Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Garść odpowiedzi na pytania, których nie spodziewaliście się zadać. Tym razem o wampirach II

39 122  
84   29  
Trociek2 napisał swoją pierwszą książkę. A czytelnicy Joe Monstera mają okazję przedpremierowo przeczytać jej fragmenty. Zapraszam na kolejną część.
Strzyga straszna i paskudna

Przyszedł w końcu czas na strzygi. Niby na początku artykułu wspominałem, że to jedno i to samo, a z drugiej strony nic o nich nie mówiłem przez kilka stron. Coś tu nie gra, nie sądzicie? Jak to Dawid Myśliwiec (Naukowy Bełkot, polecam gorąco i polecał będę) czasem mówi: i tak, i nie. Otóż strzyga nie jest demonem takim całkiem słowiańskim. Opowieści o nich przeniosły się na bliższe nam tereny prawdopodobnie za pośrednictwem ludów bałkańskich. Tu owszem, zostały zaadaptowane i mocno powiązane z upiorami. I za mocno się od nich nie różniły pod względem wyglądu zewnętrznego oraz sposobu szkodzenia żywym. No może poza kilkoma drobnymi sprawami. Lubiły na przykład mieszkać w kościołach nad chórem i stamtąd wydawać różne złowieszcze okrzyki. A gdy członek rodziny zobaczył taką strzygę (lub strzygonia, bo nawet u niektórych demonów panowało już równouprawnienie płci), niechybnie miał niebawem wyzionąć ducha. Skoro już przy duchach, czy tam duszach jesteśmy, strzygi miały rodzić się z dwiema. Dwoma sercami, dwoma zestawami zębów (tak, wiem, było u wampirów) lub ze zrośniętymi brwiami. I jak się takiego młodego potwora chciało ochrzcić w kościele, to dawało się to zrobić tylko połowicznie - dla jednej duszy. A więc ta druga dusza była skazana na potępienie. Zapobiegawczy wieśniacy, jak już poznali się na rzeczy, przeganiali demona z dala od domostw. I tam sobie biedak umierał. Ale dziwnym trafem znowu tylko połowicznie, bo ta druga, potępiona dusza przeżywała i powracała, szkodząc żywym Nie wiem, jak Wy, ale ja tutaj zbyt dużej logiki działania nie widzę. Resztę opowiadania o strzygach Wam odpuszczę, bo będzie się praktyczni pokrywało z tym, co wiemy o upiorach. Oczywiście zainteresowanych zachęcam do szukania dalej na własną rękę.

W poprzednim akapicie powiedziałem (tak, tak, napisałem), że strzygi dotarły do nas przez Bałkany. Ale skąd? A no z Rzymu (łac. strix). Były tam one demonami skrzydlatymi, wysysającymi ludzką krew. No i były tylko kobiece. Na uwagę zasługuje fakt, że te łacińskie strix oznacza sowę. I to z tym sympatycznym ptakiem przez wieki je kojarzono. “Typowym” upiorom było za to bliżej do nietoperzy, w które czasami potrafiły się zmieniać. No i mamy to, o czym mówiłem we wstępie - latające wampiry to powrót do korzeni. Przynajmniej tych Polakom najbliższym. Bo w końcu wierzenia w potwory wysysające krew (lub coś innego) nie są tylko “nasze”, a do tego zaskakująco stare.

W średniowiecznej Rumuni na przykład wierzono w aż trzy typy wampiropodobnych. Były to moroi, strigoi i pricolici. I znowu - podobieństwa sprawiają, że granice rozróżnienia dla tych istot się trochę zacierają, spróbujemy dać jednak jakieś wyróżniki. Moroi miał w sobie coś z ducha. Opuszczał grób nocą, aby wysysać z ludzi energię. Strigoi to taka trochę bardziej nasza strzyga. Jak i ona, posiadała 2 serca i dwie dusze. Wiązana była z czarownicami, a te, jako osoby dość mądre i praktyczne, robiły z dwóch dusz użytek, wysyłając czasem jedną z nich na coś w rodzaju sabatu, czyli takiej wiedźmiej imprezy. Pricolici natomiast to już bardziej wilkołak. O bycie nimi szczególnie podejrzane były dzieci urodzone z ogonem [1], w którym to miała znajdować się cała “zła energia” pozwalająca na świadomą i kontrolowaną przemianę w zwierzę: wilka, psa, sowę lub nietoperza. Wiara w pricolici przetrwała do czasów współczesnych. Mieszkańcy Rumunii mówią czasem o nocnych atakach na odosobnionych ludzi, za którymi miałyby stać niezwykle duże wilki.

Na Islandii mieli ciekawie. I do tego trochę inaczej. Wampiropodobne istoty z Islandii nazywamy draugar i dzielmy na: Varðmenn i tilberadraugar. Ten pierwszy to taki trochę upiór albo duch, a trochę jakby smok, a już na pewno po prostu nieumarły. Po śmierci pozostawał w okolicach grobu lub dawnego domu i chronił go oraz swoje skarby przed złodziejami i przechodniami. Tilberadraugar to z kolei ludzkie żebro, któremu dano do picia krew czarownicy, ożywiając je, aby wysyłać w celu kradzieży mleka i pieniędzy. Może brzmi zabawnie, ale za to praktycznie, jak na czarownicę przystało (bo zakładam, że to one miały największy dostęp do własnej krwi).

Lilith - ładna na zewnątrz, brzydka w środku

Swoje wierzenia w wampiry lub podobne istoty mieli również Grecy, Albańczycy, Hiszpanie, Węgrzy, Afrykanie, Amerykanie, Azjaci… No i pewnie nie tylko oni. Ale chciałbym przenieść się mniej w przestrzeni, a bardziej w czasie - do starożytności. Trochę wcześniej wspominałem, że niektórzy polscy chłopi uważali Judasza za pierwszego wampira. Żydzi, z których Judasz pochodził, uważali trochę inaczej. Oczywiście określenia upiór, wampir, wąpierz czy nawet strzyga Hebrajczycy nie używali (może dlatego, że nie mówili po polsku, hah… dobra, już wracam do pisania). Mieli za to Lilith i jej córki. A kim ta Lilith była? Otóż, według niektórych ksiąg (niektórych, podkreślam) była ona pierwszą kobietą, jeszcze przed Ewą. Bóg miał ulepić ją i Adama z tej samej gliny i wszystko byłoby dobrze, gdyby Adam nie powiedział jakoś tak “Eee… Bogu, ale ona jest pełna śluzu i krwi, nie chce takiej”. I Jahwe przyznał mu rację, pogonił Lilith, wyjął Adamowi żebro, kiedy ten spał i zrobił Ewę. A Ewa w nagrodę dała mu jabłko, za którego zjedzenie oboje zostali wyrzuceni z raju. Jasne, znacie tę historię, ale pewnie mało kto wie, że wg niektórych wężem nie był Szatan [2], a właśnie Lilith. Ostatecznie była ona żeńskim demonem lubiącym wysysać krew, dusić swoje ofiary oraz mordować noworodki. Niektórzy do tej pory przywiązują czerwoną wstążkę do kołyski niemowlaka, żeby “nie dać zauroczyć”. Jednak w żydowskiej tradycji czerwony to kolor ochrony i miał moc odpędzania demonów - Lilith i być może jej potomstwo. Ale nie myślcie, że Żydzi byli aż tacy oryginalni i sami ją sobie wymyślili. W starożytnym Babilonie grasowały trzy rodzaje podobnie nazwanych istot. Męskiego rodzaju Lilu miał błąkać się po pustyniach, zagrażając kobietom w ciąży i dzieciom. Lilitu to jego żeńska odpowiedniczka. Ciekawsza miala być Ardat-lili - młoda kobieta niezdolna do normalnego współżycia i przez to bardzo wkurzona. A złość swą zwykła wyładowywać na młodych mężczyznach.

Jasne ani świat, ani historia nie kończy się na tych kilku krajach, ale już im (i Wam) odpuszczę. Wróćmy do czasów współczesnych i przenieśmy się do Puerto Rico, México y el Sur de los Estados Unidos. Si, hablamos español ahora. Nie, nie gadajmy po hiszpańsku, ale wczujmy się w tamte latynoamerykańskie klimaty. Tam bowiem kręci się gdzieś Wampir z Moca, czyli kryptyda [3] lubiąca zabijać żywy inwentarz krowy, konie, kozy… Od tych ostatnich pochodzi jej nazwa (wymyślona przez komika Silverio Perez’a) i oznacza dosłownie “wysysacz kóz”. Chwila, co? Tak, wysysacz. Na wyspie masowo ginęły zwierzęta i wszystkie miały wspólną cechę - coś wyssało z nich krew przez wiele okrągłych otworów. Jest wiele relacji z rzekomych obserwacji Chupacabry (śmieszna sprawa - “el” po hiszpańsku oznacza “on”, ale w języku polskim o naszej kryptydzie mówimy w rodzaju żeńskim). Część z nich da się wyjaśnić dość prosto - na przykład występowaniem psowatych obarczonych wieloma poważnymi schorzeniami. Czasami można się też uśmiechnąć, czytając o potworze przypominającym kangura ze skrzydłami lub takiego, co przeskakuje ponad drzewami. Za to niektóre relacje mogą budzić co najmniej lekki niepokój. Pozwolę sobie przytoczyć jedną taką sytuację. W sierpniu 2000 roku farmer z San Lorenzo śmiertelnie postrzelił stworzenie, które miało zabijać owce (łącznie z jego sąsiadem stracili 60 owiec) i wysysać z nich krew. Po kilku dniach odnalazł ciało objedzone już przez sępy. Szkielet jednak pozostał i nie przypominał niczego znanego. Resztki żółtej sierści i gładkiej skóry, wielkie zęby, pazury i spory kościany grzebień wyrastający z kręgosłupa, a do tego ślady po sporych oczach i brak śladów świadczących o posiadaniu uszu. Naukowcy w szpitalu w Léon nie potrafili rozpoznać zwierzęcia, wysłali je dalej do UNAN-Léon. Tam je dokładnie przebadano i stwierdzono, że to... pies. Coś może tu śmierdzieć, bo farmer stwierdził, że ktoś podmienił szkielet. Ale nie po to tu jestem, żeby Wam teorie spiskowe wciskać. Jeśli chcecie, poczytajcie sami, a ja Was zabieram do niezwykłej krainy zwanej Rzeczywistością.

A to najprawdziwszy i jednocześnie najbardziej niebezpieczny wampir
Bo w realnym świecie grasuje całkiem sporo wampirów i do tego ich istnienie jest dobrze udokumentowane. Desmodontinae to podrodzina małych puchatych zwierzaków z nosami przypominającymi kształtem listek. W dzień śpią, nocą żerują, mają duże uszy no i skrzydła. Tak, jakby ktoś jeszcze cudem nie zgadł, to są to nietoperze. Całkiem ciekawe, chociaż trochę szkodliwe, bo osłabiają swoje ofiary (w tym np. krowy i świnie), a czasami roznoszą wściekliznę. Ważnym słowem jednak jest tu “osłabiają”, a nie “zabijają”. Bo wampirowate piją krew. Ale bardziej liżą, niż wysysają. Podlatują sobie niepostrzeżenie do śpiącej ofiary, lądują i ostatnie kilkadziesiąt centymetrów przechodzą (czy tam w inny sposób gramolą się po nietoperzowemu). Ostrymi ząbkami nacinają skórę, trochę dookoła śliniąc. A ślina ich zawiera antykoagulanty, czyli substancje powstrzymujące krzepnięcie krwi. No i w końcu nasz straszliwy wampir ważący około 30 g może się napić. Ale Desmodontinae są zwierzętami stadnymi. A w stadzie nie każdy mógł mieć tyle szczęścia, aby się najeść i dożyć dzięki temu kolejnej nocy. I tu objawia się altruizm odwzajemniony wampirów. O samym zjawisku kiedyś pewnie jeszcze Wam opowiem. Tu wygląda to tak, że głodny nietoperz zaczepia nietoperza najedzonego, aby tamten oddał mu trochę swojego posiłku. I nietoperz najedzony to robi, licząc na to, że ten drugi się kiedyś odwzajemni. I to nawet działa.

Inni zwierzęcy krwiopijcy są mniej sympatyczni (albo jeszcze mniej sympatyczni - jak kto woli) i do tego są ich całe roje. Mówię o wszystkich bezkręgowych potworkach - komary, kleszcze, pluskwy, muchy tse-tse, pchły, wszy i cała reszta. Samo ich dziabnięcie może nie jest jakoś strasznie groźne. Groźni są za to pasazerowie na gapę. Malaria, denga, bolerioza odkleszczowe zapalenie mózgu, tyfus, czy dżuma to choroby, które wciąż występują, szkodzą i zabijają. Roznoszone przez komary drobnoustroje czynią z nich stworzenia zabijające najwięcej ludzi co roku wśród wszystkich zwierząt (wliczając człowieka). Jeśli mogę dać radę z tego miejsca, to, jadąc w cieplejsze kraje, zaszczepcie się na wszystkie paskudztwa, które tam grasują, a chodząc po wyższej trawie lub krzakach, noście długie spodnie i najlepiej wsadźcie je w skarpetki.

No dobra. Opowiem Wam jeszcze na szybko o tym najgroźniejszym zwierzęciu w Polsce. Groźne to, bo roznosi wspomnianą boleriozę i odkleszczowe zapalenie mózgu, a do tego babesziozę (nie tylko u zwierząt-nie-ludzi), anaplazmozę, tularemię, gorączkę Q, gorączkę krwotoczną i kilka innych chorób. Tak naprawdę żaden kleszcz nie chce (o ile te paskudztwo jest zdolne do chęci) pasożytować na człowieku. Nie opłacałoby mu się to. Kiedy złapie się myszy, lisa, czy nawet sarny (upodobania zależne min. od stadium rozwojowego), może liczyć na to, że w spokoju się napije, a potem upadnie przy jakimś często uczęszczanym przez zwierzaki szlaku i po przeobrażeniu się zaraz trafi na kolejnego żywiciela. No właśnie - kleszcze mają stadia: larwa, nimfa (1-8 zależnie od gatunku) oraz osobnik dorosły. Krwi potrzebuje do przejścia z jednego stadium do kolejnego, a samica jeszcze do złożenia jaj. A jak to poluje? Wchodzi sobie na źdźbło trawy albo inny krzaczek, wystawia odnóża i sobie czeka. Jak zauważy, że coś idzie, bo akurat jest cieplejsze niż otoczenie i trochę zalatuje potem, to łapią się, szukają sobie dogodnego miejsca i wbijają, czy też nacinają skórę, wpuszczając przy okazji neurotoksyny i patogeny. Na koniec mały disclaimer - do kleszczowatych należy bardzo dużo gatunków i nie wszystkie informacje z tego akapitu są prawdziwe dla wszystkich. Na pewno jednak polskie kleszcze nie skaczą na ludzi z drzew.

Skoro jestesmy przy chorobach w rozdziale o wampirach, to nie mogę nie wspomnieć o porfirii. Jest to (a raczej są, bo porfirii jest kilka rodzajów) schorzenie o podłożu genetycznym. Bardzo upraszczając sprawę, psuje krew, powodując gromadzenie się porfiryn[4]. To z kolei może wywołać takie objawy jak (cytując WIkipedię): zaniki naskórka wskutek nadmiernej ekspozycji na światło słoneczne, czerwonawe zabarwienie zębów i paznokci, martwicę tkanki łącznej, w tym obkurczanie dziąseł, co się wiąże z obnażeniem szyjek zębów, czasem wyjątkowo szybko rosnące i obfite owłosienie, anemię, a także alergię na allicynę, związek występujący w czosnku. Brzmi tak jakoś znajomo, prawda? Jednak za szybko jest stawiać osąd, że właśnie ta choroba to rozwiązanie legendy wampirów. Nikomu nie udało się takiej tezy potwierdzić.

Nadszedł czas, aby przejść do innych, być może nawet bardziej popularnych umarlaków i jednocześnie postawić trochę zaczepne, ale jakże trudne filozoficzne pytanie. Niby mówi się, że człowiek człowiekowi wilkiem, ale…

Czy zombi zombi zombi?

Wybaczcie, może to głupie, ale bardzo chciałem te pytanie zadać. W tym rozdziale prawie w ogóle nie będziemy zajmować się sferą wierzeń i mitów. Czeka nas niemal wyłącznie rzeczywistość. I to wcale nie oznacza, że poruszamy się po przyjemnym i niegroźnym gruncie.

Określenie zombie pochodzi z kultu - a właściwie religii monoteistycznej (ale to się jakoś długo pisze) 0 Voodoo. Tego od sławnych laleczek. Według jego wierzeń, kapłan mambo, bokor lub houngan może człowieka zabić, a później go wskrzesić i zagonić do pracy. Ale to wcale nie ma być ten sam człowiek. Jego ciało staje się jedynie naczyniem dla ducha śmierci - i przy okazji płodności - Guédé. Jeśli oglądaliście “Księżniczkę i żabę” i pamiętacie tego złego wysokiego w cylindrze, to tak właśnie te duchy wyglądają. Szykownie, prawda? No dobra, kapłan ma w niewoli takie chodzące zwłoki, one orają mu ziemię i zmywają naczynia, ale musi uważać. I to nie na to, że nagle się zbuntują i wyżrą mu mózg, a na to, że zjedzą sobie trochę soli lub chociaż coś słonego. I wtedy może stać się najgorsze. Otóż zombie weźmie zadek w troki i pójdzie sobie spokojnie na cmentarz, gdzie ponownie się zakopie. Jakie jest tego wszystkiego wyjaśnienie? Substancje odurzające o działaniu psychodelicznym zwane inaczej narkotykami. Oczywiście zmarłego członka rodziny można ochronić przed przedwczesnym zmartwychwstaniem (o ile ktoś jakieś planuje). Pamiętacie Pochówek Antywampiryczny? Jeśli tak, to już macie jako-takie pojęcie o metodach, jeśli nie, to znaczy, że nie czytaliście. I dla niektórych to dobrze. Chodźmy już stąd do świata przyrody, gdzie nikt nie będzie nikomu nic szpadlem obcinał.

Wśród amerykańskich jeleni i im podobnych zwierząt występuje nieuleczalna, zawsze śmiertelna choroba zwana CWD. Jeleń nią dotknięty zaczyna zachowywać się… po prostu dziwnie. Unika innych zwierząt, mocno się ślini, dużo pije i dużo sika. Przestaje bać się ludzi. Wygląda ciągle na osłupiałego. Wykonuje powtarzające się wzory kroków. Traci na wadze, ciężko mu się ruszać. Jego mózg z czasem zaczyna przypominać gąbkę. Wirus? Bakteria? Właściwie to on sam. Tak prawie. Może nie do końca. W układzie nerwowym dość powszechnie występują białka PrP. Normalnie nazywają się PrP C. C od cellular, czyli komórkowy. Białko takie może się zniekształcić pod wpływem innego zniekształconego białka i stać PrP Sc. Sc od Scrapie (nazwa pochodzi od choroby). Następuje tutaj reakcja łańcuchowa, a ślinotok pozwala jej się rozprzestrzeniać. Jakby Wam ktoś kiedyś wspominał o chorobie szalonych krów, to to właśnie na tym polega.

Przejdźmy jednak do czegoś większego. Do owadów, a konkretnie Gąsieniczników. Ich zachowanie było czymś, co mocno leżało na sercu Karolowi Darwinowi. Był on bowiem wierzącym chrześcijaninem i nie mógł zrozumieć, jak jego miłosierny Bóg miał dopuścić, aby te małe potwory powstały. Ale to nie one tu będą zombie. One te zombie tworzą. Gąsieniczniki należą do błonkoskrzydłych, czyli niedaleko im do pszczół, os i mrówek - ot, ciekawostka - mrówkom bliżej do pszczół, niż pszczołom do os. W postaci dorosłej żywią się nektarem. W postaci larwalnej…

Przypisy:

[1]Tak, zdarza się to. Taki Chandre Oram ze Wschodnich Indii ma 33 centymetrowy ogon i dzięki niemu został uznany za wcielenie boga Hanumana.
[2]Ten to by w ogóle zasługiwał na kilka własnych akapitów, bo kiepsko się zestarzał i należałoby mu oddać sprawiedliwość. Zanim się za to wezmę, możecie poszukać na Joemonster pod hasłem " 9 biblijnych i nie tylko ciekawostek o Szatanie".
[3]Kryptydy to stworzenia, zazwyczaj zwierzęta, których istnienia nie udało się potwierdzić. Często istnieje mnóstwo relacji naocznych świadków, ale jakoś brakuje dowodów. Kojarzycie Yeti, Wielką stopę lub potwora z Loch Ness?
[4] Porfiryny to takie związki chemiczne. I chyba tyle umiem Wam powiedzieć, przy okazji dobrze samemu dobrze to rozumiejąc. Definicja jest bardzo skomplikowana i na tym etapie raczej nam do szczęścia niepotrzebna.

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11
9

Oglądany: 39122x | Komentarzy: 29 | Okejek: 84 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało