Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

8 zapomnianych produkcji o superbohaterach

48 928  
155   33  
Patrząc na taśmowo powstające blockbustery o odzianych w spandeksy, napakowanych testosteronem obrońcach sprawiedliwości, można by odnieść wrażenie, że kino superbohaterskie to wymysł naszych czasów. Tymczasem wiele już dekad temu takie produkcje hulały po ekranach. Często zasilane były one skromniutkim budżetem, co sprawiło, że filmy te paskudnie wręcz się zestarzały i często po prostu nie da się ich oglądać.

#1. Dr Strange po taniości

W latach 70. stacja telewizyjna CBS wraz z wytwórnią Universal wywalczyła sobie prawa do adaptacji paru kultowych komiksów Marvela. Stan Lee, twórca najbardziej znanych dzieł z tej branży, był więc świadkiem powstania pierwszych ekranizacji przygód zarówno Spider-Mana, jak i Hulka, czy Kapitana Ameryki. Najwięcej jednak nadziei wiązał z realizowanym w 1978 roku filmem o Doktorze Strange’u. Podobnie, jak pozostałe produkcje tego typu, był to projekt o niskim budżecie i skierowany na małe ekrany. Niestety, mimo wielkich oczekiwań ze strony legendarnego, komiksowego scenarzysty, „Doktor Strange” zaliczył klapę. Nie pomogły ani efekty specjalne, ani bujne, wyciągnięte wprost z archaicznego pornola, wąsy tytułowego bohatera.



#2. Dr Mordrid i klątwa praw autorskich

Nędzne wyniki oglądalności produkcji z 1978 roku nie powstrzymały filmowców przed kolejnym zmierzeniem się z postacią słynnego doktorka. Na początku lat 90. producent Charles Band wszedł w posiadanie praw do tej postaci i postanowił nakręcić swoją wersję przygód Strange’a. Filmowiec za długo jednak czekał na rozpoczęcie tego projektu i w momencie, gdy już zakasał rękawy, aby przenieść na ekran przygody komiksowego herosa, okazało się, że prawa te już stracił. Zamiast anulować cały przedsięwzięcie, Band kazał nanieść parę kosmetycznych zmian do scenariusza i zdecydował się na zrealizowanie swojego wymarzonego projektu.



W ten sposób powstał „Dr Mordrid” – film ponoć całkiem niezły i do tego naprawdę dobrze obsadzony. W głównej roli pojawił się sam Jeffrey Combs, aktor znany z kultowego "Re-Animatora"!



#3. Fantastyczna Czwórka – piracki klasyk

W 1986 roku niemiecki filmowiec Bern Eichinger za kwotę 250 tysięcy dolarów kupił prawa do „Fantastycznej Czwórki”. Szybko jednak przekonał się, że żadne większe studio nie miało zamiaru wyłożyć kasy na taki projekt. Wiedząc, że jeśli do końca 1992 roku nie nakręciłby ekranizacji tego komiksu Marvela, straciłby szansę na późniejsze czerpanie zysków ze swojego, bądź co bądź – kosztownego zakupu, Eichinger zwrócił się po pomoc do Rogera Cormana, który był specjalistą od kina klasy B. Ten wziął projekt pod swoje skrzydła i wyłożył na realizację „Fantastycznej Czwórki” cały milion dolców. Film nakręcony został w zaledwie trzy tygodnie i krótko przed swoją premierą… gdzieś zniknął.



Aktorzy wycofali się z promowania produkcji, a studio skonfiskowało negatywy. Nie wszystkie, jak się później okazało – to koszmarnie złe, tandetnie zrealizowane dziełko trafiło do „podziemia” i przez lata krążyło po świecie na pirackich VHS-ach. Ci, którzy ten koszmar widzieli (w tym i ja) zgodnie potwierdzili słowa Stana Lee, który szczerze przyznał, że „film ten nie powinien być pokazywany absolutnie nikomu”.



Po co to całe zamieszanie? Ano po to, aby Eichinger mógł przedłużyć sobie prawa do komiksowych postaci. Dzięki temu w 2004 roku do kin triumfalnie wjechała kolejna ekranizacja przygód słynnych superherosów. Mimo nędznych opinii krytyków, film ten swoje zarobił i nawet doczekał się kontynuacji.

#4. Spider-Man z Japonii?

A co gdyby słynny Pajączek urodził się w Kraju Kwitnącej Wiśni? Pewnie miałby swojego robota i walczyłby z gumowymi jaszczurami, hue hue! Otóż tak właśnie się stało! Jest to zasługa zatrudnionego w Marvelu Gene Pelca, który w latach 70. odbył podróż do Japonii i zawarł tam umowę z firmą Toei, która zajmowała się produkcją seriali anime, ale także i aktorskich paździerzy w stylu znanych u nas „Power Rangersów”.



Japończycy otrzymali ważne przez trzy lata prawa do nakręcenia serialu o Spider-Manie. Podobieństwa między znanym wszystkim bohaterem, a jego azjatyckim klonem dotyczą chyba tylko jego wizerunku. W tej historii niejaki Takuya Yamashiro – miłośnik motocrossu otrzymawszy swe moce od tajemniczego kosmity tłucze się z jakimiś ninjami, a kiedy siła wroga jest przytłaczająca, bohater woła na pomoc… ech… wielkiego robota. Z pajęczą tarczą i jakimś patykiem w dłoniach. Czasem też robot ten zamieniał się w latający pojazd. Wiem, jak to brzmi, ale dokładnie tak właśnie było.



#5. Legends Of The Superheroes – czyli taka telewizyjna Liga Sprawiedliwości

Adam West po raz ostatni wcisnął się we wdzianko Batmana w 1968 roku. Jakimś cudem jedenaście lat później stacja NBC zdołała nakłonić zarówno jego, jak i grającego postać Robina, Burta Warda do powrotu na mały ekran. To, co powstało trudno nawet nazwać filmem, mimo że ilość superherosów, którzy przewinęli się przez ten program jest faktycznie imponująca. Mamy tu spotkanie emerytowanych, komiksowych obrońców sprawiedliwości, których to impreza przerwana zostaje przez wtargnięcie nieproszonych arcyłotrów. Z bombą i bardzo paskudnymi zamiarami. Na domiar złego okazuje się, że protagoniści utracili swoje wyjątkowe moce i teraz są jedynie grupą dziwaków w strojach wyrwanych wprost z parady miłośników homoerotycznych harców.

Całość wyglądała niczym jakiś koślawy teatr połączony z czerstwym sitcomem i campowym, pełnym nędznych sucharów, hołdem dla serialowego "Batmana".



#6. Justice League of America – kolejna Liga Sprawiedliwości, ale bez większości herosów…

Zanim Zack Snyder dał światu „Ligę Sprawiedliwości” znana ekipa zamaskowanych bohaterów pojawiła się już na ekranie w 1997 roku! No powiedzmy – pewna jej część, bo w drużynie tej zabrakło w zasadzie wszystkich czołowych herosów, czyli Batmana, Supermana i Wonder Woman (cóż, prawa do tych postaci tanie nie są). Znowu nie wyszło – stworzony z myślą o telewizji, film wywołał odrazę fanów komiksowego oryginału i niesmak wśród krytyków. Ten koślawy tworek miał swoją premierę w 1997 na antenie CBS, a później sprzedany został stacjom TV w Meksyku, Tajlandii, Puerto Rico, Brazylii, Urugwaju oraz… w Polsce. Możliwe więc, że niektórzy z was mieli kiedyś wątpliwą przyjemność obejrzenia tego bubla na TVN-7.



#7. Steel – dowód na to, że Shaquille O'Neal powinien zostać przy koszykówce

Steel to postać ze świata DC Comics. W oryginale jest to… Superman. No, powiedzmy. Po tym, jak słynny przybysz z Kryptonu zostaje zabity przez Doomsdaya, pewien genialny uczony - John Henry Irons buduje sobie stalowy, naszpikowany technicznymi cudeńkami, pancerz (z charakterystycznym” S” na klacie), dzięki któremu udaje mu się skopiować większość z mocy zmarłego swego idola. Po zmartwychwstaniu Supermana, Steel staje się jego kompanem w walce z siłami zła.



Tyle jeśli chodzi o Steela znanego z komiksów. Filmowa wersja tej postaci praktycznie nie ma z nią nic wspólnego… W główną rolę wcielił się tu Shaquille O'Neal i udowodnił, że aktorem to on nigdy nie będzie. Za swój występ był on nawet nominowany do Złotej Maliny, ale ostatecznie nagrodę tę przyznano Kevinowi Costnerowi za „Wysłannika przyszłości”... „Steel” bezlitośnie zjechany został przez krytyków, a i widzowie z dużym zażenowaniem przyjęli tę produkcję. Przy całkiem sporym budżecie 16 milionów dolarów, film ten zarobił jedną trzynastą tej kwoty.



#8. Darkman – zapomniane dzieło Sama Raimiego

Na koniec prawdziwa perełka. Swego czasu Sam Raimi, reżyser, który dał światu „Martwe Zło”, napisał krótkie opowiadanie będące hołdem dla klasycznych horrorów z lat 30. Była to inspirowana „Upiorem w operze” historia uczonego, który został straszliwie oszpecony i poprzysiągł zemstę na swych oprawcach. Dzięki swemu wynalazkowi, naukowiec poznał tajemnicę klonowania ludzkiej skóry i wykonywania z niej masek, które później zakładał na swoją okaleczoną twarz. W ten sposób bohater mógł wtopić się w społeczeństwo i przeprowadzić osobiste śledztwo.



Wyglądający niczym zdeformowana wersja detektywa z klasycznego kina noir, Liam Neeson musiał spędzić długą część dnia na fotelu charakteryzatorskim, a następnie paradować w pełnym makijażu przez nawet i 18 godzin! Wytwórnia Universal Pictures, która stała za tą produkcją, miała bardzo ciekawy pomysł na promocję dzieła Raimiego. Zamiast standardowych afiszów reklamowych, postawiła na wydrukowanie plakatów z zarysem odzianej w płaszcz i kapelusz postaci na tle napisu „Who is Darkman?”.



Intrygująca, okraszona mrocznym humorem (i znakomitą muzyką Danny’ego Elfmana, który rok wcześniej skomponował ścieżkę dźwiękową do „Batmana”!), a jednocześnie bardzo komiksowa produkcja szybko znalazła swoich fanów i zarobiła całkiem niezły hajs.



Pozytywnych słów niestety nie można już powiedzieć o dwóch kontynuacjach „Darkmana”. Na szczęście w żadnej z nich palców nie maczał ani Raimi, ani Neeson. Planowano też nakręcenie serialu, ale dzięki Bobu skończyło się tylko na jego pilocie. I to w dodatku nigdy nie wyemitowanym.


8

Oglądany: 48928x | Komentarzy: 33 | Okejek: 155 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało