Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Ale obrodziło tymi serwisami streamingowymi – tylko jak się w tym wszystkim połapać?

55 765  
97   112  
Z pewnością wiele osób doskonale pamięta masaż kciuka w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego filmu czy programu. Abonenci kablówek czy telewizji satelitarnych przez lata przyzwyczaili się do „w tej telewizji nic nie ma” wypowiadanego niemalże odruchowo po kolejnej nieudanej próbie wstrzelenia się w cokolwiek. Serwisy streamingowe wydawały się zatem wybawieniem dla wszystkich, którzy dość mieli wszechobecnych reklam, niekończących się powtórek i obowiązkowego lektora. Przez pewien czas widać było zachłyśnięcie się nową perspektywą, a „widziałem na Nefliksie...” stało się nową mantrą przyklejonych do odbiornika.


Wśród najistotniejszych dla odbiorców streamingów kwestii większość wymieniła cenę, łatwość użycia, zróżnicowanie oferty i jakość wideo. Wobec tego dyskwalifikujący dla tradycyjnej telewizji wydaje się być fakt, że w primie tak, wydawałoby się, silnych stacji jak FOX, NBC czy ABC na każdą godzinę średnio przypada około 18 minut reklam. Co zatem poszło nie tak, że dziś w rozmowach o strumieniach coraz powszechniejsze stały się głosy niezadowolenia, kierowane zwłaszcza w kierunku największego zawodnika w stawce? Charakterystyczny dźwięk włączanej aplikacji, wygodne ułożenie się na kanapie i... kolejne pętle pilota w bezskutecznych poszukiwaniach czegoś na wieczór. Kto tego nie przerabiał?

Nietrudno marudzić i wracając do początków popularności streamingów gadać, że „kiedyś to było...”. Sam zresztą często na to narzekam, ale nadal co miesiąc opłacam kilka takich serwisów. Czyżby zatem już definitywnie doszło do zmiany warty i staliśmy się kolejnym pokoleniem kanapowych ziemniaków z przyklejonym do dłoni pilotem? A może z dobrobytu całkiem nam się już poprzestawiało i dzięki codziennemu przebodźcowaniu całkiem wymazaliśmy już z pamięci roztrzęsione, nagrane tosterem kinówki, które cieszyły tylko tym, że są?



Netflix na nasz rynek wszedł z buta niczym gracz, który niewiele robi sobie z konkurencji. I choć przez lata w Polsce ta marka raczej nie charakteryzowała się dużą rozpoznawalnością, historia sieci sięga 1997 roku. Początkowo był to kolejny wypożyczalnio-sklep oferujący wysyłkową ofertę DVD i VHS, jednak po 10 latach doszło do reorganizacji i wprowadzenia usługi streamingu. Liczby dość szybko zrobiły się całkiem imponujące – 21,5 miliona subskrybentów w 2011 roku – lecz żeby osiągnąć dzisiejszą popularność, pokonać należało jeszcze daleką drogę.

Zgodnie ze świeżymi, kwietniowymi statystykami, na całym świecie wykupionych jest 221,64 miliona netflixowych subskrypcji. Pierwotnie szacowano, że początek 2022 przyniesie kolejny (i to dwuipółmilionowy) wzrost subskrybentów. W pierwszym kwartale tego roku jednak aż 200 tysięcy osób zrezygnowało z abonamentu, a aż 0,7 miliona kinomanów musiało opuścić platformę ze względu na zamknięcie serwisu w Rosji. Odejście netflixowych widzów miało miejsce po raz pierwszy od 10 lat, a kolejne miesiące mają przynieść najpopularniejszemu serwisowi streamingowemu kolejne straty – według prognoz aż 2 miliony użytkowników nie przedłuży abonamentu w trwającym właśnie kwartale.



Rezygnujący z Netflixa jako główny powód swojej decyzji podają niewspółmierną do jakości cenę. Mimo wszystko wspomniane status quo, nawet z drobnym minusem, wciąż jest wynikiem, o którym konkurencja może pomarzyć. A finansowe podsumowania to prawdziwy kosmos – w ubiegłym roku przychód firmy wyniósł 30 miliardów dolarów. W tym miejscu warto jeszcze podrzucić covidowe statystyki – w 2020 przybyło 36 milionów płatnych subskrypcji (z czego blisko 16 baniek tylko przez pierwsze trzy miesiące). W 2021 doszło już „tylko” 18,2 miliona nowych użytkowników.

Co może stać za tym spadkiem popularności? Wszechobecna polityczna poprawność, problemy ze współdzieleniem konta, identyfikacja marki z paździerzami typu „365 dni”, znikanie z oferty kolejnych głośnych produkcji, konkurencja, no i wreszcie wspomniane przed chwilą koszty (29 złotych za jakość SD i 6 dyszek za 4K) – nie brzmi to jak definitywna recepta na sukces. Netflix jednak ostatnio nieco wyluzował, otwierając się choćby na mniej wyczulonego światopoglądowo odbiorcę – świadczyć o tym może odważny program Ricky'ego Gervaisa (nieźle dostało mu się za żarty z transseksualistów) czy wyśmianie wpychanej na siłę „kultury woke” w filmie „Powrót do liceum”. Przypadek czy celowe zagranie? Odpowiedzcie sobie sami.

https://www.youtube.com/watch?v=yQEondeGvKo
Neflix jako pionier wyznaczał standardy całkiem sporej rotacji i obszernego katalogu. Choć nawet powierzchowne omówienie czy znalezienie wspólnego mianownika wśród 6000 tytułów to niełatwa sprawa, to nie sposób jednak nie wspomnieć powszechnie znanych i lubianych tytułów. A że syndrom Mamonia wszedł na wyższy poziom i niczym dziwnym nie jest dziś oglądanie po kilka razy całych, trwających nawet kilkanaście sezonów, seriali... W razie apetytu na tasiemce sięgnąć można po wszechobecne ostatnio „Stranger Things” czy niezmiennie popularne „Breaking Bad”; do tego Netflix proponuje tytuły takie jak „Rick i Morty”, „BoJack Horseman”, „House of Cards”, „Sherlock”, „Biuro”, „Latający Cyrk Monty Pythona” czy „Czarne lustro”. Filmy? „Forrest Gump”, „Podziemny krąg”, „Interstellar”, „Szeregowiec Ryan”, „Gladiator”, „Dawno temu w Ameryce”, „Bękarty wojny”, „Człowiek z blizną”... Nie ma potrzeby jeszcze bardziej rozszerzać tej wyliczanki, ale dla zaspokojenia ciekawości wystarczy przejrzeć stronę upflix.pl, gdzie znajdziecie szczegółowe opisy katalogów wszystkich serwisów.

Nie samym Netflixem jednak streaming żyje. Amazon Prime Video, którego historia sięga 2005 roku (w Polsce zadebiutował pod koniec 2016), w ubiegłym październiku często przewijał się w rozmowach – i to bynajmniej nie z powodu bogatej oferty czy gorących premier. Poszło o przyziemną chęć gonienia promocji – a tą była bez wątpienia ciekawa marketingowo, niezwykle atrakcyjna cena rocznej subskrypcji, wynosząca 49 złotych. Cóż, nawet jeśli nigdy nie był to nasz pierwszy streamingowy wybór, grzechem było nie skorzystać z takiej okazji. I choć głośnych nowości na tej platformie jest jak na lekarstwo, to w razie nagłej fazy na „Wikingów”, „Jak poznałem waszą matkę”, „Biuro” czy „Dextera” dobrze mieć pod ręką ich wszystkie sezony w dobrej jakości za grosze.



Argumentem za wykupieniem amazonowego abonamentu są też spektakularne koncerty gwiazd rocka, które do niedawno kupowało się jeszcze na DVD – wśród nich występy takich zespołów jak Metallica, Rammstein, Foo Fighters i The White Stripes. Fani futbolu docenią zaś dokumentalne historie Juventusu, Bayernu czy Manchesteru City. Nie sposób nie nawiązać też do dedykowanych Prime'owi produkcji, wśród których rozgłos zdobyła chociażby druga, niejednoznacznie odebrana przez krytyków, część „Księcia w Nowym Jorku” oraz (znacznie bardziej jednogłośnie skrytykowana) kontynuacja „Borata”. A wśród innych aktualnie dostępnych przebojów w ofercie Amazona na uwagę zasługują choćby „Madagaskar”, „Noc oczyszczenia”, „Pitbull”, „Podziemny krąg”, „Twin Peaks”, „Mr. Robot”, „Birdman”, „Boże ciało”, „Bękarty wojny”, „Dawno temu w Ameryce”, „Dr. House” czy „Gladiator”. Nietrudno zauważyć, że pojawiło się kilka „powtórek”...



Na całym świecie aż 200 milionów osób wykupiło amazonową subskrypcję, z czego 3/4 tej imponującej liczby to Amerykanie. Wymowny zatem jest fakt, że ponad 80% internautów z USA w wieku 18-34 ma dostęp do Prime'a. Ale nie okłamujmy się – w tym przypadku najistotniejszy jest dostęp do darmowych przesyłek, kusząca może być też opcja Prime Gaming. Rozszerzający ofertę Amazon niedawno wprowadził też na rynek budżetowe telewizory do streamingu.



Niedawno, bo w marcu, do Polski zawitało HBO Max, zastępując europejską wersję serwisu telewizyjnego giganta – HBO Go. Platforma opiera się na bibliotekach tej popularnej stacji oraz archiwach Warner Bros. To całkiem świeży projekt, bo serwis swoje początki miał podczas pierwszego lockdownu, 27 maja 2020 – oczywiście pierwotnie wyłącznie na rynku amerykańskim. Zgodnie z danymi z pierwszego kwartału tego roku, 48,6 miliona osób na świecie subskrybuje strumieniowe HBO (tradycyjną kablową wersję wybrało za to niecałe 30 milionów fanów kina). W porównaniu z konkurencją nie są to wielkie osiągnięcia, ale optymizmem może napawać stały wzrost subskrybentów – 3 miliony nowych subskrybentów w porównaniu z poprzednim kwartałem.

Wśród głośnych premier HBO z pewnością prym wieść może „The Batman” z Robertem Pattinsonem w roli głównej, który w dniu internetowego debiutu odtworzono w 720 tysiącach amerykańskich domów. Było to zresztą pierwsze odejście od pandemicznej strategii, w myśl której Warner Bros. przez cały 2021 rok symultanicznie wypuszczał filmy do kin i na streamingi – jak było choćby w przypadku filmu „Matrix Zmartwychwstania”, drugiej części „Kosmicznego meczu” (momentami aż trudno uwierzyć, jak fatalnym aktorem jest LeBron James), „Mortal Kombat” czy „Suicide Squad 2”.



A co jeszcze z maxowej oferty warto polecić na filmowy wieczorek? Też zasadniczo można wyliczać klasykę, choć może z małym mrugnięciem oka w stronę miłośników seriali. Przykłady pierwsze z brzegu? Proszę bardzo: „Gra o Tron”, „Czarnobyl”, „Detektyw”, „Rodzina Soprano”, „Przyjaciele” czy „Mr. Robot”. Filmowo zaś w klimacie Gotham City zatrzymają nas trochę starsze Batmany czy całkiem jeszcze świeży „Joker”. Swoich zwolenników mieć będą nieśmiertelne „Wściekłe psy”, „Władca Pierścieni” „Dyktator”, „Incepcja”, „Whiplash” czy pojawiające się już tu i ówdzie „Birdman” i „Podziemny krąg”. Oprócz tego HBO proponuje także sporo nieoczywistych, a nawet egzotycznych produkcji. Przekonywać może dość niski koszt subskrypcji wynoszący 30 złotych, choć nietrudno trafić i promocyjną cenę 2 dych.

Disney+ to kolejna z nowych platform – wystartowała w listopadzie 2019 i na dziś ma 137 milionów subskrybentów na całym świecie, a w ostatnim kwartale dołączyła do niej imponująca ilość 8 milionów nowych płatnych użytkowników. Czyżby szykowała się konkurencja dla monopolu Netflixa? Przekonamy się już niedługo. Start serwisu w kilkunastu nowych państwach – w tym w Polsce – zapowiedziano na 14 czerwca. W naszym kraju ma powstać także lokalny zespół produkcyjny. W disneyowskiej bibliotece znajdzie się 150 oryginalnych produkcji, 800 filmów i ponad 1000 seriali. W zniżkowej cenie roczny abonament wyniesie 230 złotych; bez promocji za każdy miesiąc trzeba będzie zapłacić 29 złotych. Kosztowo – na pewno plus dla +.


No ale wreszcie najważniejsze – co z contentem? Z pewnością zacząć trzeba od produkcji... disneyowskich: od „Muppetów”, przez „Krainę lodu”, po „Brygadę RR” i „Lilo i Stitch”. Argumentem za wydaniem kasy mogą być też łączące pokolenia pixarowskie blockbustery dla całych rodzin: „Toy Story”, „Iniemamocni”, „Gdzie jest Nemo?”, „Ratatuj”. Głównymi grupami docelowymi są też maniacy uniwersum Marvela („Avengers”, „Deadpool”, „Iron Man”, „Kapitan Ameryka”), oraz Star Wars – jeśli ktoś chce obejrzeć całą sagę Gwiezdnych Wojen włącznie ze spin-offami, nic prostszego. Ciekawym uzupełnieniem katalogu wydaje się oferta National Geographic zawierająca produkcje zarówno spod znaku Gordona Ramseya oraz Beara Gryllsa, jak i „Katastrofy w przestworzach” czy „Oko w oko z rekinem”. Disney wjeżdża z dużą kampanią w mediach i na ulicach miast, a w komentarzach znaleźć można głównie pozytywne głosy – start tej platformy zapowiada się naprawdę ciekawie.



Gdy w sierpniu ubiegłego roku na polski rynek wchodził norweski Viaplay, reklamy tego serwisu można było trafić praktycznie wszędzie. Głośne kinowe przeboje i transmisje sportowe, jak choćby Bundesliga, Liga Europy, NHL czy KSW – zapowiadało się dość kusząco. Nie przełożyło się to jednak na zdobycie szerszej publiczności, o czym świadczą liczby, które znajdziecie pod koniec artykułu. „Viaplay ma w Polsce mniej subskrybentów niż po miesiącu w Holandii” – w kwietniu grzmiał nagłówek portalu Wirtualne Media. Statystyki są dość bezlitosne: 4,78 miliona subskrybentów na świecie i jedynie 600 płatnych użytkowników nad Wisłą, choć ta krzywa delikatnie rośnie. I choć 34 złote miesięcznie to nadal przyzwoita cena, to o ile nie dojdzie do spektakularnych zmian, Viaplay raczej jest już na straconej pozycji. Nie pomogą mu kolejne sezony „Fortu Boyard” ani przerywane problemami technicznymi piłkarskie finały.



„Breaking Bad”, „Ojciec Chrzestny”, „Batman”, „Skazani na Shawshank”, „Lot nad Kukułczym gniazdem”, „Pulp Fiction”, „Władca Pierścieni”, „House of Cards”, „Zielona Mila”, „Pianista”, „Joker”, „Casablanca”, „Król lew”, „Whiplash”, „Batman”, „Matrix”, „Bękarty wojny”, „Przekręt”, „Obcy”, „Lśnienie”. Grubo? Patrząc tylko na ten wycinek oferty Chili już na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to najbardziej wymagająca merytorycznie konkurencja dla największych. Co zatem sprawia, że tak mało osób decydują się na skorzystanie z tego serwisu? Otóż jest to typowa platforma VOD, w której płacimy za każdorazowe wypożyczenie lub zakup filmu. Cena takiej przyjemności waha się od kilku złotych do ponad pięciu dych. Epoka czasowego dostępu do filmów w dużej mierze odeszła razem z fizycznymi nośnikami, a każdorazowa opłata sprawia, że korzystając z Chili można popłynąć finansowo. Spontaniczne włącznie głupiej komedii w środku nocy, nietrafiony horror klasy B – za to wszystko i tak trzeba wysupłać kasę.

Jeśli chodzi o polski rynek, cały czas powstaje mnóstwo większych i mniejszych platform, którym poświęcić można byłoby kolejny taki długi tekst. Do niedawna, bo do końca 2019 roku, palmę pierwszeństwa wśród rodzimych strumieni dzierżyło finalnie prześcignięte przez Nefliksa VOD.pl, wciąż opierające się na archaicznym „wypożyczaniu”. Bardzo popularny jest zdywersyfikowany cenowo Player, w większości adresowany jednak do odbiorców TVN. Ich ofertę programową traktować należy bardziej jako – uzupełnione o nietani pakiet blockbusterów – przedłużenie telewizyjnych zasięgów niż nową jakość. Co ciekawe, z powodu obecności na giełdzie, CDA (przez długi czas stanowiące synonim sprawnie działającego piractwa online) jest jedynym polskim serwisem streamingowym regularnie przedstawiającym swoje statystki – wersja Premium powoli dobiega do pół miliona userów. Usługi VOD to także element misji TVP. Koszt dostępu do pojedynczego materiału na platformie publicznego nadawcy – odcinka serialu, filmu lub transmisje na żywo – wynosi od 5 do 23 złotych. Lepiej za te pieniądze wybrać się do jakiegoś klimatycznego kina studyjnego.



Nie sposób w tej wyliczance pominąć YouTube'a, który działa na nieco innych zasadach, jednak równie dobrze może być traktowany jako platforma stricte filmowa – bliskim przykładem z naszego podwórka jest chociażby zbierające złe recenzje „Asymetria” Konrada Niewolskiego wrzucona na oficjalny kanał reżysera. Na YT kusić może mnogość nielegalnie uploadowanych i trudnych do namierzenia gdziekolwiek indziej staroci, najczęściej w dość kiepskiej jakości; platforma pełni też rolę VOD-owej wypożyczalni: w cenie wahającej się od paczki fajek po bilet kinowy możemy wykupić czasowy dostęp do „Harry'ego Pottera”, „Jackassa”, „Batmana” czy „Matrixa”.

Sporo internautów pewnie dawno zapomniało o torrentach. W końcu trochę czasu zajmuje namierzenie pirackiego pliku; nie wiadomo też, czy nie trafi się fejk i jaka będzie jakość wideo. To z pewnością znacznie mniej wygodne rozwiązanie od streamingowej superdostępności, jednak dzięki nie do końca legalnym źródłom często trafić można na produkcje, których na próżno szukać w oficjalnych serwisach. Sporym gronem nabywców, pewnie nieco z przyzwyczajenia do doskonale znanej marki i zwykłej wygody, mogą pochwalić się też platformy firmowane nazwą telewizyjnych stacji: Polsat Box Go (ze znanymi z nieistniejącej już ipli produkcjami rodzimej stacji, filmami w dużej mierze dostępnymi już na innych platformach czy meczami reprezentacji Polski i Ligi Narodów) oraz Canal+ na życzenie (to ni mniej, ni więcej, tylko internetowa wypożyczalnia filmów za kilkanaście złotych).



A w ramach porcji egzotyki na koniec... Hulu, które pochwalić się może 45,6 milionami subskrypcji, podobnie jak Netflix powstało w 2007 roku, ale nigdy nie zdecydowało się na eksplorowanie rynku innego niż amerykański (japoński epizod był wyjątkiem potwierdzającym regułę). Popularność VPN sprawia jednak, że serwis, którego właścicielem jest The Walt Disney Company, odwiedzają też ludzie z innych krajów. To platforma kierowana do młodego widza – średnia wieku odbiorcy wynosi 31 lat, a aż 54% subskrybentów to millenialsi lub przedstawiciele Pokolenia Z. Pozostając w temacie Stanów nie sposób pominąć też „plusy”, które w sumie nazbierały ponad 100 milionów regularnych użytkowników: chodzi o Paramount+, Discovery+, ESPN+ i Apple TV+.

Portal Wirtualne Media w niedawnym podsumowaniu polskich platform VOD powołał się na dane agencji Spicy Mobile, które są bardzo jednoznaczne. Podczas gdy wyprzedzany jedynie przez YouTube Netflix ma zasięgi na poziomie 25 procent, pozostałe platformy – Player (6,98 %), HBO Max (5,54 %), Polsat Box Go (4,28 %) oraz Canal+ (3,11 %) – zostały daleko z tyłu. Wynik Prime'a to niecałe 2 procent, podczas gdy Viaplay zagarnął dla siebie mniej niż 1 procent tego tortu. Mocno zauważalny jest też spadek średniego dziennego czasu przypadającego na użytkownika w mobilnej aplikacji Netflixa – w styczniu 2021 była to godzina i 16 minut, podczas gdy w kwietniu 2022 na każde 24 godziny przypadło zaledwie 37 minut.



Z jednej strony najgorzej na tej konkurencji wychodzą... widzowie. Nawet rezygnując z archaicznej tradycyjnej telewizji, i tak musimy co miesiąc pożegnać się z kilkoma dobrymi dyszkami – w końcu nietrudno uzależnić się od kolejnego serialu, a po poświęceniu mu kilkudziesięciu godzin żal rezygnować z dalszego śledzenia. Wynikający z tego brak czasu (śpiewał o tym niedawno Kazik) to sytuacja, z którą trzeba się liczyć. Do tego powstaje mnóstwo miałkich produkcji, które – sformatowane według aktualnych trendów i sposobu myślenia – nie prezentują zbyt dużej wartości artystycznej. Nierzadko zdarza się też, że kilka razy płacimy za to samo: filmy dublują się na różnych platformach, co dobitnie widać było podczas katalogowych wyliczanek.

Ale patrząc na tę sytuację z innej perspektywy, najbardziej wygrani na strumieniowym zamieszaniu stają się... ci sami widzowie. Filmy trafiające na streamingi równolegle z kinowymi premierami, brak irytujących reklam, możliwość wyboru ścieżki audio – wszyscy, którzy pamiętają boje o telewizor z lat dziewięćdziesiątych, docenią taki komfort. Na dziś trudno też wyobrazić sobie inny scenariusz niż powstawanie i rozrost kolejnych platform. Każdy serwis ma coś unikatowego i na dobrą sprawę czasami wystarczy miesięczny dostęp, żeby zaspokoić swoje ekranowe pragnienia. Nietrudno również wieszczyć, że z naszej kieszeni uciekać będą coraz większe sumki, znikające w pogoni za kolejnymi nowościami, które przecież musimy obejrzeć już w tej chwili...

Wybaczcie, ale muszę kończyć, bo jeszcze nie obejrzałem wszystkich odcinków nowego sezonu „Stranger Things”.
4

Oglądany: 55765x | Komentarzy: 112 | Okejek: 97 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

23.04

22.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało