót do domu po torach SKM 15 km zajmie mniej czasu niż jazda tramwajem i autobusem.
3. Babcia nad ranem weszła do łazienki i zastała mnie śpiącego, zawiniętego w dywanik, lekko przytulonego do kibelka.

Czułem się naprawdę głupio upierając się, że wypiłem 3 piwa, w trakcie zwracania zjedzonego chwile wcześniej śniadania.
Upokorzony w ten sposób nie znalazłem lepszego rozwiązania niż zadzwonić do kumpla i umówić się na zapicie przykrych doznań.

by Zielus33 @

* * * * *

BILET

Historia znana z opowieści kumpli. Trzech znajomych wraca wczesnym rankiem z całonocnej imprezy. Dwóch w stanie "zombie o poranku", trzeci bohatersko powstrzymywał się od wszelkich napoi i robił tutaj za eskortę. Grupka zbliża się na przystanek i czeka na autobus. Czeka i czeka i czeka. Aż wreszcie przyjechał taki, który usatysfakcjonował naszego trzeźwego Michałka. Był to autobus LeClerca, który miał to do siebie, że woził za darmo pod hipermarket. I po drodze można było za darmo dojechać do domu.
Grupka budząc niemałą sensację wchodzi do autobusu. Jeden z zombich zbliża się do kasownika i zaczyna wpychać do niego bilet. W sumie nic dziwnego. No może poza tym, że autobus był darmowy, a bilet był miesięczny, więc nijak nie mógł wejść do małej dziury na jednorazówkę. Trzeźwy kolega szybko wychwycił sytuację swym sokolim wzrokiem, zbliża się i pyta:
- No Miłoszku? Co robisz?
Kumpel w stanie średnio kontaktującym wskazuje na trzymany w łapie bilet miesięczny i dla potwierdzenia dodaje:
- Biiileeeet..
Po dłuższej chwili udało się mu wyjaśnić, że biletu nie musi kasować, a nawet jakby musiał, to i tak ma miesięczny, który wystarczy okazać kanarowi. Wydawało się, że zrozumiał.
Kilka przystanków dalej, niedaleko katedry lubelskiej do autobusu ładują się trzy przemiłe harcerki, najwyraźniej podążające w stronę dworca. Na ich widok milczący dotąd kumpel - zombie wywala na cały autobus:
- Kurwa! Kanary.
Na co drugi z wyrzutem do trzeźwego Michałka:
- A ja przez Ciebie biletu nie skasowałem!

by Nadril7 @

* * * * *

CIEKAWY SPOSÓB

Opisze sytuacje w której powrót, w jakimkolwiek stanie, jest czystym błogosławieństwem. Otóż po jakimś czasie każdemu znudzi się zwykle picie. Ulubione wariacje pt: w piwnicy wino ściągnięte sąsiadom z butli, siatka browarów z kolegami na osiedlowej ławce, itp? Nudy!
Proponuje coś, co nie tylko zaspokoi pragnienie, ale jednocześnie wzmoże w was ducha rywalizacji, da upust agresji którą zaspokajamy wzniecając konflikty zbrojne i mecze piłkarskie. Zabawa nazywa się ZDOBYWANIE ZAMKU. Podstawowa wersja zamku, przynajmniej w moim wypadku, zbudowana była z butelki wódki o pojemności 0.7 litra, 6 win marki Czar PeGieeRu, oraz kilkunastu piwek. Zamek budujemy stawiając butelkę wódki centralnie, a następnie otaczając ją kolejno winami i piwem. Tak zbudowany zamek jest gotów do zdobywania. Ważną sprawą jest ilość osób zdobywających. Ja dzwonie po trzech zaufanych znajomych, którzy z niejednego pieca wódkę pili i niejedne spodnie przetarli na kolanach. Pamiętajcie, że otoczenie małego zameczku wściekłą bandą w zbyt dużej ilości, chluby nie przynosi. A przecież o to właśnie chodzi, żeby podtrzymać rycerskie tradycje. Dlatego mile widziane są pojedynki solowe pod zamkowymi murami, które zawsze wzmagają przyjacielskie okrzyki wśród naszych hufców. Bij-do-dna! Bij-do-dna! Potem przystępujemy do ataku na mury. Oczywiście jedną z zasad jest to, że nie przystępujemy do zdobywania kolejnego pierścienia obrony przeciwnika bez całkowitego zniszczenia poprzedniego. Wcale często też widok jatki urządzonej wśród szeregów przeciwnika może spowodować odruch wymiotny u zdobywającego.
Na koniec pozostaje szklana wieża. Wiadomo, że po jej zdobyciu czeka nas spotkanie z księżniczka. Księżniczka tradycyjnie będzie piękna i obowiązkowo zaczarowana. Jej czar polega na tym, że nad ranem jej uroda pryśnie. Czy pojawi się z nadchodzącym wieczorem? Otóż nie wiem, na wszelki wypadek nigdy nie oddzwaniam i nie pytam się o to.
Co na koniec? Pamiętajcie, że im potężniejsze machiny oblężnicze (szkło) tym szybciej zamek upadnie. No i sprawa smutna. Otóż wiadomo, jest wojna są ofiary. Nekrologi proponuje znaleźć na joemonster.org w artykule Ciężkie Powroty.

Pozdrowienia z Walii

by Roland26

A Ty miałeś jakiś wyjątkowo ciężki powrót lub przeżycie na imprezie? Podeślij go do mnie klikając w ten linek, a jak będzie wyjątkowo ciekawy ma szansę znaleźć się na głównej!

Znak @ występuje przy nickach niezarejestrowanych użytkowników Joe Monster!
1

Oglądany: 24421x | Komentarzy: 3 | Okejek: 1 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało