Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Tej tragedii można było zapobiec – 53 lata temu potężna lawina pozbawiła życia dziesiątki tysięcy osób!

30 323  
262   21  
Co musiałoby nastąpić, aby w ciągu chwili licząca sobie 20 tysięcy mieszkańców aglomeracja przestała istnieć i zamieniła się w wielki grobowiec? Wybuch bomby atomowej? Erupcja wulkanu? Historia peruwiańskiej miejscowości Yungay dowodzi, że do takiej tragedii doprowadzić może zwykła ludzka ignorancja i bagatelizowanie ostrzeżeń ze strony osób, których wiedza znacznie wykracza poza naszą.
Malownicza, przecinana przez rzekę Río Santa dolina u podnóża jednego z największych andyjskich szczytów – Huascáran (6768 m n.p.m.) to teren o ziemiach wyjątkowo żyznych. Geologiczne badania dowodzą jednocześnie, że wspomniana rzeka w przeszłości często zalewała ten obszar, a wiele z dzisiejszych wiosek i miasteczek wzniesionych zostało na złożach lawinowych. Już sama nazwa znajdującego się tam niewielkiego pueblo Ranrahirca w języku keczua oznacza „stos rozrzuconych kamieni”, co dość wymownie sugeruje, że niszczycielskie fale lodu, błota i głazów obserwowano tam od starożytności. Takie osuwające się masy znane są jako „huaycos” i do dziś stanowią wielki problem dla mieszkańców gór. Szczególnie w porze deszczowej, kiedy to lawiny dość regularnie doprowadzają do kataklizmów czy blokad dróg i związanego z nimi odcięcia danej aglomeracji od reszty świata.



Najbardziej „problematycznym” obszarem tego terenu jest północna strona Huascáran, gdzie poniżej niemalże pionowej ściany góry spoczywa tzw. Lodowiec 511, pod którym to znajduje się 3000 metrów uskoku o sporym nachyleniu. Oznacza to, że każdy, najmniejszy nawet kamyk, który stamtąd spadnie, nabierze naprawdę niezłej prędkości, zanim dotrze do doliny. A w przypadku położonego w strefie o dość regularnych ruchach sejsmicznych Peru nie mówimy o pojedynczych kamykach, ale o gigantycznych lawinach zmiatających wszystko na swojej drodze. Do takiej katastrofy doszło 10 stycznia 1962 roku, gdy niewielka część Lodowca 511 oderwała się i pędząc w dół, zabrała za sobą 10 milionów metrów sześciennych błota i głazów. Cztery minuty później ta potężna, gęsta masa wymazała z powierzchni ziemi dziewięć wiosek. Zginęło wówczas ponad 4000 Peruwiańczyków, z czego 2900 ofiar pochodziło ze wspomnianego pueblo Ranrahirca. Jako że trasa lawiny wiodła przez koryto rzeki Llanguanuco, przez kolejne tygodnie wyławiano z oddalonego o 100 kilometrów na zachód Oceanu Spokojnego zwłoki ofiar tej tragedii.



Władze państwa, dość nieśmiało wyciągając wnioski z historii, chciały wprowadzić tzw. „strefy zagrożenia” w miejscach, gdzie niebezpieczeństwo lawin było szczególnie duże. Nigdy jednak żaden z proponowanych przez rząd programów nie został doprowadzony do końca, bo zawsze na przeszkodzie stawali przedstawiciele lokalnych społeczności, którzy obawiali się skutków ekonomicznych przymusowych przesiedleń, które to usiłowali przeforsować urzędnicy.

Parę miesięcy po katastrofie, która kosztowała tysiące ludzkich istnień, amerykańscy geologowie z Massachusetts Institute of Technology zorganizowali ekspedycję, której celem była ocena ryzyka przyszłych lawin wywołanych osunięciem się kolejnego fragmentu lodowca. Dowodzący tą wyprawą David Bernays i Charles Sawyer nie mieli dobrych wieści – skały były bardzo spękane, a ewentualna lawina, jeśli byłaby wystarczająco duża, mogłaby przedostać się przez wschodnią część grani i dotrzeć do miasta Yungay. A wówczas liczba ofiar byłaby nieporównywalnie większa niż za ostatnim razem.



Yungay było malowniczym miasteczkiem zamieszkanym przez 20 tysięcy osób. Większość zabudowań stanowiły tam 2-, 3-piętrowe domy z cegły i drewna oraz glinianych dachówek. Wiele z tych nieruchomości pamiętało jeszcze czasy kolonialne. Nad miastem górowała przysadzista katedra oraz charakterystyczny cmentarz, zbudowany przez Hiszpanów na szczycie grobowego kopca wzniesionego tam przez dawne plemiona zamieszkujące te ziemie.

Amerykanie, szczerze oczarowani tym miastem, opublikowali w lokalnej gazecie El Expreso artykuł podsumowujący ich mrożące krew w żyłach spostrzeżenia. Sugerowali jednocześnie pilną potrzebę podjęcia przez lokalne władze odpowiednich kroków, aby zapobiec ewentualnej katastrofie. Tym bardziej że kolejna lawina mogłaby być trzykrotnie większa niż ta, która całkiem niedawno przecież pozbawiła życia 4000 osób.

Każdy, kto spędził w Ameryce Południowej trochę czasu, zdał sobie sprawę z dość irytującej mentalności Latynosów. Dla nich ważne jest „tu i teraz”, a „mañana” (czyli „jutro”) nie istnieje i nie należy sobie nim zaprzątać głowy. Najwyraźniej władze Yungay z takiego właśnie założenia wyszły, bo na publikację geologów zareagowały dość nerwowo. Zamiast skierować te nerwy w zabezpieczenie mieszkańców, kategorycznie nakazały wycofanie „kłamliwych” informacji z mediów oraz zabroniły publicznego wypowiadania się na temat ewentualnego zagrożenia ze strony lodowca. Doszło nawet do gróźb – osoby, które nie zechciałyby zastosować się do tych wytycznych, miały zostać postawione przed sądem za zakłócanie spokoju publicznego. Żeby jednak uspokoić przerażoną ludność, dyrektor Regionalnej Komisji ds. Jezior przeprowadził własną, „niezależną” ekspertyzę zagrożenia i obwieścił, że rewelacje Amerykanów były głupie, pospieszne oraz pozbawione wszelkiej logiki, bo Yungay położone było daleko od trasy lawiny z 1962 roku...



Osiem lat później grunt się zatrząsł. I to dość mocno. W regionie Ancash o godzinie 15:23 doszło do trzęsienia ziemi o mocy 7,9 w skali Mercallego, które to objęło obszar 83 tysięcy kilometrów kwadratowych. Trwało ono „tylko” 45 sekund, ale tyle wystarczyło, aby obrócić w proch budynki w wielu miastach i poważnie uszkodzić część autostrady panamerykańskiej, co utrudniło później dotarcie pomocy humanitarnej do dotkniętych kataklizmem regionów. 45 sekund wystarczyło też, aby od jednej ze znajdującej się na wysokości przeszło 6000 metrów n.p.m. ścian Huascáran oderwała się płyta skalna. Dość spora, bo o szerokości 800 metrów!

Świadkowie mówili potem, że towarzyszył temu potężny huk, a nad górą momentalnie wzniósł się ciemny obłok pyłu. Skała runęła na położony 600 metrów poniżej Lodowiec 511, a następnie ześlizgnęła się po nim, zabierając ze sobą setki ton firnu, czyli skumulowanego tam zamarzniętego śniegu. Sunąca z coraz większą prędkością masa szybko zwiększała się. W ciągu paru chwil lodowo-skalna breja o objętości 25 milionów metrów sześciennych dostała się na niepokryte lodem zbocza doliny i pruła naprzód, „pożerając” po drodze ziemię, głazy i wyrwane z korzeniami drzewa. Śmiercionośna lawina szybko urosła do ponad 100 milionów metrów sześciennych i gnała z prędkością 435 kilometrów na godzinę, co i rusz wystrzeliwując z siebie kamienie. Zanim dotarła do miasta, zdążyła „zabrać” ze sobą kilka mniejszych wioseczek.



Potężny niefart spotkał też grupę czechosłowackich wspinaczy, którzy atakowali akurat górę Huascáran, licząc, że tym osiągnięciem zapiszą się w historii. Zapisali się, owszem, ale jako ekipa wyjątkowych pechowców, co to znaleźli się w złym miejscu i o złym czasie.
Mieszkańcy Yungay nie mieli zbyt dużo czasu na ratowanie się. Już po niespełna dwóch minutach masa, niczym olbrzymi pocisk, wyrżnęła w miasto. Wiele osób wybiegło na ulice, inni kryli się w kościołach, licząc na to, że grube mury kolonialnych świątyń i boska protekcja pomogą im przetrwać to piekło. Niestety, budynki łamały się niczym domki z kart, grzebiąc chowających się tam nieszczęśników. Na domiar złego akurat tego dnia, w niedzielę, mnóstwo ludzi z pobliskich pueblos przybyło do Yungay na targ. Ze wsi i małych miasteczek, jak zwykle, przyjeżdżały całe rodziny, aby zaopatrzyć się we wszelkiej maści dobra i wymienić ploteczkami ze znajomymi.



O tym, jak potężny wróg uderzył w miasto niech świadczy fakt, że lawina zakryła 1500 hektarów, miejscami jej szerokość przekraczała 4,5 kilometra, a średnia grubość warstwy, która przykryła Yungay, to ok. 5 metrów. Większość błota i lodu dość szybko porwana została nurtem rzeki, odsłaniając w miejscu, gdzie jeszcze niedawno stało piękne miasteczko, równinę pokrytą głazami oraz fragmentami skał.



Trudno jednoznacznie orzec, ile osób zginęło tego dnia. Optymistyczne kalkulacje mówią o 20 tysiącach ofiar w samym tylko Yungay, jednak wiele wskazuje, że ich liczba była znacznie większa. Realnie, łącznie w wyniku trzęsienia ziemi i lawiny, życie mogło stracić ponad 60 tysięcy osób. Wiadomo, że w przy okazji takich wydarzeń miło posłuchać o ludziach, którym udało się uniknąć śmierci. Niestety, w tym wypadku przeżyło zaledwie niespełna 400 osób, z czego większość to dzieciaki, które przyszły oglądać występy artystów w cyrku rozstawionym na lokalnym boisku. Życie pisze najlepsze scenariusze – podobno osobą, która zachowała trzeźwość umysłu i uratowała młodych yungayczyków przed straszliwym losem reszty mieszkańców miasta był… klaun. Mężczyzna ten miał chwilę po pierwszych wstrząsach zagonić dzieciarnię na pobliskie wzgórze dosłownie moment przed tym, jak rozpędzona lawina uderzyła w miasto i zabrała życie ich rodzicom, rodzeństwu i przyjaciołom.

Pozostała część szczęściarzy, którym udało się wyjść cało z tej katastrofy, to 92 osoby, które akurat znajdowały się na miejskim cmentarzu. Można powiedzieć, że życie zawdzięczają oni plemieniu, które zamieszkiwało te tereny kilkaset lat wcześniej. Indianie usypali tam wielki kopiec, który służył im za miejsce pochówku zmarłych. Na jego szczycie usytuowano później współczesną nekropolię. Dość okrutną ironią jest to, że praktycznie jedynymi „nieruchomościami”, które przetrwały tę katastrofę były budowle, w których odpoczywali snem wiecznym mieszkańcy Yungay. Po przejściu lawiny nad wielką, posępną połacią terenu przykrytego gruzami do dziś wznosi się cmentarny pagórek z figurą Chrystusa.



Stary cmentarz wznosi się nad „nowym” – rząd Peru uznał Yungay za narodową nekropolię Campo Santo i tym samym kategorycznie zabronił dokonywania tam jakichkolwiek wykopów. Niezależnie, czy miałyby one na celu wyciągnięcie spod zgliszczy zwłok ofiar lawiny, czy też uratowanie cennych dóbr znajdujących się pod ziemią. Na miejscu zbudowano pomnik wzorowany na fasadzie dawnej katedry, a rodziny ofiar katastrofy postawiły niewielkie, symboliczne groby w miejscach domów należących do ich najbliższych.



Przykre jest to, że dopiero ta tragedia sprawiła, że peruwiański rząd zaczął robić pewne kroki w celu zabezpieczenia mieszkańców doliny przed kolejnymi katastrofami wywołanymi przez osunięcie się fragmentów lodowca. Powołano też pierwszy w kraju instytut badający ruchy sejsmiczne, działający na rzecz zapobiegania takim kataklizmom oraz organizowania szybkiej pomocy dla regionów, które zostałyby nimi dotknięte.




Źródła: 1, 2
2

Oglądany: 30323x | Komentarzy: 21 | Okejek: 262 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało