Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Ciężkie powroty VIII

25 132  
1   3  
KlijakWalka z narzędziami w stanie oznacza pewną przegraną. Podobnie rzecz się ma z płotem - okazuje się być przeszkodą przerastającą możliwości. No, ale jak już się zabawia u panienki i wraca jej mąż, to...

Jeśli jednak nie chcesz niczego gubić mamy najlepszą z możliwych rad! Nie pij!

HUCZNA OSIEMNASTKA

Sytuacja wydarzyła się w trakcie moich 18-tych urodzin, które odbyły się w klubie "Kolor" we Wrocławiu, prawie 10 lat temu. Zaprosiłem kilkunastu znajomych na balety - na zasadzie ze "wy pijecie moje zdrowie, a jak płace za to co pijecie". Oczywiście sam sobie także nie żałowałem, a że zdrowie ważna rzecz - to kolędowałem od znajomego do znajomego i wtłaczałem w nich wszystko co się da: piwo, wódka, tekila itp. Wszyscy bawiliśmy się dobrze ale po 1,5 godziny jeden z kolegów stwierdził, że już nie może "ciężkich rzeczy pić" i wraca do konsumpcji piwa. Zamówił sobie pokalik, wypił około 70%, oparł twarz o pokal i zasnął. Wszyscy byli pod wrażeniem jego umiejętności utrzymywania równowagi podczas snu. Nie zważając na niego, dalej tłoczyliśmy napoje procentowe gdy nagle zorientowaliśmy się, że brakuje jednego ze znajomych. Po 15 minutach przeszukiwania okolicznych krzaków, klatek schodowych i toalet w klubie, stwierdziliśmy że czas obudzić Maćka (gościa, który spał na pokalu) i jego się zapytać (a nuż coś wie). Gdy wróciliśmy do stolika, Maciek nadal spał ale nad nim krążył już ochroniarz i kelnerka. Ochroniarz zasugerował "teleportację kolegi z klubu", co też postanowiliśmy uczynić.
Gdy podnieśliśmy Maćka z pokala, na mordzie miał ślicznie odciśnięte krwiste kółeczko, a ku naszemu zdziwieniu - pokal był prawie pełny. Okazało się że nasz kolega dopełnił go treścią żołądkową, która widać lepiej czuła się poza jego trzewiami. Gdy zaczęliśmy go zbierać do kupy, kelnerka z wyrazem największego obrzydzenia na twarzy zabrała pełny pokal, a my wynieśliśmy go z klubu i posadziliśmy na ławce przed klubem żeby się przewietrzył. Nie zapomnieliśmy ubrać mu bluzy i kurtki (to w końcu był 20 Grudzień) i wróciliśmy do knajpy zbierać ekipę. Gdy wszedłem do knajpy pojawił się nasz kolega, który zaginął jakie 2 godziny wcześniej. Wyglądał jakby obudził się z 200 letniej hibernacji - oczy jak 5 zł, poszargane włosy, odciski jakieś dziwne na twarzy i śliczna wielka plama po "pawiu" na bluzie. Gdy go zapytaliśmy gdzie był, stwierdził, że pojechał do domu się przespać, ale jak wracał to "... jakiś ch..j go obrzygał...". Stwierdziliśmy, że walniemy jeszcze po piwku i się zbieramy. Tak zrobiliśmy i postanowiliśmy się wynosić. Wróciliśmy po Maćka, który w tym czasie zdążył przykryć się prześlicznym pawiem na bluzie (ponieważ kurtkę zdążył chyba rozpiąć). Dodatkowo - temperatura 15 stopni poniżej zera, usztywniła pawika i spowodowała że jego lodowa skorupka ślicznie odbijała refleksy światła. Gdy zaczęliśmy zbierać Maćka, okazało się że zaczął się nam "łamać" i trzeszczeć jak łamiący się lód. Odrapaliśmy patykiem co grubsze z tej bluzy i zapieliśmy mu kurtkę. Kilka minut później siedział już w autobusie i kapał rozpuszczającym się pawikiem na spodnie i siedzenie. Wysiedliśmy z nim i odprowadziliśmy go pod same drzwi domu, położyliśmy, zadzwoniliśmy dzwonkiem i uciekliśmy. Następnego dnia było cicho - Maciek się nie odzywał, ale widząc jego stan - wiedzieliśmy, że będzie potrzebował chwilę czasu na pozbieranie się. Kolejnego dnia odebrałem telefon , dzwonił Maciek. Po długiej litanii bluzgów pod moim adresem usłyszałem że ".. jesteśmy " ch..je, bo zostawiliśmy go pod drzwiami sąsiada (piętro niżej) i zwialiśmy. A sąsiad i jego pies narobili takiej zadymy że pół klatki było świadkami jak ojciec Macka wlókł go po schodach do domu piętro wyżej".

by Tomaszu

* * * * *

ZNAK

W okresie moich klubowych podbojów, wracaliśmy z kumplem z imprezki. Młodzi i twardzi, po kilku (?) głębszych i hektolitrze piwa droga wcale nam się nie dłużyła, zwłaszcza że "pamiętam" ją w postaci slajdów.
Droga z klubowni to jakieś 5 km przez centrum mojego kochanego miasta. Ja robiłem za holownik i wspomagałem autopilota kolegi, ale do rzeczy.
Wracając, będąc jeszcze w centrum miasta, nagle (sic!) zauważyliśmy stojący pod słupkiem znak drogowy. Taki ten okrągły, o sporej średnicy (około metra?) z nakazem jazdy w prawo lub lewo. Tutaj napomknę iż na nadwagę raczej nie narzekaliśmy. Kolega miał może 60 kg, ja deczko więcej. Oczywiście hazardziści urodzeni z nas, więc mały zakładzik. Postawiłem 50 peelenów, że kolega nie weźmie tego znaka do domu. Później pamiętam jeszcze, że kilka razy dopingowałem go mówiąc "No co ty, nie dasz rady?". Znak ważył sporo, bo miałem problem z pokonaniem dłuższego dystansu z nim. Mniejszy kolega tym bardziej. Jak dotarliśmy do domu? Nie bardzo wiadomo. Gdzie były patrole policji? Lepiej że się nie dowiedzieliśmy.
Kolega radził sobie ze znakiem, jak mógł i większość drogi miał go na plecach. Do domu też tak wchodził i otwierała mu jego siostra. Jej miny nie mogę sobie dalej wyobrazić, ale od tamtej pory kolega ma przesympatyczną xywkę "żółwik".
Nazajutrz nie wiedział skąd się to ustrojstrwo koło jego łóżka wzięło. To dobry znak był.

by Pd80 @

* * * * *

KOLEDZY

Znajomi pracowali w firmie produkcyjnej na nocnej zmianie zimowa porą. Ponieważ pracy nie było wiele, wysłali jednego po flaszkę do pobliskiego sklepu nocnego. Przeskoczył przez płot i przeszedł, po zamarzniętej o tej porze roku rzeczce. Wracając z butelka ponownie wszedł na płot, ale flaszka wysunęła mu się z kieszeni i stłukła się na lodzie. Żal się zrobiło chłopakowi rozlanego alkoholu, więc położył się na lodzie i zaczął zlizywać ile się da, aż nagle język mu przymarzł i klops. Kumple czekali już dość długo, a flaszki nie ma. Jeden podszedł do płotu i usłyszał jakieś jęczenie, a później ujrzał kompana na lodzie. Wezwał pozostałych do pomocy. Radzili co zrobić. Wymyślili w końcu, że jak będą siusiać leżącemu na lód koło języka, to pomoże. Faktycznie pomogło. Niezła zagrycha po pół litra.

by Gucio @

* * * * *

SZYBA

Imprezka jak co czwartek. Polał się ukochany sprite (na więcej braci nie było stać). No ale jedziemy dalej, lał się lał i lał. Zapasy uzupełnialiśmy na bieżąco od kumpla z pokoju naprzeciw. A rozrabialiśmy typowo po akademicku, czyli 50/50 z zimną kranówką. Okres przeżerania około 5 minut (landryneczka w środku co by smak spritu zabić he he). Kończy się trunek i mój film, kolejna klatka to portier jak wychodziliśmy. Był w miarę spokojny, znał nas. wychodzimy, stop klatka, jakieś 500m dalej, brzdęk, coś pier**** mówię do kumpla co jest, a on spierdal***. Chcąc nie chcąc zaczynam uciekać i tu myk, w odwrotną stronę i uciekać, to też nie wiem czy odpowiednie słowo, no więc uciekam, patrzę jakiś ochroniarz stoi na chodniku i mnie próbuje złapać, to ja na typowego tarana. Do dziś nie wiem dlaczego mi tylko nogi nie podłożył. Rozglądam się, a tam tylko dwóch kumpli biegnie, jeden gdzieś przez płot na jakiś ogród, więc wołam drugiego. Zwialiśmy z powrotem do akademika, czekamy czekamy, znalazł się jeszcze jeden kolega. Medytacje i decyzja idziemy na imprezę. No i poszliśmy, dotarliśmy, nawaliliśmy się, wróciliśmy, tylko nie wiem jak, miałem lekko ubrudzone spodnie, jakbym się gdzieś wywalił. Oczywiście przebudzenie koło portiera. Do pokoju nyny. Następny dzień. Znajdują się wszyscy zagubieni, więc próbujemy skleić co się stało. Dowiaduje się co to był za ochroniarz i ten huk. Okazało się, że kumpel z nudów zaczął kopać szybę w banku. Na szczęście to była taka niewielka szyba w piwnicy. Ale jak się domyślacie udało mu się ją zbić. Znajomek, który ma dostęp do pewnych źródeł mówił, że tej nocy ktoś próbował się włamać do banku i była w całym mieście obława. Nie wiem jak udało się nam dostać na imrpezę i z niej wrócić bez nieprzyjemności. Bilans: dwóch kumpli się zgubiło, tzn. wrócili dopiero nad ranem, jeden (tylko!!!) został spisany przez wiadomo kogo. A my się świetnie bawiliśmy.

by Bird1 @

* * * * *

WIELOFAZOWY SYLWESTER

Historia miała miejsce w sylwestra pamiętnego roku 2003. Ja wraz z dwoma kumplami postanowiliśmy zrobić sobie wielofazowe imprezowanie, które w moich kręgach kulturalnych oznaczało spacerowanie od domu do domu. Pierwszą fazę łojenia rozpoczęliśmy u mnie w domu od skromnej 0,7. Po opróżnieniu owej butelki wzięliśmy ze sobą kolejne 0,7 i udaliśmy się w wojaże po mieszkaniach. Na pierwszy ogień poszło lokum kumpla oddalone o kilka bloków, tam już w piątkę obaliliśmy butle i po godzinie 00:00 udaliśmy się do kolejnego domu, gdzie po krótkim piciu w stanie średnio zaawansowanego upojenia udaliśmy się do ostatniego mieszkania ,gdzie od niepamiętnych czasów imprezy były najbardziej tęgie. Niedługo było trzeba czekać, aby mój umysł przeszedł do wyższego stanu świadomości. Otóż mniej więcej o godzinie 2:00, gdy mój umysł przeszedł do fazy genialnych pomysłów postanowiłem wejść na sufit i zdjąć pajęczynę znajdującą się nieopodal żyrandola. Niestety, dostęp do sufitu utrudniony był ogólnymi zasadami fizyki tudzież ścianami. Niezrażony tym podjąłem próbę wbiegnięcia po ścianie na sufit. Pech chciał, że nie odbiłem się od podłogi (po prostu zapomniałem o tym szczególe) i z całym impetem przywaliłem w ścianę, po czym na kilkanaście minut dostałem się w objęcia ciemności. Po odzyskaniu świadomości zobaczyłem na ścianie średniej wielkości czerwoną plamkę przypominająca kleksa. Upływ krwi z nosa szczęśliwie zatamowali mi kumple kładąc mnie na podłodze z głową lekko skierowaną w górę. Aby zapomnieć o incydencie kumple polali jeszcze kilka razy, po czym nastąpiło permanentne urwanie filmu. Niestety nie mam pojęcia, co się działo potem, ponieważ najwyraźniej postanowiłem opuścić lokum (czego nikt nie był łaskaw zauważyć) Nie wiem, o której wróciłem do domu, ale wróciłem w dwóch różnych lewych butach, bez kurtki z podartymi spodniami, zarzyganą bluzą i całą masą otarć i siniaków, do dziś nie wiem gdzie polazłem wychodząc z imprezy.

by Messiahone

* * * * *

PIŁEŚ? - NIE GRAJ W PIŁKĘ

Pamiętacie kolesia co stracił duży palec u nogi? Jeśli tak, to dziś jego wyczynów ciąg dalszy. Rzecz oczywiście działa się na Uniwersytecie Wiecznego Melanżu. Był piekny zimowy wieczór. Z -20 za oknem, gruby lód na 80 hektarowym jeziorze i 3 pijanych studentów. A wśród nich kolega bez palca (już), kolega o ksywce Skorodowany (to chyba od koloru włsów), no i oczywiście ja. Owego wieczora przypomniał nam się nasz dawny kolega, który mieszkał na osiedlu po drugiej stronie jeziora. Droga wzdłuż brzegu miała chyba ze 4 kilometry, a w linii prostej na maxa 1,5 kilometra. Więc naładowani pozytywną energią i tanim winem ruszyliśmy po zamarzniętej tafli na drugi brzeg (tu należy dodać, że na trzeźwo żaden z nas nie chciał wejść na lód). Szybkim krokiem przeszliśmy na druga stronę, doszliśmy do domu kolegi, ale traf chciał ze nie było nikogo w domu. Więc żeby czasu nie tracić zaopatrzyliśmy się w miejscowym całodobowym w kilka kartoników winka i ruszyliśmy w drogę powrotną. Po opróżnieniu pierwszego przyszło nam do głów, że kartonikiem można grać na lodzie. Systematycznie, co kilka minut wymienialiśmy naszą piłkę na nową, aż w pewnym momencie jeden z zawodników z wielkim trzaskiem zginał nam z oczu. W tym momencie wszyscy szybko otrzeźwieli. Zobaczyłem jak kolega bez palca wystawia rękę z przerębla i cicho krzyczy (lubie ten oksymoron) "Chłopaki pomóżcie!!". Akcja ratunkowa była krótka i niepotrzebna. Okazało się że przerębel do którego wpadł kolega, został wykuty przez miejscowe "Morsy" w celu kąpieli rekreacyjnych i miał ok. 160 cm głębokości. Ale co się przestraszyliśmy. Już nie pijemy na wodzie.

by Tomolu

* * * * *

NA PANIENKI

Działo się to za Gierka(+)(*?). Wybrałem się z dwoma kumplami "obracać panienki". Mieszkały one w trójkę na peryferiach miasta (praktycznie wiocha). Wynajmowały "lokal" w tzw. letniej kuchni. Miało to tę zaletę, że impreza nie uprzykrzała życia gospodarzom, jako że była oddalona od budynku właściciela na dość dużej posesji, a i czynsz nie był wygórowany. Wpadliśmy tam o zmroku. Jeden z nas miał namiary. Dwóch z nas nie znało tego rejonu. Oczywiście nie poszliśmy tam z pustymi rękami. Naszym niecnym zamiarem było m.in. "zgłuszenie panienek" i zmniejszenie ewentualnych a niepotrzebnych oporów. Impreza szła na całego : wino - piwko - wino - piwko - wódka - piwko itd. Tańce - łamańce, hulanki, swawole. W pewnej chwili kumpel poczuł nieodpartą potrzebę oddania moczu. Pomieszczenie nie miało WC, więc wytoczył się na podwórko. Nie było go dość długo. Nikt z nas nie potrafił określić jak. Po pewnym czasie stanął w drzwiach - mooonster! Panienki - w pisk! Przed nami koleś w ubraniu w strzępach, pokrwawiony, podrapany. Zapytałem: "Co jest, jastrzrzrząb cię braaał?!". Odpowiedzi nie usłyszałem, bo kolo tylko wykrztusił znane powszechnie uniwersalne słowo "kur......" i zwalił się na twarz tam gdzie stał. Panienki go tam jakoś obmyły. O niecnych zamiarach wszyscy zapomnieli. Ranek nas obudził stukając młotkiem po głowie. Wychodząc zauważyliśmy strzępy ubrań na drucie kolczastym odgradzającym sad od reszty podwórka, bo gościu prawdopodobnie jakąś krowę hodował. Kolo długo musiał walczyć z tym przeciwnikiem. Matka, gdy zobaczyła kumpla ręce załamała a jej wzrok wyrażał cierpienie, współczucie i gniew jednocześnie.

by KrzyK

* * * * *

POBUDKA

Pewnego pięknego dnia raczyliśmy się z kumplami napojami wyskokowymi różnych gatunków. Gdy już wypiliśmy jak zwykle "zdradliwą" teqillę zapragnąłem wrócić na łono rodziny. Pierwszą migawkę jaką zapamiętałem po wyjściu z karczmy to obraz autobusu o znajomej cyfrze 96. Pognałem za nim jak młody Carl Levis. Następne, co dotarło do mojego mózgu to uporczywe pukanie. Nie reaguje. Śpię i myślę sobie co to za palant puka o tej porze. ŁOMOTANIE NARASTA! Otwieram z trudem powieki i szukam źródła hałasu. Po rozwianiu się mgły przed moimi oczami stwierdzam, że wcale nie śpię w swoim kochanym łóżeczku , ale ma przystanku tramwajowym. Hałas zaś spowodowali panowie policjanci, którzy dobijali się do mnie poprzez plexigasową ściankę przystanku. Rozmowa potoczyła się w przyjaznej atmosferze ich pytań i mojego bełkotania w odpowiedzi. Gdy już się dowiedzieli, że nie mam dokumentów i pieniędzy i widząc moją raczej głupkowatą minę z uśmiechem na twarzy wskazali mi przystanek nocnego autobusu. Ocaliło mnie przed wywiezieniem na izbę wytrzeźwień chyba to ,że ważę 130kg i nie chciało im się mnie przez barierkę dzwigac. Teraz zawsze sprawdzam kto do mnie puka i w którą stronę jedzie autobus.

by Ramzes66

* * * * *

RĄBIEMY

Dawnymi czasami, w stanie studenckim jeszcze, pojechaliśmy z bandą kumpli na wiochę poimprezować nieco. Że było zimno, a jedynym źródłem ciepła był kominek trzeba było się z siekierą przeprosić i iść do lasu.
Po powrocie drewna na placu było dość, tylko nikomu się już nie kwapiło żeby toto na poręczniejsze kawałki porąbać.
Oczywiście padło na mnie. Impreza zdążyła się rozkręcić na dobre, więc w głowach już nieźle huczało.
Zatargałem sobie poręczny pieniek i jedno drzewo pod domek. Tu wypada zaznaczyć że śniegu było sporo (na dachu również), a że dach stromy i do tego blaszany.
Nic to, zacząłem machanie narzędziem, a cała ekipa dopingowała mnie przez okno (oczywiście zamknięte).
W pewnej chwili napotkałem opór ze strony materiału obrabianego - to siłą go!
Poddał się, tylko jeden kawałek drewna jakoś mi śmignął koło ucha. Usłyszałem nad głową stuknięcie i odruchem spojrzałem w górę.
W samą porę aby zobaczyć, jak cała masa śniegu z dachu ruszyła w dół.
Następną rzeczą jaką pamiętam (po wygrzebaniu się z ogromnej zaspy) była pustka w oknie. Cała banda nie miała siły ustać na nogach ze śmichu. Leżeli pokotem a ich wycie było chyba słychać w następnej wsi :P

by Babaryba_89

* * * * *

SPOTKANIE

Działo się to jakoś w połowie lat 80 ubiegłego stulecia. Miejsce akcji - jedna z dziur zabitych dechami w byłym województwie zielonogórskim.
Czas akcji- sylwester, godz. coś koło 23:00.
Warunki atmosferyczne - zimno i śnieg dookoła.
Opis akcji:
Ja i brat zasuwamy szybciuteńko z pkt. A do pkt. B. Na ulicach ciemno i hula sobie wiatr. W pewnym momencie z ciemności wyłania się z lekka nawalony gościu, który zatrzymuje nas i bardzo poważnie zapytuje: Panowie, a daleko stąd do Poznania? Tym pytaniem tak bardzo nas zaskoczył, że w pierwszej chwili nie mogliśmy z wrażenia wydobyć z siebie ani jednego słowa i chyba tylko po naszych minach poznał, że nie kumamy, o co kaman, więc tłumaczy dalej: Wiecie panowie, byłem u jednej babeczki, a tu nagle niewiadomo skąd pojawił się jej mężuś i musiałem się gwałtownie i szybko ewakuować i teraz wracam do domu.
Jak to usłyszeliśmy, to jeszcze raz dokładnie obejrzeliśmy sobie pana od stóp po czubek głowy, popatrzyliśmy na siebie i padliśmy w śnieg wijąc się ze śmiechu robiąc przy tym prześliczne orzełki. Co było w tym śmiesznego? A to, że pan był w koszuli z krótkim rękawem i bez butów, a do domu miał jakieś 200 km i zero szans na transport w jakimkolwiek kierunku!
Ale nie byliśmy bezduszni. Daliśmy mu papierosy, zapalniczkę oraz dobre słowo na drogę, bo powiedział, że i tak tu nie zostanie.
PS.
Chyba musiał dojść bo nie było słychać, co by znaleziono kogoś zamarzniętego w okolicy.

by Francik

A Ty miałeś jakiś wyjątkowo ciężki powrót? Podeślij go do mnie klikając w ten linek, a jak będzie wyjątkowo ciekawy ma szansę znaleźć się na głównej!

Znak @ występuje przy nickach niezarejestrowanych użytkowników Joe Monster!

Oglądany: 25132x | Komentarzy: 3 | Okejek: 1 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało