Praca policyjnego detektywa wcale nie jest taka prosta, jak to
przedstawia nam Hollywood. Czasem rozwiązanie niektórych zagadek
i schwytanie człowieka odpowiedzialnego za jakąś krwawą zbrodnię
zajmuje długie miesiące. Ba, niekiedy nawet śledztwo przeciąga
się na całe lata czy dekady. Wyobraźcie sobie, jak się musi czuć
taki przestępca, kiedy to po trzydziestu latach od popełnienia
morderstwa do drzwi jego domu pukają stróże prawa i zakładają
sędziwemu już facetowi kajdanki na ręce.
#1. Pechowa guma do żucia
W 1981 roku zwłoki
24-letniej mieszkanki Birmingham, Novy Welsh, znalezione zostały w
jej domu. Matka dwójki dzieci zmarła w wyniku uduszenia, a jej
ciało morderca wepchnął do pudełka. Zanim policja znalazła
rozkładającą się nieboszczkę, minęły trzy tygodnie. Pierwszym
podejrzanym w tej sprawie był Osmond Bell – ekschłopak zmarłej,
który (jak przypuszczano) mógł zemścić się na swojej dawnej
miłości za to, że ta zaczęła spotykać się z innym mężczyzną.
Bell nie przyznał się do tego karygodnego czynu, ale i publicznie
skarżył się na policję, która zafundowała mu prawie
czterodniowe przesłuchanie.
W 2016 roku, po
ponad 35 latach od znalezienia martwej pani Welsh, ktoś wpadł na
pomysł sięgnięcia po narzędzia, za pomocą których można zbadać
ślady kodu genetycznego pozostawionego na miejscu zbrodni. Dziwne,
że nikt wcześniej tego nie zrobił – jak by nie patrzeć, takie
procedury praktykowane już są od końca lat 80.! Pod lupę wzięto…
gumę do żucia, którą morderca zakleił pudełko ze zwłokami swej
ofiary. W ten sposób potwierdzono przypuszczenia, jakoby to Osmond dopuścił się tego czynu. Bell pewnie bardzo się zdziwił, kiedy
po takim czasie od zwieńczonej morderstwem awantury ze swoją byłą
dziewczyną przyszło mu trafić do pierdla.
#2. Sprawiedliwość wymierzona po 45 latach
Dwóch młodych
policjantów z El Segundo w Kalifornii, którzy w 1957 roku
zatrzymali łamiącego zasady ruchu drogowego kierowcę, miało
wyjątkowego pecha. Mężczyzna nieco ponad godzinę
wcześniej zaatakował i okradł dwie nastolatki oraz ich rówieśników. Rozebrał swe ofiary do naga i skrępował je. Jedną z dziewcząt zgwałcił. Teraz, widząc policyjny
patrol, był pewnie przekonany, że stróże prawa wpadli na jego
ślad, więc wysiadł z auta (zabranego jednej z napadniętych osób), wyciągnął broń i posłał po kulce
każdemu z gliniarzy. Obaj zginęli na miejscu.
Sprawcy zabójstw
nie udało się złapać i ostatecznie sprawa została zamknięta.
Nieoczekiwanie w 2002 roku policja dostała cynk, że ktoś podaje
się za przestępcę, który prawie pół wieku wcześniej zabił
dwóch policjantów. Trop okazał się fałszywy, ale akta tamtej
sprawy zostały otwarte i któryś z przytomniejszych gliniarzy
zorientował się, że odciski palców znalezione na miejscu zbrodni
są identyczne z tymi należącymi do niejakiego Geralda Masona,
który rok przed tym morderstwem siedział w kiciu za kradzież
samochodu. I do kicia wrócił, ku zaskoczeniu nieświadomej, będącej
z nim w związku od 40 lat, małżonki. Tam też dokonał swego
żywota w 2017 roku.
#3. Klecha klesze
wilkiem!
Irene Garza była
amerykańską nauczycielką o wyjątkowej urodzie. To jedna z tych
belferek, które sprawiają, że dzieciaki na lekcjach nie mogą się
skupić na szczegółowych opisach budowy dżdżownicy. Mimo że pani
Irene wygrywała konkursy piękności, była kobietą bardzo
nieśmiałą i głęboko też wierzącą. 16 kwietnia 1960 roku Irene
oznajmiła swoim rodzicom, że idzie do kościoła wyspowiadać się.
Do domu już nie wróciła.
Pięć dni później zwłoki Garzy
znalezione zostały w kanale ściekowym wiele kilometrów od miejsca
jej zamieszkania. Podczas oględzin nieboszczki na jaw wyszło, że
kobieta zmarła w wyniku uduszenia, wcześniej jednak została
brutalnie pobita i zgwałcona. Niestety, jako że ciało leżało w
wodzie, wszystkie ewentualne dowody, jak fragmenty naskórka
mordercy, jego włosy, czy nasienie zostały wypłukane.
Policja przesłuchała
ponad 500 podejrzanych, w tym wielebnego Johna Feita –
księdza, który ją spowiadał. Był on też ostatnią osobą, która
widziała Irene. Zaskakujące było to, że duchowny, zamiast
wysłuchać swoją „klientkę” w konfesjonale, zabrał kobietę do jednego z pomieszczeń
plebanii. Inni księża zauważyli później zadrapania na dłoniach
swojego kolegi. Na dodatek Feit parę tygodni wcześniej był
podejrzany w sprawie napaści seksualnej na inną parafiankę, jednak
dzięki wsparciu zaprzyjaźnionych z nim duchownych udało się go obronić przed
oskarżeniami.
W 2002 roku pewien
były pastor zadzwonił na policję i opowiedział, że wiele dekad
wcześniej wysłuchał spowiedzi duchownego, który to wyznał
mu, że dokonał zabójstwa młodej kobiety. Inny ksiądz z kościoła,
w którym Feit pracował, również przyznał, że podejrzany o
morderstwo kolega wyspowiadał się i wspominał o swoim czynie. W międzyczasie John porzucił duchowieństwo, a nawet założył rodzinę. Mimo jasnych dowodów
na winę byłego klechy, ten nieprędko stanął on przed sądem. Sprawa stanęła
w miejscu z powodu umowy między prokuratorem okręgowym a
przywódcami kościelnymi. Chodziło oczywiście o wstrzymanie śledztwa w celu
ochrony reputacji Kościoła. Ostatecznie jednak w 2016 roku 80-letni
Feit, 56 lat po popełnieniu zbrodni, trafił za kratki na… 6 lat.
Posiedziałby pewnie trochę dłużej, gdyby mu się nie zmarło.
#4. Technika w
służbie sprawiedliwości
Everett Delano był
59-letnim weteranem, który dorabiał sobie jako ochroniarz na
stacji benzynowej w New Hempshire. Pewnego pechowego dnia 1966 roku
do lokalu wpadł facet z
pistoletem i z ewidentnymi zamiarami obrabowania tego miejsca. Na
widok Delano uzbrojony przestępca posłał w jego ciało trzy
kulki, a następnie uciekł ze swym studolarowym (!) łupem. Everett nie
zmarł od razu. Trafił do szpitala, gdzie przez wiele godzin walczył
o życie. Walkę te przegrał następnego dnia.
Policja dokonała
wszelkich starań, aby zebrać możliwie jak najwięcej dowodów,
jednak nie wystarczyły one, aby ująć sprawę. Ostatecznie w 1966
roku sprawa została zamknięta, a zabójca pozostał na wolności.
Mijały lata, a w ich
trakcie narzędzia, którymi dysponowały służby śledcze,
rozwijały się. I tak na przykład w 1975 roku FBI mogło już
pochwalić się urządzeniem, które było w pełni zautomatyzowaną bazą
odcisków palców. W ciągu kilku lat trafiło tam 15 milionów
takich danych pobranych z „analogowych” kart. Firma Rockwell
International, która odpowiadała za ten sprzęt, ciągle
unowocześniała swój wynalazek, a pod koniec XX wieku w jej bazach
były już 64 miliony odcisków palców! Wkrótce powołano do służby
specjalna jednostkę, która otwierała stare sprawy i usiłowała nadać im nowy bieg, wykorzystując do tego nowoczesne narzędzia. W 2013 roku,
dzięki staraniom najmłodszej z córek pana Delano, udało się nakłonić śledczych do ponownego przyjrzenia się śladom pozostawionym przez zabójcę jej ojca. Nie trzeba było długo szukać –
odciski pasowały do niejakiego Thomasa Cassa, gościa, który
między latami 1966 a 2000 miał do czynienia z wymiarem
sprawiedliwości aż 13 razy (z czego ostatnio, w roku 2000, złapany
został na produkowaniu narkotyków… w więzieniu).
Cass po trzech
spotkaniach z policją i składaniu mozolnych zeznań najwyraźniej
doszedł do wniosku, że nie wywinie się sprawiedliwości i po
prawie pięciu dekadach od feralnego napadu przyjdzie mu resztę
życia spędzić w kiciu. Aby tego uniknąć,
Thomas postanowił się zabić. I to też uczynił w 2014 roku.
#5. Golden State
Killer złapany po 47 latach!
Włamywał się do
domów, swoje ofiary wiązał i gwałcił. Zabijać zaczął dopiero
parę lat później. Wybierał domy stojące na uboczu. Najlepiej
zamieszkane przez samotne kobiety lub młode matki. Z czasem stał
się jeszcze bardziej wyrachowany. Jeśli w domu był mężczyzna,
przestępca wiązał go i układał mu na ciele naczynia grożąc, że
jeśli te spadną, to wróci do pokoju i go zabije. Kobietę
prowadził do innego pomieszczenia. Wyciągał z szafek jej bieliznę
i wybierał tę najseksowniejszą. Kazał jej ubrać się w nią, a
następnie przez wiele godzin gwałcił swoją ofiarę... robiąc sobie
przerwy na posiłek. Zabijał za pomocą przedmiotów, które akurat
miał pod ręką. Tutaj nie miał żadnego modus operandi. Czasem
też udawał, że wyszedł z domu, aby ofiara gwałtu mogła
odetchnąć z ulgą. Dopadał ja i zabijał, gdy ta nieświadoma jego
obecności wychodziła z pokoju.
Joseph James
DeAngelo był policjantem z długim stażem. Ten niczym nie
wyróżniający się „krawężnik” zwolniony został z pracy,
kiedy udowodniono mu… kradzież młotka ze sklepu. Będąc jeszcze
gliniarzem, popełnił sporą część ze swoich zbrodni. W 2001 roku
dzięki badaniom DNA udało się ustalić, że wiele z przestępstw,
o które posądzano innych gwałcicieli, to „dzieło” Josepha.
Działał w kilku różnych hrabstwach i w każdym nadawo mu inny
pseudonim. Sprawa ta spowodowała, że w Kalifornii powstała
specjalna baza danych DNA, a za pomoc w schwytaniu tzw. Golden State
Killera oferowano 50 tysięcy dolarów nagrody. Dopiero w 2018 roku
DeAngelo został oskarżony o popełnienie ośmiu morderstw i 13 prób
porwania swoich ofiar. W rzeczywistości zbrodniczych czynów miał
on na koncie znacznie więcej, jednak wiele z najstarszych spraw,
zgodnie z kalifornijskim prawem, zdążyło się już przedawnić.
W ramach sądowej
ugody Joseph, w 2020 roku, przyznał się też do kilku innych paskudnych czynów, o które formalnie nigdy nie został
posądzony. W ten sposób uniknął kary śmierci.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą