Wynalazków, które właśnie obchodzą setną rocznicę swojego
powstania jest na tyle dużo, że można by o nich stworzyć całą
serię artykułów. My jednak poprzestaniemy na dwóch epizodach.
Zacznijmy od… niewielkiego skaleczenia, które po zdezynfekowaniu
należały jakoś zabezpieczyć. Najlepiej nada się do tego plaster.
Jeśli żylibyście w latach 20. ubiegłego wieku, to ten wygodny
opatrunek prawdopodobnie traktowalibyście jako nowoczesny,
bajerancki gadżet!
W 1921 roku znany producent wyrobów kosmetycznych - Johnson &
Johnson Company zaprezentował swoim klientom serię produktów o
nazwie Band-Aid, czyli znane nam wszystkim bandaże (tak, oryginalna
nazwa wynalazku stoi za polskim określeniem tego produktu). A
wszystko zaczęło się od… żony jednego z inwestorów tej firmy -
Earle Dicksona. Mężczyzna ten kupował duże ilości bawełny, z
których to potem wytwarzano gazy, które przykładano do skaleczeń
i zabezpieczano długim bandażem. Jako że małżonka pana Dicksona,
co i rusz zacinała się podczas krojenia marchwi, albo boleśnie
kłuła się igłą w czasie cerowania gaci, troskliwy mąż
opatrywał jej rany. Problem w tym, że zabandażowane palce
utrudniały kobiecie pracę. Earle odkrył, że
przyłożenie do rany
gazy i przyklejenie na nią taśmy klejącej było tu idealnym
rozwiązaniem. Szybko więc skomercjalizował swój pomysł.
Wycinał
duże kawałki gazy i umieszczał je na taśmie, a całość pokrywał
warstwą krynoliny. Początkowo sprzedaż tego wynalazku szła jak
krew z nosa i dopiero sprytny chwyt marketingowy, jakim było
podarowanie przez firmę dużych ilości plastrów zastępom
amerykańskich skautów, spowodowało, że zainteresowanie tym towarem wzrosło.
Zapotrzebowanie na
ten produkt stało się tak duże, że już w 1924 roku uruchomiono
masową, zautomatyzowaną produkcję plastrów, a piętnaście lat
później zwykłą taśmę klejącą zastąpiono bardziej elastyczną
taśmą winylową.
Uruchamiając
blender, aby zrobić sobie proteinowy shake, który wypijesz po
wyjściu z siłowni, bądź tak dobry i pękaj z dumy, albowiem
urządzenie, które rycząc wniebogłosy, szatkuje twoje
banany, to dzieło Polaka! Urodzony na naszej ziemi Stephen J.
Popławski, mając 9 lat, wyemigrował z rodzicami do USA, gdzie już
jako dorosły mężczyzna zatrudniony został w firmie Arnold
Electric Co.
Jednym z jego zadań było stworzenie urządzenia, za
pomocą którego można by w szybki i łatwy sposób rozdrobnić
owoce, aby po zmieszaniu z mlekiem tworzyć z nich koktajle.
Szczególne zapotrzebowanie na tego typu maszynę wyrażali
właściciele barów i restauracji. Popławski sprostał temu zadaniu
i w 1922 roku skonstruował coś, co spokojnie można
nazwać
pierwszym blenderem – było to pierwsze urządzenie, w
którym zainstalowano obracające się ostrza na dnie zbiornika. Parę
lat później wynalazca otrzymał patent na tę maszynę. Szybko też
okazało się, że pomysłowe ustrojstwo sprawdziło się nie tylko w
lokalach gastronomicznych, ale także i w amerykańskich kuchniach.
Pierwsze
„odkurzacze” powstały już w 1860 roku, jednak w niczym nie
przypominały one współczesnych urządzeń. Były to bowiem
obsługiwane ręcznie, mało efektywne, gadżety z obrotowymi
szczotkami oraz bardzo mizernym mechanizmem ssącym. Wielką innowacją było
stworzenie pierwszego, elektrycznego narzędzia do czyszczenia
dywanów. Zbudowana w 1898 roku przez Johna S. Thurmana maszyna
ciągnięta była przez konia, a jej twórca prowadził
usługi obwoźne, zajeżdżając od domu do domu, czyszcząc ludziom
wykładziny.
Chociaż jeszcze
przed I Wojna Światową, w niektórych zamożnych rezydencjach
znajdowały się domowe odkurzacze, to dopiero lata 20. przyniosły
prawdziwą rewolucję w tej dziedzinie. Wówczas to bowiem firma
AirWay zaprezentowała światu urządzenie z wymiennym workiem, a w 1926 roku producent sprzętu elektronicznego – Hoover
wprowadził szereg odkurzaczowych udoskonaleń, które sprawiły, że
czyszczenie dywanów stało się jeszcze sprawniejsze niż
kiedykolwiek wcześniej.
To ważny i niestety
często niedoceniany element wnętrza naszych aut. Rolą zagłówka
nie jest przecież jedynie zadbanie o komfort podróżnych, ale
przede wszystkim – zapobieganie poważnej kontuzji związanej z nagłym odskoczeniem głowy
pasażerów i kierowcy do tyłu podczas ewentualnej kolizji. Gdyby
nie zagłówek nietrudno by było złamać sobie kark w takich
sytuacjach. Pomysłodawcą dodatkowego, umieszczonego nad fotelem,
oparcia był niejaki Benjamin Katz, który opatentował swój projekt
w 1921 roku.
Czy rozwiązanie proponowane przez wynalazcę od razu
przyjęło się jako standard na samochodowym rynku? Nie. Z jakiegoś
powodu zagłówki zaczęto montować w pojazdach dopiero 40 lat
później!
Bułka z kotletem, czyli hamburger, jakimś cudem podbiła serca miłośników zawałowej
szamy. Podziękować za to należy Fletcherowi Davisowi – prostemu
rzemieślnikowi, który podczas wystaw garncarskich miał w zwyczaju
prowadzić mały punkt gastronomiczny dla gości. Mając pod ręką
kotlety (a właściwie to steki stworzone zgodnie z recepturą
imigrantów z Hamburga), grzanki, musztardę i majonez, mężczyzna
ten przypadkiem stworzył danie, które wywołało ogólnonarodową
sensację.
To zadziwiające, że musiało minąć dwadzieścia lat,
aby ktoś wpadł na pomysł położenia na rozgrzanym mięsie
plasterka sera… W 1924 roku Lionel
Sternburger Sternberger, właściciel
ulicznego punktu z hamburgerami, odwiedzony został przez pewnego
kapryśnego klienta, który poprosił o dorzucenie sera do bułki.
Lionel spełnił życzenie i dla siebie też zrobił taką kanapkę.
Szybko odkrył, że tak stuningowane danie smakuje wyśmienicie, więc
dodał je do swojego menu. Wkrótce restauratorzy i właściciele
knajp z gównianym żarciem, skopiowali pomysł Sternbergera i
cheeseburger powtórzył los swojego poprzednika – hamburgera.
Żadna rakieta nigdy
nie oderwałaby się od ziemi, gdyby nie odkryty w Chinach proch
strzelniczy. Pierwsze takie latające pociski powstały już w 970
roku i miały zastosowanie jako petardy, których eksplozje
dekorowały niebo podczas religijnych obrzędów. W XIX wieku
powstała pierwsza broń rakietowa – tzw. raca kongrewska, nad
którą doświadczenia prowadził w Polsce Józef Bem (warto dodać,
że podczas jednej z takich prób Bem boleśnie poparzył sobie twarz).
Zostańmy jeszcze na
moment przy polskich epizodach historii XX-wiecznego rozwoju technologicznego, aby wspomnieć
o Konstantym Ciołkowskim. Ten rosyjski uczony o polskim pochodzeniu
teoretyzował na temat skonstruowania wielostopniowej, zaopatrzonej w
żyroskopowe stabilizatory rakiety na ciekłe paliwo.
W ten sposób
już w 1903 roku, uczony opisał podstawy astronautyki parę miesięcy
przed tym, jak pierwszy „samolot” braci Wright odbił się od
ziemi i przeleciał zawrotne 36 metrów!
W 1917 roku
amerykański wynalazca – Robert Goddard opatentował zupełnie nowy
projekt – od teraz rakiety miały korzystać z paliwa ciekłego, a
dodane do komory spalania, specjalne dysze, wyrzucały gazy z
prędkością naddźwiękową, dzięki czemu ciąg rakiety wzrastał
co najmniej dwukrotnie! W 1926 roku miał miejsce pierwszy start
takiego eksperymentalnego pojazdu. Rakieta Goddarda miała 3
metry wysokości i do prędkości ok. 100 km/h rozpędziła się w
czasie 2,5 sekundy. Po krótkim locie roztrzaskała się na polu koło domu ciotki Goddarda.
Piętnaście lat później uczony przeprowadził
kolejny test – tym razem wystrzeliwując swoją unowocześnioną
rakietę na wysokość prawie trzech kilometrów! W tym samym jednak
czasie z identycznych rozwiązań korzystali już Niemcy, tworząc
słynne pociski V-2. Ich twórca –
Wernher von Braun zasłynął
jako nazista, bez pomocy którego Stany Zjednoczone nigdy nie
wygrałyby zimnowojennego wyścigu na Księżyc.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą