Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Nigdy nie zabił człowieka, którego nie trzeba było zabić

23 927  
171   9  
Historia amerykańskiego Dzikiego Zachodu zna wielu wspaniałych strzelców, jakby urodzonych z rewolwerami w rękach. Wśród takich rewolwerowców istnieją prawdziwe legendy, których chwała nie blednie nawet po upływie wielu lat. Robert Clay Allison był jednym z najbardziej okrutnych i jednocześnie uczciwych „łowców nagród”. Na nagrobku tego człowieka widnieje napis „Nigdy nie zabił człowieka, którego nie trzeba było zabić”.

Dzieciństwo i młodość Claya Allisona

Clay Allison urodził się w 1840 roku, uszczęśliwiając swoim pojawieniem się małe miasteczko Waynesboro w Tennessee. Jego rodzice byli właścicielami niedużego rancza, na którym minęło dzieciństwo i młodość przyszłej gwiazdy saloonów. Wraz z wybuchem wojny secesyjnej Clay, jak przystało na prawdziwego Południowca, wyruszył na wojnę przeciwko Jankesom, w szeregach 3. Pułku Kawalerii Tennessee.


Allison nie zdążył okryć się wojenną chwałą, ponieważ szybko trafił do niewoli. Przez pewien czas przebywał w obozie jenieckim, następnie został wypuszczony na zasadzie wymiany jeńców i wrócił do pułku. Clay nie został jednak przywrócony do służby – wysłano go na badanie psychiatryczne, które wykazało, że Allison nie nadaje się do dalszej służby wojskowej.
Został natychmiast zwolniony i w wieku dwudziestu kilku lat Clay znalazł się bez pracy z rozczarowującą diagnozą: „temperament typu epileptycznego i maniakalnego”. W tłumaczeniu na zrozumiały język oznaczało to, że były kawalerzysta był nieszanującym prawa awanturnikiem cierpiącym na ataki nerwowe. Dlatego Allison nie miał innego wyjścia, jak wrócić na rodzinną farmę i oddać się prostej chłopskiej pracy.

Wolny czas od pracy przy bydle i pracy na roli Clay poświęcał na doskonalenie się w strzelaniu. Bardzo szybko doszedł do wprawy, co na zawsze zmieniło jego dotychczas spokojne życie na farmie.


Wyrażenie „na pohybel zwyciężonym” słyszało wielu, ale Allison doświadczył jego znaczenia na własnej skórze. Pewnego dnia na progu domu rodziców pojawił się pijany weteran z armii Północy i zaczął wysuwać pretensje do Claya. Gościowi nie podobało się to, że ranczer strzelał kiedyś do jego towarzyszy i żądał za to swego rodzaju rekompensaty. Był gotów wybaczyć Allisonowi w zamian za ranczo, które już nazywał własnym. Na sprzeciwy pokojowo nastawionego Claya mieszkaniec Północy odpowiedział małą strzelaniną w domu, w trakcie której ucierpiał ulubiony wazon matki. Rozczarowany brakiem wychowania u gościa gospodarz chwycił za karabin i zrobił napastnikowi zgrabną, ale zupełnie niepotrzebną mu dziurę między oczami.

Być może w innych czasach mieszkaniec Tennessee, który bronił swojego domu, mógłby liczyć na sprawiedliwy proces i uniewinnienie, ale nie po zakończeniu wojny secesyjnej. Większość funkcjonariuszy policji hrabstwa była czarnoskóra i z pewnością nie przegapiliby szansy wysłania byłego konfederata na szubienicę.


Dlatego Clay, namówiwszy do tego też swoich braci, uciekł z nimi do Nowego Meksyku. Po drodze Allisonowie mieli małą przygodę – nie uzgodnili ceny z przewoźnikiem i po przeprawieniu się przez rzekę zapłacili mu kopniakami, uznawszy, że przewoźnik chce za dużo. W Nowym Meksyku bracia kupili farmę w pobliżu miasta Elizabethtown i przygotowywali się do zostania szanowanymi ranczerami i być może przykładnymi członkami rodziny.

Jednak spokojne życie nie było pisane Clayowi Allisonowi. Pewnego dnia, popijając whisky w lokalnym saloonie, poznał niejakiego Chunka Colberta, strzelca znanego w całym stanie. Komunikacja przebiegała spokojnie, dopóki nie okazało się, że Chunk był bratankiem przewoźnika pobitego przez braci.

Colbert postanowił zająć się sprawcą pobicia krewnego. Udając, że wszystko jest w porządku, zaprosił Claya do kontynuowania znajomości wieczorem przy tym samym stole, ale przy kolejnej butelce whisky. Allison „wyczuł pismo nosem” i wprawdzie przyjął zaproszenie, ale przed spotkaniem dokładnie sprawdził rewolwery. Kiedy nowi znajomi usiedli naprzeciwko siebie, pan Allison wymownie położył broń na stole, a Colbert, z podobną życzliwością, pozostawił rewolwer w kaburze.

Jedno z nielicznych zdjęć Claya Allisona

Jednakże gdy tylko nowi kumple opróżnili drugą szklankę, mściwy Chunk wyciągnął broń, by oddać śmiertelny strzał. Być może na tym by się skończyła historia Allisona, ponieważ siedział przed nim najlepszy rewolwerowiec w stanie, ale zadziałał tu czysty przypadek. Rewolwer Colberta zaczepił się o jego ubranie, dając Clayowi potrzebny czas. Allison wykorzystał go i, chwytając pistolet ze stołu, strzelił w oko Chunkowi.

Obecni w saloonie spytali Claya, dlaczego nie zastrzelił Colberta od razu, a zamiast tego siadł z nim do butelki i rozpoczął przyjacielską rozmowę. Rewolwerowiec odparł, że uważa się za osobę przyzwoitą i ludzką, więc nigdy nie pozwoliłby sobie na strzelanie do człowieka z pustym żołądkiem.

Wkrótce na liście „osiągnięć” Claya pojawił się trzeci martwy mężczyzna. Pewnego razu Clay wraz z braćmi wykopał nową studnię, ale prawa do niej zaczął zgłaszać zuchwały sąsiad. Twierdził, że studnia stoi na jego terenie, co oznacza, że automatycznie staje się jego własnością. Allison nie robił zamieszania i niczego nie udowadniał. Po prostu zaproponował rozwiązanie sporu przy pomocy noży.

Tak wyglądali przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości na Dzikim Zachodzie

Najpierw, aby uchronić zwycięzcę przed niepotrzebnymi kłopotami, postanowiono wspólnie wykopać grób. Dla dwóch silnych rolników nie było to trudne zadanie i wkrótce solidny dół był gotowy. Gdy tylko wydobyto ostatnią łopatę ziemi, Allison zachował się niesportowo i bez zbędnych formalności podciął gardło zaskoczonemu przeciwnikowi. Zwłoki złożono do grobu i odpowiednio pochowano, a studnia wróciła do pierwotnych właścicieli.

Po trzecim zabójstwie Clay poczuł, że jest w stanie wymierzać sprawiedliwość i od tego momentu bez wahania posyłał na tamten świat tych, którzy jego zdaniem zachowywali się niewłaściwie, a mogli uniknąć kary. Lokalni szeryfowie uznali, że działania Claya mogą im być na rękę i zaczęli zlecać Allisonowi czarną robotę. Clay został łowcą głów, który wymierzał sprawiedliwość za pieniądze „prawem Lyncha”.

Clay Allison, do usług!

Do naszych czasów przetrwały opisy kilku epizodów z udziałem Claya, na podstawie których możemy wyciągnąć wnioski na temat tego człowieka. Pewnego dnia szeryf okręgu Colfax zatrudnił Allisona, aby ten pomógł mu złapać gościa o imieniu Cruz Vega, który dla pieniędzy zabił miejscowego księdza. Chcąc zdobyć nagrodę, łowca głów zgodził się i szybko wpadł na trop zabójcy. Wtedy to pojawiła się na stole jeszcze bardziej kusząca oferta – przyjaciel zmarłego księdza podwoił stawkę, ale warunkując, by Vega nie dożył procesu.


Clay i jego nowy zleceniodawca wspólnie złapali zabójcę, pobili go łańcuchami i powiesili na środku ulicy na latarni. Allison miał również czelność pojawić się na pogrzebie swojej ofiary, gdzie zachowywał się głośno i otwarcie wyzywająco. Po tym, jak zwłoki zakopano, nasikał przy wszystkich na skromne bukiety, a następnie udał się do saloonu przepić pieniądze otrzymane za zlecenie.

W środku zabawy do lokalu wszedł Pancho Vega, wujek zmarłego i notoryczny drań, który pragnął zemsty. Clay nie był już w stanie pojedynkować się, więc po prostu strzelił do Vegi, gdy tylko zauważył go w drzwiach. Następnie pijany jak bela strzelec odstawił przedstawienie, które na zawsze zapisało się w annałach Dzikiego Zachodu.

Clay Allison na obrazie Lee McCarthy (sporo przeromantyzowany)

Allison rozebrał się do naga, zdjął dandysowatą szkarłatną wstążkę z kapelusza zabitego mężczyzny, zawiązał ją na kokardkę na swoim penisie i zaczął tańczyć. Potem na nagie ciało założył pas z rewolwerami, wskoczył na osiodłanego konia i zniknął w wieczornej mgle. Wkrótce na wpół przytomny został przywieziony z powrotem przez szeryfa i jego pomocnika. Przedstawiciele prawa planowali rozprawić się z niesfornym rewolwerowcem, ale opinia publiczna na to nie pozwoliła.

Wszystkim obecnym tak spodobał się występ Claya, że jednogłośnie twierdzili, że mężczyzna po prostu bronił się przed Pancho Vegą, który przyszedł się zemścić. Ponieważ niewiele osób w mieście znało zamordowanego mężczyznę i nikt nie widział szczególnej tragedii w jego śmierci, Allison został uniewinniony, a Vegę pochowano obok siostrzeńca, na którego pogrzeb tak się spieszył.

Nie minęło wiele czasu i strzelec znowu musiał kogoś zabić, tym razem jednak w obronie sprawiedliwości. Pewnego wieczoru do saloonu, w którym Clay Allison odpoczywał ze swoim długoletnim przyjacielem Davidem Crockettem, wpadła zakrwawiona Indianka. Obecni, w pociętej nożem kobiecie, ledwo rozpoznali żonę Charlesa Kennedy'ego, faceta o bardzo złej reputacji.

Tak wyglądali prawdziwi dżentelmeni w czasach Claya Allisona

Charles wraz z żoną, uprowadzoną niegdyś z plemienia Ute, i synem Metysem mieszkali na obrzeżach Elizabethtown, tuż przy drodze. Ani Charles, ani jego żona nigdy nie pracowali, ale jednocześnie Kennedy nigdy nie trzeźwiał i ogólnie niczego sobie nie odmawiał. Krążyły pogłoski, że pozwalał samotnym podróżnikom przenocować u siebie, a potem zabijał ich i okradał. Nikt jednak nie widział ani ofiar, ani samych morderstw, więc Charlesowi nie można było postawić żadnych zarzutów.

Tym razem wszystko potoczyło się inaczej. Jak powiedziała ranna żona, łajdak zaatakował ją i jej syna z zamiarem zabicia. Kobieta została kilkakrotnie dźgnięta w twarz i zdołała uciec, ale jej syn miał znacznie mniej szczęścia. Charles rzucił nim o ścianę, a potem zmiażdżył mu czaszkę obcasem buta.

Trzeba było pociągnąć złoczyńcę do odpowiedzialności, ale Allison nie odważył się iść sam, późno w nocy, do „rozjuszonego niedźwiedzia”, takiego jak Kennedy. Szybko zebrano grupę dziesięciu ochotników, w tym miejscowego szeryfa. Udali się do domu Kennedy'ego, który mimo późnej pory nie spał.

Elizabethtown pod koniec XIX wieku

Zakrwawiony i pijany właściciel domu został przyłapany na ciekawym zajęciu - wyciągał spod domu trupy i rozczłonkowywał je, by następnie spalić w piecu. Wielki mężczyzna nie stawiał oporu i bez problemu go skrępowano. W domu i pod ziemią znaleziono tuzin trupów, z których najstarsze prawie całkowicie uległy rozkładowi, a najświeższe z nich jeszcze kilka godzin wcześniej były pełne życia i planów na przyszłość. W kominku leżały na wpół spalone zwłoki syna mordercy.

Nie było sensu zaprzeczać, więc Charles przyznał, że pogłoski o jego rozbojach nie były bezpodstawne. Co do masakry rodziny, okazało się, że tego wieczoru do domu rodziny Kennedy zawitał kolejny gość. Właściciel posadził go za stołem, a sam wyczekiwał chwili, by dźgnąć gościa nożem. Jego plany jednak omal nie zostały pokrzyżowane przez niezbyt bystrego siedmioletniego syna.

Kiedy gość zapytał dziecko, dlaczego tak obrzydliwie pachnie spod podłogi, ten bezmyślnie zaproponował, że oprowadzi gościa i pokaże starannie ułożone tam zwłoki. Mężczyzna zerwał się z krzesła i próbował bronić, ale w starciu z wielokrotnym zabójcą nie miał szans. Kennedy rozprawił się nim w niecałą minutę, a następnie zajął się gadatliwym potomkiem i żoną, która próbowała go powstrzymać.

W takich kościołach bandyci z Dzikiego Zachodu modlili się o odpuszczenie ich licznych grzechów

Allison i jego towarzysze już zaczęli szukać sznura i mocniejszej gałęzi, aby powiesić olbrzyma Kennedy'ego, ale szeryf namówił obecnych, by najpierw lepiej rozeznać się w licznych ofiarach Charlesa. Później uczestnicy obławy na mordercę żałowali, że posłuchali szeryfa.

Kennedy został zamknięty, a jego proces miał być pokazowy. Urzędnicy ze stolicy stanu, eleganccy prawnicy i inne dziwaczne osobistości zebrali się w Elizabethtown, aby wziąć udział w głośnym procesie. Już pierwsze posiedzenie sądu pokazało, że ława przysięgłych nie radzi sobie dobrze ze swoją pracą, a nawet zaczęły pojawiać się pomysły, aby zwolnić Kennedy'ego za kaucją.

Widząc, co się dzieje, Allison i jego towarzysze nie dopuścili do drugiej rozprawy, ale sami zajęli się Kennedym. W nocy mężczyźni wyważyli drzwi więzienia, wywlekli sennego Charlesa za brodę na ulicę i wkrótce osadzony usłyszał jedyny możliwy wyrok. Następnie złoczyńca został przywiązany za nogi do pary koni i kilkakrotnie przeciągnięty po kamienistej i zakurzonej centralnej ulicy.

Grób Kennedy'ego doskonale zachował się do dziś

Po upewnieniu się, że morderca zamienił się w bezkształtny kawał mięsa, zaciągnięto go na cmentarz i pozostawiono pod opieką miejscowych grabarzy. Clay pożegnał zmarłego kilkoma niezupełnie cenzuralnymi słowami i zdecydowanie polecił grabarzom, aby pochowali Kennedy'ego za ogrodzeniem cmentarza, z dala od przyzwoitych obywateli Elizabethtown.

Niefortunny koniec bohatera

W wieku 40 lat Clay postanowił się ustatkować. Znalazł sobie ładną żonę, która urodziła mu gromadkę umorusanych i hałaśliwych dzieci. Rewolwerowiec przeszedł na emeryturę i osiadł na farmie, ciesząc się ustabilizowanym życiem i żywymi wspomnieniami swojej młodości. Życie chłopskie nie było mu jednak pisane i to ono wkrótce doprowadziło go do smutnego końca.

Pewnego dnia Allison wiózł na wozie paszę dla bydła i jeden z worków zaczął spadać na drogę. Clay, który zareagował błyskawicznie, próbował złapać torbę w locie, ale stracił równowagę i upadł na ziemię. Ciężkie koło wozu przejechało mu po szyi, kończąc jego jeszcze młode życie w wieku 47 lat.


W pogrzebie słynnego „łowcy głów” wzięli udział nie tylko wszyscy mieszkańcy Elizabethtown, ale także ludzie z odległych wsi i gospodarstw. Na grobie ustawiono kamień z napisem podsumowującym życie bohatera: „Nigdy nie zabił człowieka, którego nie trzeba było zabić”. Potwierdzić te słowa mogłoby 15 złoczyńców, których Clay zdołał wysłać do piekła podczas swojego pełnego wydarzeń życia.

2

Oglądany: 23927x | Komentarzy: 9 | Okejek: 171 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało