Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wielka księga zabaw traumatycznych LXXXII

17 466  
2   6  
Szybko! Klikaj!Jak wystraszyć psa? Jak zafundować sobie seksowny dołeczek? Jak wesoło robić sobie akrobacje na dachu kamienicy? Wszystkiego i wiele więcej dowiesz się z niniejszej części księgi...

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

ŁUUU

Było letnie popołudnie, byłam wówczas 3,5-letnią dziewczynką, miałam tysiąc pomysłów na minutę i zero wyobraźni. Obok domu, w budzie mieszkał mój ukochany psiak (owczarek niemiecki), z którym uwielbiałam się bawić. Tego dnia zabawę z psem przerwała mi mama, która akurat sypnęła psu kości do miski w budzie. Nie mogąc doczekać się chwili, kiedy pies skończy konsumpcję, wsadziłam głowę do budy i krzyknęłam z całych sił "Łuuuu".
Na to wystraszony pies, chwycił mnie za twarz. Pamiętam tylko jak wyciągnęłam głowę z budy, a przerażony tata, widząc co się stało nakrył mi twarz niebieskim ręcznikiem. Obudziłam się w szpitalu z kilkunastoma szwami na prawym policzku i ustach. Skóra wokół oka i nosa była klejona, dzięki czemu moje liczne blizny są prawie niewidoczne. Straciłam też 2 zęby przednie, na szczęście mleczaki. Dziś trudno uwierzyć, że przeżyłam taką przygodę w dzieciństwie, jednak zimą, kiedy zmarznę lub kiedy się popłaczę blizny uwidaczniają się. Na szczęście rzadko płaczę. A mój psiak, niestety rodzice stracili do niego zaufanie i zafundowali "ostatnią wizytę" u weterynarza.

by Magda H. @

* * * * *

DOWN HILL

Najpierw gwoli wyjaśnienia pięknych okoliczności przyrody, mieszkam w Kielcach na osiedlu Podkarczówka, rozpościerającym się u stup góry Karczówka (jak trudno zgadnąć). Góra jest porośnięta lasem, a że znajduje się tam kościół do którego co niedziela uczęszczało moje osiedle, to były w tym lasku wydeptane ścieżki. Jest dosyć stromo i nierówno (masa wykopanych w ziemi dawnych szybów przypominających leje po bombach). Akcja miała miejsce w czasach, gdy na osiedlach królowały rowery typu Wigry, wysokie i nieporęczne. Miałem jakieś 6 lat, nogami ledwo sięgałem pedałów, dodatkowej adrenaliny dodawał fakt że w moim Wigry 2 odziedziczonym po siostrze nie funkcjonował hamulec. Z kilkoma kolegami postanowiliśmy zorganizować sobie ekstremalnego downhilla między drzewami. Z rozpędzeniem się nie było problemu, gorzej z opanowaniem maszyny i hamowaniem. Złośliwy los postawił na mej drodze drzewo, efekt? Dziura w brzuchu głębokości 5 cm, zgubione klucze od piwnicy i czerwona tylnia część ciała. Po tym przeżyciu straciłem jakoś zapał do jazdy ekstremalnej na rowerze.

by Thaom

* * * * *

DOŁECZEK

Jak miałem 3 latka, starszy brat mnie bardzo czymś zdenerwował. A że byłem bardzo agresywnym dzieckiem, ruszyłem w pościg za nim po mieszkaniu. Niestety na moje nieszczęście, brat był cwany, stanął przy kaloryferze i w momencie gdzie z całym impetem leciałem w jego stronę, odsunął się. Na mój niefart, kurek od kaloryfera był ściągnięty i wystawał bolec. Jak w niego policzkiem nie przywaliłem. Do dzisiaj mam śliczny dołeczek jak się uśmiecham, a znajomi, którzy zazdrosną pytają się z jaką prędkością wysunąłem w kaloryfer, bo też chcą taki dołeczek.

by Electr0

* * * * *

NA SZCZĘŚCIE BYŁ NISKI...

Kiedy miałem jakieś 10 lat, zjeżdżaliśmy masowo na sankach z bocznej skarpy nasypu, po którym biegła ulica, przerzucona nad autostradą, jak powszechnie nazywaliśmy ten fragment "Gierkówki" jeszcze przed przebudową. Jako że zjeżdżaliśmy z możliwie najwyższego punktu, co by wrażenia były należyte, to i osiągane prędkości były zupełnie niezłe - stromizna była słuszna. Na dole rósł sobie niewielki zagajnik, ale utarte tory wiodły w bezpieczne miejsca pomiędzy drzewkami, gdzie spokojnie wyhamowywaliśmy prędkość. Dzieciaków jednak było sporo i jeździło się w tłoku. Podczas jednego ze zjazdów jakiś maruder został na moim torze, więc by ratować się przed kraksą przyhamowałem fachowo jedną nogą i skręciłem nieco w bok. Lekko oszołomiony sypiącym się z pod sanek śniegiem zauważyłem bezpośrednio przed sankami nie drzewo ale pozostałość po jakimś drzewku - niski pieniek, nawet niebyt gruby. W następnej chwili sanki stanęły w miejscu a ja odbyłem krótki lot dalej w pozycji siedzącej i musiałem wygrzebywać się z krzaka, w który wpadłem. Nic mi się nie stało ale największą traumę przeżyłem, kiedy obejrzałem wgniecenie na przedniej części sanek (metalowa poprzeczka) i uświadomiłem sobie, co spotkałoby mnie, gdyby pieniek był nieco choćby wyższy - niewykluczone, że mówiłbym dzisiaj falsetem i może nie musiał się golić. Jakoś straciłem wtedy zapał do dalszej zabawy i wróciłem do domu.

by Zklejkie

* * * * *

EKSPERYMENT

Jako, że nazwisko mam iście ogniste, mając lat nie więcej jak 12, zeskrobałem siarkę z zapałek mieszczących się w trzech opakowaniach tego ogólnodostępnego produktu do małego pojemniczka. Dodam, że w tym czasie bardzo popularne były "pistolety na kapiszony", do których "naboje" kupowało się w opakowaniach po 12 wkładów. Tak więc wyłuskałem "naboje" ze wszystkich 12 kółek do pojemniczka z siarką, i zacząłem to tłuc. Co prawda nie pamiętam CZYM to tłukłem, ale było wystarczająco efektywne, aby Magiczna Mieszanka wystrzeliła mi prosto w twarz. Efekt? Białe rzęsy i brwi, oraz "Nie mów tacie..."

by Bartek14

* * * * * *

NAUKA JAZDY

Kiedy miałem 13 albo 14 lat, otrzymałem w prezencie od wujostwa motorynkę. Ponieważ rodzice uznali, że najpierw ktoś dorosły powinien nauczyć mnie, jak się na niej jeździ, motorynka wylądowała w piwnicy, a ja zacząłem spalać się z niecierpliwości. Niestety, nikt się zbytnio nie garnął do uczenia mnie. W końcu nie mogąc dłużej wytrzymać, postanowiłem sam zatroszczyć się o swoją naukę. Któregoś dnia zszedłem do piwnicy, której korytarzyk ma w pewnym miejscu jakieś 1,5 m wysokości i niecały metr szerokości, wystawiłem maszynę, odpaliłem, dodałem gazu i na szczęście wyrwało ją spode mnie, bo w przeciwnym razie przejechałbym czaszką po suficie albo całym sobą po ścianach. Rzecz jasna, ta przygoda niczego mnie nie nauczyła. Jakiś czas później, w dniu, kiedy do szkoły szedłem na popołudnie, wystawiłem rano motorynkę na podwórko. Tym razem jazda szła świetnie do momentu, gdy wyrósł przede mną nasz blok. Na pomysł, żeby skręcić w którąkolwiek stronę, wpadłem dopiero niebezpiecznie blisko ściany, co skończyło się zdartą do kości skórą kostek czterech palców prawej ręki, którą przejechałem po murze. Blizny (na palcach, nie na murze) widoczne są do dzisiaj, a minęło już sporo lat. Plusem było wtedy to, że po pierwszej lekcji nauczycielka zdecydowała, że lepiej będzie, jak pójdę do domu - chyba nie wyglądałem zbyt wyraźnie.

by DarkMan72 @

* * * * *

AKROBACJE

Dawno, dawno temu, w końcowych "radosnych" latach 60tych podstawówki "katowały&" przez sześć dni w tygodniu po 5 ~7 lekcji dziennie, aczkolwiek najczęściej na jedną zmianę. Tyle, że nie zawsze lekcje zaczynały się od ósmej. Dzieciarnia zaś była nadzwyczaj samodzielna, a poza tym w domach nie było zazwyczaj nikogo, bo bezrobocie nie było jeszcze wtedy modne. Najczęściej przed lekcjami odwiedzaliśmy się wzajemnie, więc każdy z kluczem na szyi. Byłem wtedy w VI, czy VII klasie. Tego dnia odwiedziliśmy w kilku kumpla, który zamieszkiwał był w starej kamienicy, przylegającej do ślepej ściany nowego bloku (tzn. budynek ten miał okna od frontu i z boków, a z tyłu li i jedynie ścianę za którą, w bloku, był korytarz zakończony z obu stron mini balkonikami ze stosownymi drzwiami). Odwiedzany kumpel stwierdził, że wie gdzie jest otwarty właz na płaski dach nowego bloku. No więc jak tu nie skorzystać. Nie wzięliśmy tylko pod uwagę ciecia, który po naszym wyjściu na dach zamknął od środka właz i oddalił się deklarując zadzwonienie na milicję. Po przedostaniu się na dach sąsiedniej starej kamienicy stwierdziliśmy, że z jej stromego dachu nie ma jak zejść. Przypomnieliśmy za to sobie, że przecież w tym nowym domu są przez nikogo nie pilnowane drzwi balkonowe na końcach korytarza. Pewnym utrudnieniem było tylko to, że krawędź dachu wystawała jakieś 30~40 cm ponad barierki balkoniku. Ale cóż to dla nas: po kolei, jak było nas tam 4 czy 5 spuszczaliśmy się z dachu trzymając za jego brzeg a następnie po rozbujaniu się stawaliśmy na barierce balkonu i wskakiwaliśmy nań. Jak byliśmy już na nim wszyscy to zbiliśmy szybę w drzwiach a następnie szybciej niż rakiety ewakuowaliśmy się schodami na dół i wybiegliśmy na ulicę. A tam właśnie podjechała milicja i od tłumu zebranego na dole, który właśnie przymierzał się do linczowania ciecia, który zamknął nas na dachu, usłyszała nieskładne relacje o dzieciakach bawiących się (?!?) w bujanie się na dachu. Wtedy, stojąc na dole przed kilku piętrowym blokiem, dopiero zaczęliśmy się bać. Zresztą do dziś przechodząc koło tego bloku na rogu Puławskiej i Wiktorskiej w Warszawie, gdzie dziś na parterze jest PKO S.A. mam 100% pewności, że drugi raz (nawet wtedy) bym nawet tego nie próbował.

by Dyzio @

* * * * *

OBSERWATOR MA NAJGORZEJ

Ja za to pamiętam jak mój brat i kuzyn starsi odpowiednio o 5 i 6 lat ode mnie często wymyślali różne zabawy, które dziwnym trafem kończyły się dla mnie mniej lub bardziej nieszczęśliwie. Jedną z nich było np. rąbanie siekierką metalowej rury. W gruncie rzeczy ja tylko stałem i obserwowałem ich daremne próby. Ostatnie co zaobserwowałem, to siekierka pędząca w stronę mojego czoła. Dostałem centralnie między oczy, a dziwne jest to, że nie polała się nawet krew.
Innym razem zostałem przez nich zawinięty w jakąś piankę i spuszczany ze schodów.

by Ol3k

* * * * *

STARY A GŁUPI

TRZEPAK


Osiedlowy trzepak wysoki mniej więcej na 2 metry. Obok ławeczka. Grupa dorosłych już prawie chłopaków trzeciej czy czwartej klasy liceum oblega to miejsce i gawędzi o wszystkim i o niczym. Ja między nimi, a konkretnie na górnej poprzeczce trzepaka bujam sobie nóżkami. Podchodzi kumpel - fajny gość - ale tego dnia wyobraźnię zostawił w domu. Łapie mnie za nogi i podnosi je do góry hihrając się przy tym radośnie. Ja ledwo utrzymuję równowagę naciskając nogami na dół i przenosząc ciężar ciała do przodu. I w tym momencie kolega pointuje swój dowcip nagle puszczając moje nogi. W efekcie przechyliłem się w przód i spadłem na glebę, przy czym moja twarz znalazła się na niej jako pierwsza. Po drodze uderzyłem piszczelami o dolną poprzeczkę trzepaka. Kolega zapytał czy nic mi nie jest i szybko uciekł do domu, a pozostali zaprowadzili mnie na pogotowie. Wyobraźcie sobie minę lekarza widzącego prawie dorosłego chłopa, który na pytanie co się stało odpowiada: "Spadłem z trzepaka..."

by DlugigulD

* * * * *

HUŚTAWKA

Rzecz miała miejsce lat temu sześć, albo i lepiej, gdy byłem jeszcze piękny dwudziestoletni. Gorąca letnia noc, impreza z przyjaciółmi nad pięknym mazurskim jeziorem, piwo się leje, po prostu sielanka. W pewnym momencie wpadły nam jednak w oko huśtawki na pobliskim placu zabaw. Huśtawki mocne i szerokie na tyle, że zmieściliśmy się na jedną we trójkę - jedna osoba siedziała, dwie (w tym ja) stały trzymając się prętów służących za uchwyty. No i dalej, huśtamy się! Coraz szybciej i coraz wyżej, procenty sprzyjają dobrej "zabawie". Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że w pewnym momencie poczułem, że zaczynam się ześlizgiwać. Lekko spanikowany, mając w perspektywie albo upadek na plecy, albo raczej długi lot tyłem do przodu na spotkanie z nieznanym, zacząłem krzyczeć żeby zwolnić bo zaraz spadnę. Towarzystwo myślało oczywiście że żartuję. No i stało się - gdy w maksymalnym wychyleniu huśtawka osiągnęła poziom, gruchnąłem na plecy aż ziemia jęknęła. Mimo, że gwiazdy pojawiły mi się przed oczyma miałem jeszcze tyle świadomości żeby pomyśleć "oni zaraz będą wracać!", więc wkomponowałem się w podłoże jak mogłem najbardziej, co w połączeniu z tym że siedzący kolega przytomnie uniósł w ostatniej chwili nogi pozwoliło mi zachować wszystkie zęby, albo i głowę jako taką. Po otrzepaniu się z kurzu i pomacaniu pokaźnego guza poszliśmy się bawić dalej...

by Mavus

Traumatycy, wzywam Was! Opisujcie i wysyłajcie! Świat i strona główna Joe Monster należy do Was. Przeżyłeś traumatyczną przygodę i chcesz, aby świat się o niej dowiedział? Nic prostszego! Klikaj w ten linek i pisz!


UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

No i tak lubiany przez wielu bonus traumatyczny. Dziś niesamowita historia z zachowaną oryginalną pisownią! J nie wiem jak to przetłumaczyć na język zrozumiały - może ktoś spróbuje. Autor niech pozostanie nieujawniony...

A wiec bedac malym brzdacem (na oko 5 lat) pojechalem z rodzinka do babci no ale jak to u babci bywa-wialo nuda wiec postawnowilem pojsc sie pobawic(brat mial mnie pilnowac-ten z kolei mial wtedy kolo 12 lat)szlismy wiec na plac zabaw kiedy to bracik spotkal kumpla i ucieli sobie pogawedke zaraz obok byl cmentarz z takim ozdobnym plotem(takie czesto na koncu maja bardzo ostre zwezenie) a przy cmentarzu bylo drzewo.Jako sprawny lobuz umialem wejsc na wiekszosc roslinek i ta tez nie pogardzilem bylem sobie na gorze kiedy przypomnial mi sie film "Tarzan" i nasladujac glownego bohaterabujalem sie na galezi jako ze raczki mialem slabe szybko sie puscilem i wyladowalem na pleckach przez chwile nie moglem zlapac oddechu ale kiedy go odzyskalem,sprobowalem jeszcze raz no i beeeeec - znowu gleba braciszek ciagle gada a mnie malo przygod i dojrzalem piekny plot okalajacy cmentarz jako ze zadne drzewo nie bylo dla mnie wyzwaniem to sprobowalem sie z plotem kiedy wchodzilem (a bylem jush prawie na goorze) pech chcial ze posliznalem sie o porastajacy owy plot mech broda zahaczylem o ten ostry koniec plotu,ktory wbil mi sie w nia wbil skonczylo sie na kilku szwach,ale gdyby plotek wbil sie jakies 0,6 cm blizej gardla prawdopodobnie dzisiaj bym tego nie pisal

Do piątku...

Oglądany: 17466x | Komentarzy: 6 | Okejek: 2 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

23.04

22.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało