Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Ktoś ci sprawdza podpis na karcie?

144 250  
666   124  
W ciągu całego swojego życia dokonałem około 15,000 transakcji za pomocą karty kredytowej. W zasadzie prawie wszystko kupuję za pośrednictwem plastiku. To, co mnie "męczy" w kartach kredytowych, to podpis. Kto go sprawdza? Nikt.

Podpisy na kartach kredytowych są całkowicie bezużyteczne. Mają na celu wyrobić w Tobie poczucie bezpieczeństwa, tak jak na przykład kontrole na lotniskach. Moje pytanie brzmiało zatem - do jakiego stopnia muszę zdurnić swój podpis, zanim ktokolwiek w ogóle zauważy? Tak wygląda mój faktyczny podpis:

Widać, że bez specjalnego podrasowywania mam podpis jak małpa po dwóch ścieżkach (inni nie są aż tak bezpośredni; twierdzą, że to podpis wysoce utalentowanego kurczaka). Tak wygląda moja sygnatura, kiedy nie muszę podpisywać się w miejscach o wysokości 6 mm:

Jestem artyzdą - i mój podpis ma to odzwierciedlać. Do jakiego stopnia artyzdyczny ma się stać mój podpis, zanim ktokolwiek zauważy?

No więc, na początek spróbowałem trochę sztuki.

Potem dodałem szyptę pokręconej sztuki.

Nie macie pojęcia, jakie to dziwne uczucie, kiedy nastoletni kasjer u Bertucci’ego wlepia w was swoje gały, obserwując jak z werwą szorujecie po papierze - tak jakbyście chcieli prze***ać paragon na drugą stronę. Po wszystkim uśmiechnąłem się i oddałem mu długopis.

Podczas kolejnej próby początkowo myślałem o całkowicie zaczernionym prostokącie. Potem zmieniłem zamiar i zamiast tego narysowałem kratkę:

Chyba tylko dzieciak z joblem na punkcie Matrix’a użyłby takiej siatki, ale babka w Cheesecake Factory nawet nie spojrzała drugi raz. Właściwie kompletnie to olała.

A co, jeśli pójdę w drugą stronę? Jak minimalistyczny musi stać się mój podpis, zanim ktokolwiek zauważy?

Spróbowałem starego numeru - X. Miałem trochę pietra przy tej próbie; przygotowana była w zapasie historyjka o niedawnym wypadku motocyklowym, który spowodował że po 16 miesiącach rehabilitacji stać mnie tylko na iksa. W ostatniej sekundzie skrewiłem i dodałem malutki cyngwajs. Nie mam pojęcia, czemu tak panikowałem... kupowałem tylko piwo w Jillian’s.

Jak się okazuje, podpisywanie iksem ma swoje dobre strony. Jest szybkie i łatwe, a kiedy gdzieś jest napisane "podpisz się w miejscu X", to twój podpis już tam jest.

Podczas kolejnego podejścia skorzystałem z sugestii znajomego i narysowałem ludzika. Zanim jednak kelner powrócił do mojego stolika, naszło mnie wrażenie że wygląda jakoś... samotnie, dorysowałem więc trochę pejzażu (zapominając o swoich artyzdycznych zdolnościach).


(ta rzecz, która wygląda jak penis, miała być kwiatkiem)

Na koniec... nie ma żadnego prawa, które mówi, że Twój podpis ma być w jakimś określonym alfabecie. Znalazłem tedy stronkę, która przetłumaczyła moje imię na egipskie hieroglify. Aczkolwiek "John Hargrave" było ciut za długie, "John" to po prostu wąż, ptak i gąsienica.


Kasjer w sklepie był zajęty telefonem i nic nie zauważył. W drodze do drzwi przyszło mi do głowy że jeszcze lepiej by wyglądało, gdybym podpisał się "Ra." ... a to doprowadziło mnie do myśli - co, jeśli podpiszę się nieswoim nazwiskiem?

Na początek krótka piłka:

Kelnerka w restauracji nic nie powiedziała, prawdopodobnie dlatego że ciągle mnie mylą z Mariah Carey. Poza kozią bródką i włosami na plecach jesteśmy wprost jak bliźnięta.

Kolejnym strzałem było:


(kompozytor albo pies; sam wybierz)

Trochę oszukałem tym razem, zostawiając paragon na stole i wychodząc. Oczekiwałem od kogoś telefonu, na przykład od hollywoodzkiego agenta Beethovena, ale po raz kolejny okazało się że podpis wszystkim dynda i powiewa. No, może poza Lassie.

Pijany mocą, podczas kolejnej wyprawy do warzywniaka wyskrobałem:

To być może śmiałe posunięcie, podpisywać się jako najwyższy z bogów, no ale spieszyło mi się. Dzieciak w Trader Joe’s spojrzał na rachunek, potem na mnie, tak jakby miał zapytać "Czy to naprawdę pan"? Wyszedłem stamtąd zanim zdążył zapytać; w pośpiechu w drzwiach wpadłem na ośmioletniego brzdąca. Przeprosiłem, co okazało się ogromną wpadką - jako że prawdziwy Zeus po prostu spopielił by smarkacza. Co za wstyd.

Co mogłem jeszcze nowego wymyślić? Znajomi pospieszyli mi z pomocą.

Jeden kolega w Disneylandzie podpisał się jako "Myszka Miki", bo, jak twierdzi, wnerwiało go kompletne olewanie sygnatur. Później okazało się, że jego konto nigdy tą kwotą nie zostało obciążone. Nie dostał żadnego pisma ani nic.
Idąc tym tropem, zaryzykowałem...

W księgarni podpisałem się jako Porky Pig, ale i tak musiałem zapłacić za książki. Wygląda na to że ta sztuczka działa tylko w Disneylandzie.

Na koniec, przyjaciel podpowiedział mi ciekawy pomysł.


Myślę nad stałym zmienieniem nazwiska na "UkradłemTęKartę". Ciekawy ma wydźwięk; a czy nie wyglądałoby to fajnie, gdybym wysyłał np. kartę na Dzień Matki?

Tak więc, podsumowując. Wszyscy mają głęboko twój podpis na wydrukach z terminali, więc dajcie sobie wszyscy siana. Jedyną zasadą jest - unikajcie mojego imienia. Jak MasterCard się połapie, będę miał kłopoty.

-----

Ciąg dalszy nastąpi... czy powinien? Tłumaczyć/wrzucać dalej? Piszcie! W kolejnych odcinkach m. in. przestawianie migających znaków na drogach, testowanie smaków różnych mydeł, szamponów, podpuszczanie w rozmowach telefonicznych, oszukiwanie automatów na autostradach... Czekamy na opinie!  

A może Ty też prowadzisz takie doświadczenia? Czekamy na szczegółowe opisy ze zdjęciami! A jeśli nie prowadzisz, to może zaczniesz od dzisiaj? ;)

Oglądany: 144250x | Komentarzy: 124 | Okejek: 666 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało