Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Patologie polskiego budownictwa V

99 666  
204   69  
Stęskniliście się za opowieściami z patologicznych budów? No to jedziemy z tematem.
W budowlance na szefów często mówiło się Wujek.


Ale że raz przyszło nam pracować u Wujka z tak dużym brzuchem, że w sumie wychodziło na to, że jakby tych szefów było dwóch, więc mówiliśmy na gościa w liczbie mnogiej - Wujkowie!
W brygadzie u Wujków pracowało dwóch takich Krzychów. I nie chodzi o to, że był to jeden Krzych, tylko z jakichś powodów uznaliśmy z Lejsem, że jest ich dwóch, tak jak w przypadku brzuchatego wujka, ale było ich naprawdę fizycznie dwóch. W sumie, gdyby się uprzeć i zastosować tę samą logikę co w przypadku Wujków, to można by było powiedzieć, że było ich pięciu: jeden Krzychu gadał za dwóch, a drugi pił za trzech.

Żeby ich jakoś rozróżnić, to goście dostali ksywki i te ksywki przylgnęły do nich tak, że już gdzie by nie pracowali, to wszędzie tak do nich mówili. Jeden był Krzychogęba, bo mu się gęba od gadania nie zamykała. Wszystko wszystkim tłumaczył, ciągle coś opowiadał i wiecznie nadawał na drugiego Krzycha. Drugi Krzychu miał ksywę Krzychopijka lub po prostu Pijka – wiadomo, od ciągłego popijania małpek na budowie i ogólnie od ciągłego przebywania w stanie nie do końca trzeźwości. Koleś notorycznie zalewał pałę i co poniedziałek miał jakiś tam niby pogrzeb w rodzinie.

Raz we wtorek Pijka przyszedł na ogromnym kacu i przyniósł dwie reklamówki serków topionych w tubkach. Powiedział, że dostał je od kierowniczki z Lewiatana, bo niby dzień po terminie, ale jeszcze dobre i szkoda byłoby wyrzucić, a ona i tak już wpisała w stratę. Od samego rana miał srakę, pewnie od tych serków, ale i tak je wpieprzał (szkoda przecież wyrzucić…).


Miał taki skórzany pas na narzędzia, jak kowboj na pistolet, tylko że on nosił tam jakieś szpachelki, które jak Wujkowie kupili, to Krzychopijka zabrał od razu ze trzy i do tego wszystkie takie same i ogłosił, że te są jego, bo on pierwszy zgłaszał, że trzeba kupić nowe.
Tego dnia powyjmował te szpachelki i inne gadżety i napchał cały pas tymi serkami serdelkami. Wszedł do pomieszczenia, gdzie akurat szlifowaliśmy i tak stanął na środku jak kowboj. Kowbojskim ruchem wyjął dwa serdelki i ponadgryzał tubki, spluwając przy tym kawałkami folii na podłogę. Jeden serek po drugim wycisnął sobie do ryja. Napchał sobie całą szczerbatą japę tych serków i aż się męczył, żeby to przełknąć. A potem taki dumny, nic nie mówiąc, wyjął jeszcze trzy serki i każdemu z nas hojnie rzucił po jałmużnie z jednego serka na głowę.

Tak śmierdziały, że nie zjedliśmy.

Pijka chodził po budowie i próbował zrobić biznes z serkami, wymieniając je za papierosy. Ale dużego interesu nie zrobił, bo opchnął może ze dwa serdelki i nie dostał za nie normalnych papierosów, tylko takie (popularne w tamtych czasach) ruskie dżimlingi z przemytu.
Więc palił swoje dżimlingi i jadł te serki przez cały dzień. Taki był z siebie dumny, że zdobył za darmo tyle jedzenia, że aż się trząsł, jak je wcinał. Tylko na koniec dnia dostał takiej sraki, że powiedział, że boli go brzuch i musi iść do domu.

Zostawił ponad półtorej reklamówki serków. Nie przyszedł na drugi dzień, a to wszystko leżało bez lodówki w taki upał. No i to był materiał na niezłą bekę. Moglibyśmy się odegrać na brygadzie małp, gdyby byli jeszcze na budowie, iść i wysmarować im drabiny cuchnącymi serkami. Ale skoro ich nie było, trzeba było wymyślić coś innego. Lejs powiedział, żeby nie działać pochopnie i dać serkom naprawdę dobrą szansę.

I teraz najlepsze! Przemo z hurtowni farb przywiózł nam jakąś paletę przecenionej gotowej masy szpachlowej i polary z logiem producenta dla każdego z nas.
– Ja wam schowam i dam na zimę – powiedzieli Wujkowie i więcej tych polarów nie zobaczyliśmy (a tak na marginesie, to sam ze swoim brzuchem nie zmieściłby się w żaden z nich). Jebańce dostawali tyle tych kombinezonów i polarów od handlowców, ale w każdej firmie budowlanej pracownicy musieli pracować we własnych łachach.

Pierwszy raz mieliśmy u nas taką gotową masę, że nie trzeba było proszku z wodą mieszać i miksować mieszadłem, aż uzyska się odpowiednią konsystencję. Nie było nic gorszego niż mieszać gips dla szpachlarzy. Co by człowiek nie zrobił, i tak nikomu ta gładź nie pasuje i ten chce, żeby mu dolać szklankę wody, inny, żeby mu dosypać jeszcze garstkę gipsu, a jeszcze inny każe odczekać minutę i przemieszać jeszcze raz. Tak czy owak, zawsze kończy się tym, że majstry wydębią przy okazji papierosa czy dwa, a paląc, stają się ekspertami od gładzi i tłumaczą, dlaczego ma być taka, a nie inna konsystencja.

A taki gotowiec, jak się otworzyło wiaderko, to wystarczyło raz zamieszać mieszałką i można było jechać kilometry gładzi, bez upierdliwego mieszania proszku z wodą. Chyba już wiadomo, gdzie trafiły serki serdelki?

Wszystkie zostały wyciśnięte do tych gotowych gładzi i wymieszane na jednolitą papę. Trochę już trąciły, ale zapach żywicy polimerowej, na bazie której robione były gotowe masy, skutecznie zamaskował nieświeżość serków. W końcu leżały już trzy dni w pakamerze, no i wspomnę jeszcze przy okazji, że Pijka oczywiście nie wrócił jeszcze do pracy.

Szwagry szpachlarze z naszej ekipy nawet były zadowolone z tego, jak się ta nowa gotowa gładź rozprowadza. Wychwalali, że tym to by mogli kilometry jechać, ale zaraz humor im się zepsuł, bo zaczęli kurwić na Wujków, że jak mogli do tej pory im tej gładzi nie kupować. Klęli i otworzyli uniwersalny temat do niekończących się nigdy dyskusji – jak to się, chuj, na nich dorabia!

A potem, jakiś tydzień po akcji z serkami, w gazetach napisali, że w Matemblewie w rowie znaleźli trupa z butelką po wódce w dupie. To było jakiś czas po tym, jak zniknął Krzychopijka. Byliśmy przekonani, że to on. Po kilku dniach jego nieobecności już nikt o nim nie myślał, tak jak o tych wszystkich budowlańcach, którzy przychodzili do pracy, a po kilku dniach słuch o nich ginął. Czasem zostawały po nich buty, a czasem kombinezony czy nawet ich zwykle ciuchy, no i oczywiście siatki z kanapkami. Te walały się po budowie aż do samego końca, chyba że ktoś wpadł na jakiś debilny pomysł, co z tymi kanapkami zrobić (jeśli masz grzyba w ścianie i nie wiesz skąd, bądź pewien, że gdzieś tam jest kanapka lub jakieś inne budowlane obrzydlistwo, na przykład woreczek z roboczymi skarpetami takiego jednego Majsterka).

Na szczęście dla Pijki, to nie on okazał się trupem z rowu z butelką po wódce w dupsku. Pijka wrócił do pracy w sumie po dwóch tygodniach, jeszcze bardziej chudy niż był wcześniej i poza poinformowaniem nas o śmierci babci swojego brata, powiedział, że miał wyrostek robaczkowy, ale jakoś mu w końcu samo przeszło.

I nic się, kurwa, nie nauczył, bo przytachał ze sobą dwie reklamówki jakiegoś przeterminowanego groszku i ogórków szlacheckich od tej baby z Lewiatana…
173

Oglądany: 99666x | Komentarzy: 69 | Okejek: 204 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało