Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Młody Ratownik Medyczny w karetce XIV

38 852  
330   59  
Witajcie. Jeśli obserwujecie mój profil na Instagramie, to wiecie, że w lipcu nie pojawię się na żadnym dyżurze. Poszedłem na L4. Ilość złych emocji odpięła we mnie kolejny bezpiecznik. Wcześniejszy odpiął się, gdy poczułem, że SOR, na którym pracuję, nie jest dla mnie. W poście, który pojawi się niedługo po artykule, dokładnie opiszę, co wtedy czułem.


Jeżeli nie odpocząłbym teraz, to obawiam się, że wypaliłbym się jak świeczka po 1 listopada. Zapomniana i zostawiona, a za rok postawi się następne, które też się wypalą. Tak to odczuwam względem ratowników medycznych w systemie.

Ale jeszcze nie ten czas. Staramy się coś zmienić. Kilkanaście osób poszło na L4, inni na urlopy, inni nie wzięli kompletnie dyżurów lub ograniczyli godziny do #jedenetat. Po prostu wyszliśmy z karetek. Wielu może powiedzieć, że to radykalne podejście do strajku, ale ten strajk trwa od czterech lat. Cztery lata temu wiele nam obiecano. Ustalmy jedno: nie chodzi tylko o pieniądze, ale też o ważną dla nas sprawę, czyli ustawę o zawodzie ratownika medycznego, z którą jesteśmy ciągle zbywani. A więc cztery lata temu wiele nam obiecano, termin tych obiecanek mijał 30.06.2021. I co? I jajco. Macie inny zawód medyczny i nara. Zaraz będzie czwarta fala, to się przypomnimy, jacy jesteście ważni. Teraz mamy ważniejsze tematy... Tak się czujemy. Cztery lata temu mogliście nawet nie odczuć strajku. Były koszulki, były ulotki, było jeżdżenie na sygnale. Nic to nie dało, dalej pracowaliśmy ponad siły. Teraz mamy dość, po prostu zadbaliśmy o siebie i to ujawniło lukę systemu. Ludzie ograniczyli godziny do etatu i co? I karetki nie jeżdżą. Wcześniej jeździły, bo ludzie robili po 300 godzin i więcej, więc sami obstawiali jakby dwa etaty. Teraz pracują jak powinni i już brakuje karetek.

Jedna karetka to około 25 tysięcy potencjalnych pacjentów. W moim mieście 50 tysięcy potencjalnych pacjentów zostało bez opieki. Czy to wina ratowników medycznych? Moim zdaniem nie.

Ale może dość o tym, przecież nie chodzi o czytanie smutnych litanii. Pokażę wam, dlaczego kocham tę pracę i dlaczego staramy się coś zmienić; nie tylko dla nas, ale też dla was – pacjentów.

Świetna resuscytacja krążeniowo-oddechowa

Są takie akcje, z których jesteś dumny i możesz o nich opowiadać. To jedna z nich.
Dyżur jakich wiele, siedzisz, zaczyna wyć tablet i idąc do niego, w radiu słyszysz:
Szebernaście, PILNY WYJAZD, NZK!

Więc twoje kroki zamieniają się w bieg. Podstawowa informacja, czy uciskają i ile ma lat. 52 lata, rozpoczęli RKO, 3. piętro, kilka ulic dalej. Jest duża szansa, że jest po co jechać (przypominam: 3-5 minut bez uciskania klatki piersiowej - nie mamy po co jechać, więc #CiśnijKlate 100/120 uciśnięć na minutę na 5/6 cm).
Szybko pakujemy się do karetki. Szykujemy się po drodze kto co robi i wbiegamy na 3. piętro. Klatka już otwarta, co ułatwia nam wejście do bloku.

Na górze żona uciska męża. Przedstawiamy się, potwierdzamy NZK, pytam, czy pani jest nam w stanie pomóc i dalej uciskać, zanim nie podłączymy sprzętu. Nie jest w stanie pomóc, ponieważ jest wyczerpana. OK, kolega zaczyna uciskać, ja podłączam cały sprzęt. Analizujemy rytm serca, mamy migotanie komór (co może świadczyć o kardiologicznej przyczynie zatrzymania krążenia), więc defibrylujemy. 3, 2, 1 - poszła w człowieka dawka prądu. Dalej kontynuujemy nasze RKO. Teraz ja uciskam, a kolega ogarnia dalej sprzęt. W tym czasie zbieram wywiad. Wszystko wskazuje na zawał serca. Pacjent leżał na łóżku, nagle go zabolało w klatce, wstał i upadł. Kolejna analiza, dalej mamy migotanie, więc ponownie ładujemy w człowieka prąd. W takich rytmach jak migotanie komór możemy użyć defibrylacji, bo serce pracuje, ale pracuje nieprawidłowo, przez co chcemy je zresetować za pomocą prądu (są też takie, w których nie da się użyć prądu. Prąd restartuje serce, a nie włącza je na nowo).

Kolejne minuty mijają i w pewnym momencie pacjent podczas uciśnięć zaczyna jęczeć i machać rękoma. Pierwsza myśl - wrócił! Patrzymy na monitor - nie wrócił! Dalej mamy migotanie komór. Przestajemy na chwilę uciskać, pacjent przestaje machać rękoma, a tym bardziej jęczeć. Co się stało? To, że żona szybko podjęła uciski klatki, że szybko przyjechaliśmy i dobrze wykonywaliśmy swoją pracę - wszystko złożyło się na to, że pacjent był dobrze natleniony, a w skrócie do jego mózgu dopływała w odpowiedniej ilości natlenowana krew, że zaczynał "żyć". Jego serce dalej było upośledzone, ale przez nasze i żony czynności miał on dużą szansę na przeżycie. Musieliśmy zastosować leki, żeby pana "położyć głębiej spać". Przecież nie będziemy wykonywać czynności gorzej, aby nam się nie budził.

Piąta defibrylacja i jest. Mamy rytm zatokowy, wrócił! Sprawdzamy - wszystko jest jak być powinno, wzywamy straż pożarną do pomocy w zniesieniu. Gdy pacjent nam wrócił, pojawia się kolejny zespół i pomaga dokładnie zabezpieczyć pacjenta.

Przyjeżdża straż. Pacjent gotowy na desce do zniesienia. Schodzimy na dół, wkładamy do karetki, mamy miejsce OIOM-owe oddalone o 100 km. Jedziemy, przekazujemy. Pacjent wychodzi BEZ ŻADNYCH! ubytków neurologicznych. Żyje jak do tej pory, nie dzięki nam, a dzięki swojej żonie. Ona uratowała mu życie, my tylko wykorzystaliśmy szansę.

Dlaczego o tym piszę? Bo na studiach mówili, że "odzyskanie przytomności" przez pacjenta jest bardzo rzadkie podczas RKO. Słyszałem od swoich kolegów i koleżanek o czterech takich przypadkach w naszej filii. Rośnie nam lepsza kadra.

Naginasz prawdę, aby pomóc, a później?

Spokojny dyżur na wiosce, dostajemy wezwanie "35 lat, dziwnie się zachowuje, udar?".

Jedziemy na miejsce. Wchodzimy do mieszkania, gdzie wita nas zapłakana żona. Jak twierdzi, coś się dzieje z jej mężem. Wchodzimy do pokoju, siedzi uśmiechnięty mąż, zachowuje się nieadekwatnie do sytuacji - żona i dzieci płaczą, że ich tata dostał udaru, a on się śmieje i mówi "nic mi nie jest". Pierwsza myśl? No, pijany. Ale on się zarzeka, że nie pije, jest abstynentem! Żona potwierdza jego zdanie. Szybko namawiamy pana do tego, aby poszedł z nami do karetki, aby na spokojnie go zbadać. Nie chce, nie chce, ale w końcu mówi "OK, OK, przynajmniej mnie pobadacie". No widać na pierwszy rzut oka, że z chłopem coś nie gra.

Przechodzi w miarę prosto do karetki. Tam zaczynam z nim rozmawiać i go badać, z badania nie wynika nic, a chłop zaczyna mówić, że ma na pieńku z rodzicami żony (mieszkają u nich) i sobie coś wymyślają, aby go pozbawić dzieci. Jesteśmy czasami świadkami takich sytuacji, więc nie dziwi nas to. No ale gadamy z nim, zaczyna się robić arogancki, nie reaguje na płacz dzieci i żony, no widać, że pijany! Ale on ponownie się zarzeka na grób matki - alkoholu nie czujemy, niestety na wyposażeniu nie mamy alkomatu.

Namawiamy go na szpital, bo żona mówi, że od czasu do czasu mu się to przytrafia. On nie chce się leczyć "bo mu nic nie jest". Sama zaczęła się umawiać do lekarza, aby opowiadać o mężu, rozumiecie akcję.

Udaje nam się go namówić, ale on chce jechać tylko do najbliższego szpitala. "WIEM, CO MI JEST" - ciągle odpowiada. Ale my jednak chcielibyśmy SOR z oddziałem neurologicznym położony 70 km dalej. Telefon do neurologa, opowiadamy mu całą sytuację. Jak najbardziej wierząc nam na słowo potwierdza, że pacjent może wymagać diagnostyki na neurologii, więc oni go chcą.

Zagadujemy faceta i OK, OK, on jedzie do szpitala. W międzyczasie zmienia zdanie, że on nie chce do szpitala i proszę mnie wysadzić, potem nagle, że on jednak może jechać, ale chce kupić sobie szlugi po drodze. Potem on jednak nie chce wracać do domu - no chłop ciągle zmienia zdanie i to jakby nie w sposób racjonalny. Płacze twoja żona, twoje małe dzieci, że tata chory, a ty myślisz o szlugach? Jesteśmy sam na sam, pytamy go ponownie o alkohol - po raz kolejny zarzeka się, że nie pije od kilku lat nawet kieliszka (nie był wcześniej uzależniony). Po około 40 minutach jesteśmy kilometr od szpitala i z tyłu słyszymy:
- Panowie, ja wam coś jednak powiem - zagaja pacjent.
- No, słuchamy - odzywa się mój kolega.
- No, co będę kłamał... piję w ukryciu przed rodziną.

Rozumiecie? Kilometr od szpitala mu się przypomina, że jednak pił. Pytaliśmy wielokrotnie i to gdy byliśmy sam na sam. Dojeżdżamy do szpitala i informujemy neurologa, że tu żadnego udaru nie ma, a tylko pijany. On jakby rozumie sytuację, od razu pyta o numer, aby zadzwonić i dać nam znać, ile miał promili.

W międzyczasie pacjent chce wyjść z SOR-u. Informujemy go, aby teraz chociaż nie udawał, stanął na wysokości zadania i poniósł konsekwencje swoich czynów. W międzyczasie dzwonimy do żony, zaczyna płakać i mówi:
- Tak podejrzewałam, bo to trwa od jakiegoś czasu, że rano jest OK, a wieczorem coraz gorzej.

Serio? Czemu nas wszyscy okłamali, a my starając się pomóc daliśmy się oszukać. Ile promili? Około trzy... Pan wiedział, ile pić, aby nie było czuć i aby rodzina jakoś bardzo nie podejrzewała...

COVID-19

Chyba najpoważniejsze wezwanie do Covida, jakie miałem w swojej karierze. Jak wiecie, wiele było wezwań, ale większość to była pomoc doraźna, wytłumaczenie pacjentowi, co ma robić, bo nie mógł się dostać do swojego lekarza rodzinnego lub dostał jasny komunikat od lekarza czy osoby odbierającej telefon: "dzwonić po ZRM".

Przez te 1,5 roku tylko RAZ wzywał mnie lekarz, który był na miejscu u pacjenta. W większości ta sama historia co wyżej. Teleporada i wzywać ZRM albo od razu wzywać ZRM.

Wielu leczyliśmy w domu, informując, jakie leki powinni uzyskać od swojego lekarza, inni nadawali się już do szpitala przez to, że nie mieli pomocy wtedy, kiedy powinni ją mieć.
Ale trafiały się takie wezwania jak to: "60 lat, duszno, COVID +, piętro nr 3" (na parterze nie chorują - przypominam).

Podjeżdżamy pod adres, ubieramy się. Przepakowani całym sprzętem (plecak, butla, zaplątany kombinezon w szlufki od plecaka, defibrylator, maski z filtrami, zaparowane przyłbice, trzy pary rękawic, babcie w oknach patrzące na nas jak na UFO).

Wchodzimy do mieszkania (3. piętro), witam pana w wejściu, sam otwiera drzwi, wita nas i idzie do pokoju. Nie wygląda, jakby mu było duszno. Szybka akcja, czyli temperatura, zebranie saturacji i osłuchanie. Nie jest najgorzej, na płucach zero zmian, Sp02 97% (czyli norma powiedzmy 95-100% - jest OK, 90-95% - jest OK, ale trzeba myśleć, czemu mniej, poniżej 90% trzeba się zastanawiać, chyba że osoba choruje na POChP).
Pan wyskakuje z tekstem:
- To kiedy zrobicie mi ten test? Podobny nieprzyjemny i chciałbym jak najszybciej, a przecież po to was wezwałem.
- JAK TO PAN NAS WEZWAŁ DO ZROBIENIA TESTU?! To jest karetka systemowa i nie zamierzamy panu robić żadnych testów! Do lekarza rodzinnego się proszę zgłosić - lekko poirytowany odpowiadam.

Na twarzy pana widać zmieszanie.
- Ale jak to nie zrobicie? Drugi dzień czekam, tu mam skierowanie.

Teraz na mojej twarzy widać zmieszanie.
- To pan dzwonił teraz pod numer alarmowy? - pytam.
- Nieee, skądże, ja nie chcę żadnej karetki, wczoraj rano lekarz wystawił mi skierowanie i kazał czekać na karetkę, która zrobi mi test. To chyba wy?
- Jak się pan nazywa? Iksiński?
- Nieeee, Kowalski, Iksińscy mieszkają piętro wyżej.

Szybko orientuję się, że ktoś pomylił piętra, albo żona, która informowała, albo dyspozytor.
Szybko zawijamy się z 3. piętra przepraszając i informując, że nie ma złych parametrów i proszę czekać na karetkę wymazową. Wchodzimy na 4. piętro, a tam?

Pacjent siny jak śliwka - tak niedotleniony; nieprzytomny.

Pytamy: od kiedy? Pani mówi, że ogólnie źle się czuje od tygodnia, ale od wczorajszego wieczora jest gorzej, rano koło 6 wstał, ale potem nie mógł już wstać i tak od godziny leży i nic nie mówi (na wezwaniu jesteśmy koło godziny 12:00).

Dzwoniła dzisiaj od rana do przychodni, ale nikt nie odbiera, ona nie chciała karetki, ale nie może uzyskać pomocy od tygodnia. OD TYGODNIA lekarz jej nie przyjął, tylko przez telefon zalecił leki na gorączkę i obserwację (to był jakoś okres szczytu trzeciej fali).

Zaczynamy szybko badać pacjenta, saturacja jest tak nisko, że nawet nam jej nie zbiera. Podłączamy tlen i działamy dalej. Stan jest bardzo ciężki. Oddech niewydolny, pada decyzja o zabezpieczeniu pacjenta na rurkę krtaniową, przez co my będziemy oddychać za niego. "Podsypiamy" pana bardziej, zakładamy rurkę i wspomagamy sami oddech. Do pomocy nikogo, straży w okolicy nie ma, będą za 20 minut, karetka za 30 minut. Nie mamy czasu, znosimy w dwóch z 4. piętra. Na razie tylko pacjent, potem sprzęt. Ja zostaję z pacjentem w karetce, kolega donosi na raty cały sprzęt. W międzyczasie informujemy SOR o konieczności intubacji, bo nasza rurka i worek, a potem respirator nie dają dobrego efektu. Pacjent nadaje się na CITO na OIOM z respiratorem. Będą na nas czekać. Po około 20 minutach walki w karetce jesteśmy pod SOR-em. Czekają, szybko przekazujemy pacjenta. Co z nim dalej? Nie wiem, wiem tylko, że COVID zajął mu 85% płuc. Nie chciałem wiedzieć, czy przeżył.

Ból nerki

Czasami jest tak, że zastanawiam się, jak ludzie radziliby sobie bez ZRM. Tak jest w tym przypadku, wezwanie: "28 lat, w ciąży". Trzecia w nocy. Zajeżdżamy na miejsce. Pytam, co się dzieje.
- Boli mnie nerka - odpowiada.
- Dobrze, ale od kiedy?
- NO, BOLI MNIE NIE DO WYTRZYMANIA! - zaczyna krzyczeć, ale nic nie świadczy o tym, że bardzo cierpi z bólu.
- Dobrze, to już ustaliliśmy, ale od kiedy boli.
- OD TYGODNIA MNIE NAPIERD***!
- Od tygodnia, mówi pani... Co się stało, że wezwała nas pani o trzeciej w nocy? Kontaktowała się pani z lekarzem POZ?
- ALE JA JESTEM W CIĄŻY, TO GDZIE BĘDĘ PO LEKARZACH CHODZIĆ?!
- Czego pani oczekuje od ZRM w takim razie?
- DAJCIE MI LEKI I MOŻECIE IŚĆ!

Nie daliśmy leków, pani nie miała objawów sugerujących problemy z nerkami. Zalecaliśmy kontakt z lekarzem i przyjęcie leków ogólnodostępnych z apteki.
Coś tam krzyczała, jak wyszliśmy, że jej się należy, bo jest w ciąży i nie po to płaci podatki i że nas zwolni. No, nie nastąpiło to, może bym teraz na L4 przynajmniej nie siedział.

Chyba nie muszę dopowiadać, że byliśmy w patologicznej dzielnicy, gdzie jedyny sposób zarobku to 500+? Dzielnica "bomisiów", czyli BO MI SIĘ należy.

* * * * *

Na dziś to wszystko, muszę kończyć, idziemy dopinać sprawy, aby zmienić coś w naszym zawodzie. Przemyślcie sprawę, czytając o powyższych przypadkach. Co by było, gdyby karetki stały? Gdyby zabrakło ratowników medycznych? Jeśli nic się nie zmieni, tak właśnie będzie. Niestety nasze zdrowie jest najważniejsze, a dalsze wyzyskiwanie przyczyni się do powiększenia liczby depresji ratowników medycznych. Ostatnio byłem na rozmowie u psychiatry, nawet za bardzo nie musiałem opowiadać o naszym systemie. Pani psychiatra wszystko wiedziała, mówi, że liczba ratowników medycznych, którzy do niech przychodzą jest zatrważająca i każdy mówi podobnie. Z jakichś ich statystyk wewnętrznych wynika, że jesteśmy największą grupą pacjentów z systemu ochrony zdrowia. Naprawdę mamy dość. To tylko wierzchołek góry lodowej tego tematu, są takie historie, o których ciężko mówić.

Dbajcie o swoje zdrowie, wszyscy. Ono jest najważniejsze!

Przez okres L4 postaram się zadbać o siebie, trochę odpocząć, chociaż brakuje mi tej pracy. Przez to postaram się napisać jeszcze jakiś artykuł i wrzucić kilka postów na IG.
Tymczasem zapraszam was na swój profil na Instagramie Mlody Ratownik Tam jest mnie więcej niż tutaj. Standardowo po ukazaniu się artykułu wpadnie Q&A na moim profilu.
Trzymajcie się, bojownicy!

W poprzednim odcinku

1

Oglądany: 38852x | Komentarzy: 59 | Okejek: 330 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało